[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem jej numerem rejestracyjnym było WNA 4876- O?! - zdziwiła się Zośka.Wzruszyłem ramionami.Nie chciało mi się nawet niepokoić pana Tomasza sprawdzaniem tego numeru.- Nie wiedziałem, że oprócz teleradiestezji i odczytywaniem zakrytej przed innymi rzeczywistości para się pan też chiromancją - zwróciłem się do pana Onufrego.- Wiele jest dróg, które prowadzą do prawdy - usłyszałem z tyłu jego pogodny głos i nagle poczułem, że owiewa mnie zapach słodkawy i gorzki jednocześnie.- Pan wybaczy - zająknął się Rzecki - ale to nagromadzenie zapachów plastiku, metalu i pańskiej, hm, fajeczki jest mi przykre, żebym nie powiedział szkodliwe dla mej wrażliwości, z której ma pan zamiar korzystać.Pozwoliłem więc sobie kadzidełko.- Och, tak, kadzidełko! - ucieszyła się Zośka.- Uwielbiam zapach żywicy.- Żywicy? - ożywił się pan Onufry.- Czy twoje uwielbienie, hi, hi, obejmuje także bursztyn?- Nno ttak - zmieszała się dziewczyna ku mej radości.- To może wiesz, kiedy on powstał? - indagował jasnowidz- Jakieś dziesięć milionów lat temu - odpowiedziała już pewniej.- Prawie trafiłaś.Hi! Hi! Pięćdziesiąt milionów lat temu z zakrzepniętej żywicy sosny Pinus succinifera.Najbogatsze jego skupiska występują na południowym wybrzeżu Bałtyku, Głównie od Gdańska po Kłajpedę.Największa kopalnia, oczywiście odkrywkowa, znajduje się w obecnym Jantarsku opodal Kaliningradu, czyli dawnego Królewca! Bursztyn.-rozmarzył się Rzecki - najstarszy kamień szlachetny używany przez człowieka.Ileż tajemnic i piękna kryje się w prostym wzorze chemicznym C10 H16O.Bursztyn.od niemieckiego Bernstein - kamień, który się pali.Mnie milszą jest nazwa jantar.Skinąłem aprobująco głową.- Nazywany jest też - ciągnął pan Onufry - ambrytem, burmitem, kopalitem, jaffaitem i muckitem.Można na niego natrafić niekoniecznie nad Bałtykiem.Znajdziesz go, młoda damo, także w dorzeczu Narwi, w okolicach Działdowa, Łomży i Płocka, a również na Śląsku, w Jaroszowie.Zawędrował też na Sycylię, gdzie nazywają go symenitem, do Rumunii jako rumenit, a nawet do Birmy jako birmit.Małe ilości jantaru trafiają się także w Kanadzie, na atlantyckim wybrzeżu USA i w Dominikanie.To byłoby na tyle.Hi! Hi! - zachichotałRzecki.- Może dzięki moim skromnym uwagom łatwiej odnajdziesz, młoda damo, Bursztynową Komnatę!- Dziękuję za wykład - obruszyła się Zośka - a od Komnaty są tu lepsi specjaliści -kiwnęła na mnie palcem.- Ciekawe, od czego specjaliści wloką się za nami - pstryknąłem we wsteczne lusterko, w którym migała spłaszczona sylwetka scirocco.Bch, żeby nie ten nieszczęsny trabant, pościgalibyśmy się!- Jacy specjaliści? Z kim chce się pan ścigać? - Rzecki aż prawie ukląkł na siedzeniu, wykręcając głowę ku tylnemu oknu.Opowiedziałem mu historię perypetii Okońskiego z pamiątką po Kochu i, a niech tam!, wyciągnąłem ze starannie zapiętej na zamek kieszeni piękną i złą “wilczycę z Górowa Iławeckiego”.Pozostawiłem w niej tylko jeden pakuneczek, ale o nim potem.Pan Onufry długo i w milczeniu oglądał medalion.Widziałem, że zamknął oczy.- Nie.- westchnął po chwili - tu się nie da.Ale może w spokojniniejszym miejscu, gdzie będę się mógł skupić bez przeszkód, może powiem o tym wilku z jantaru.Ucieszyłem się, choć nie bardzo zgadzałem się ze zdaniem pana Onufrego, że Bursztynowa Komnata spłonęła w Królewcu.Z zebranych o nim wiadomości wiedziałem, że zalicza się do najlepszych polskich teleradiestetów lub jak kto woli jasnowidzów.Na razie znów musiałem wyprzedzić Okońskiego, bo dojeżdżaliśmy do Lidzbarka Warmińskiego, a tam w Zajeździe “Kłobuk” miał nas czekać mój serdeczny przyjaciel Zyga, nieprzejednany tropiciel Bursztynowej Komnaty oraz jego znakomity wykrywacz metali“Prospector” firmy Armand z Pruszkowa.O ile jego stareńki maluch nie zawiódł, jak to było w jego zwyczaju, do Górowa mieliśmy ruszyć razem.Maluch nie zawiódł.Zyga i “Prospector” czekali już na nas.Lecz jakie było moje zdumienie, gdy mrągowski komnatolog (jak nazwałby Zygę pan Rzecki) oświadczył z pewnym zmieszaniem:- Ja tu, Pawełku, tylko przyjechałem, żeby ci podrzucić “Prospector”.Bez wykrywacza metali to jak bez ręki w czasie takiej akcji.- No a ty? - zdumiałem się.- Nie jedziesz z nami?- Nie.Niestety.Widzisz, mama chora.- jąkał się mój przyjaciel, z którego nie spuszczał oczu pan Onufry, gładząc z zamyśleniu brodę.- Hm, przepraszam - odezwał się wreszcie nie odrywając wzroku od oczu Zygi -jeszcze raz przepraszam, że się wtrącam, ale wydaje mi się, że słusznie robisz, młody człowieku, przekładając piękno bursztynowych oczu pewnej sprzyjającej ci pani nad złudneuroki nie istniejącej już Bursztynowej Komnaty.Tylko czemu wstydzisz się do niej przyznać, a zwalasz chorobę na biedną mamę?- Jak?! - podskoczył na krześle Zyga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]