[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy raz spojrzałem na prędkościomierz, ujrzałem, że pędzimy zprędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę. To obłęd - pomyślałem.Ten spacer na cieniutkiej linie nad przepaścią, prędkość, emocje, poczucie pracyzespołowej z kierowcą i serwisem, który tyle pracował nad najlepszym przygotowaniem auta,to wszystko dawało wspaniałe uczucie siły.Nic nie mogło mnie zatrzymać.Wyskoczyliśmy zlasu na pola uprawne kukurydzy.- Do dechy! - rzuciłem.Krysek skwapliwie wykonał polecenie.Już pokonywaliśmy łuk, który przed dwiemasekundami zdawał się być odległy o kilkaset metrów.Zdziwiony spojrzałem na zapiski istoper.- Meta! - krzyknąłem.Krysek wyhamował.Podbiliśmy kartę i ruszyliśmy na dojazdówkę.- Człowieku, byłeś genialny! - mruknął z niedowierzaniem Krysek.Robiąc wyliczenia przed startem dawaliśmy sobie o pięć dziesiątych sekundy więcejczasu na przejazd.Pojechaliśmy o sekundę szybciej.- Jesteście pierwsi na tym OS-ie - usłyszeliśmy głos Monice, która ledwo hamowałaemocje.Krysek milczał nie dowierzając.Wyjechaliśmy z Poddubnoje na szosę, a potemzatrzymaliśmy się przy starcie na drogę szutrową.Mój kierowca dmuchnął w skarpetkę córki.Znowu było odliczanie i ostry start.Tym razem jechaliśmy po polnych drogach.Kibice stali tu na zakrętach w nielicznych grupkach i widać bardziej cenili swoje zdrowie, bonie wystawali na trasie przejazdu, by w ostatniej chwili umykać na pobocze.Jechaliśmyutrzymując piekielne tempo.- Znowu pierwszy czas na odcinku! - informowała nas Monice przez radio, gdywjechaliśmy na metę w Cwietkowie.- Konkus i Kluge za wami! Tak trzymać!Następnie szef serwisu podał Kryskowi kilka danych dotyczących pracy silnika.- Silniczek dał z siebie wszystko - skomentował to Krysek głaszcząc deskęrozdzielczą.Na ulicy Suworowa w Kaliningradzie znowu czekały na nas samochody miejscowychmłodocianych rajdowców.Przemykaliśmy samotnie budząc ogólne zainteresowanie.- Baran! - krzyknął Krysek cudem ratując nas od wypadku z samochodem terenowym,który bokiem próbował na nas najechać i zepchnąć na chodnik.Krysek zahamował, a tamten, który widocznie próbował powtórzyć manewr, trafiającgwałtownie w pustkę zjechał pod sam chodnik.Krysek dodał gazu i ominął pirata drogowego.Obejrzałem się na terenówkę, lecz przez przyciemnione szyby nie mogłem nikogo dojrzeć.Teraz Krysek już się nie hamował i jechał prawie jak na rajdzie.Dopiero jegoagresywna postawa wzbudziła należny szacunek.Szybko przez prospekt Leninowski,Moskiewski, ulicę Górną i prospekt Pobiedy wyjechaliśmy do Lasu Miejskiego.- Teraz uważaj na to, co będzie się działo - uprzedził mnie Krysek.- Nie będzie taksłodko.Stało się tak, jak zapowiedział.Start był na zawilgoconej, brukowanej nawierzchnigrobli między kilkoma drobnymi jeziorkami.Po niecałych trzech kilometrach grobla kończyłasię spadem prowadzącym wprost do Kaliningradzkiego Kanału Odwadniającego.- Pojechali! - Krysek wcisnął pedał gazu i przez kilka minut turkot kół na kocich łbachzagłuszał wszystkie dzwięki.- Lewy trzysta, ostry zjazd na szuter i prosta.- uprzedziłem Kryska.Ta prosta była kawałkiem poniemieckiego lotniska polowego z kępkami rachitycznejtrawy i wielkimi łachami piasku jak na pustyni.Krysek nie oszczędzał maszyny pragnącutrzymać dotychczasowe zdobycze czasu.Z dawnego lotniska skręciliśmy na drogę wzdłużmniejszego kanału odwadniającego i zbliżaliśmy się do owianych złą sławą mokradeł nadPregołą.Potem ostro odbiliśmy na zachód.- Szczyt! - meldowałem Kryskowi.- Uważaj! - odpowiedział i przed wybiciem ze szczytu lekko odbił na prawo.Gałęzie drzew z prawej strony rysowały lakier i zerwały owiewkę mojego okna.Spojrzałem w notatki.- Dziura! - zameldowałem patrząc w notatki i zerknąłem przed siebie.Pod nami z prawej stronie w mokradle stało audi Messera.Kierowca podniósł rękę wgeście, że wszystko w porządku.Z tego co zdążyłem zauważyć, przód samochodu byłzniszczony uderzeniem o drzewo, które odrzuciło rajdówkę i wepchnęło tyłem na sąsiedniąsosnę.Z audi została tylko klatka, w której siedziała załoga.- Wiemy! - sucho oświadczyła Monice, gdy zameldowałem jej o wypadku.- Medevacjuż jedzie.Po kilometrze prostej drogi skręciliśmy na północ i z rozpędem pokonaliśmy bród nakanale, by dojechać do szosy, gdzie była meta.- Messer wypadając ze szczytu próbował ominąć błoto na drodze i wpadł na drzewa -poinformował nas sędzia podając kartę startową.- Pilot w szoku wylądował w szpitalu.Messer pakuje maszynę do kontenera.Zupełnie skasowana.Uważajcie na siebie!- Jesteście drudzy w ogólnej klasyfikacji - powiedziała przez radio Monice.- Nieszarżujcie! Trzymajcie to tempo.- Skąd wiedziałeś? - zapytałem Kryska.- Co?- To, że będzie tu wypadek!- Przeczucie.- Myślałem, że nie będziemy mieli tajemnic.- Powiem ci tylko tyle, że Messer specjalnie wjechał na drzewo.Teraz skup się!Skończymy to i zajmiemy się twoją robotą!Do samego startu w Lesie Konstantinowskim myślałem o tym, co powiedział Krysek.Startowaliśmy z utwardzonej drogi we wsi Dorożnyj i mieliśmy dobrą, bo prostą drogę.Początkowo Krysek obywał się bez mojej pomocy.Dopiero około czwartego kilometrazaczęły się ostre zakręty, ścinanie i ślizganie na krawędzi dróżek leśnych.Wskoczyliśmy naszosę, z której zjechaliśmy na drogę wśród bagien, Jechaliśmy wąskimi groblami.Tuż przedmetą na wysokiej grobli koło Chołmogorowki Krysek zahamował.W jeziorze z prawej stronywidzieliśmy dach forda Micka.- Medevac! Medevac! - wołałem pomoc, podając jednocześnie naszą pozycję.Z daleka słyszeliśmy syreny samochodów jadących z pomocą.Chaotycznymi ruchamistaraliśmy się wyplątać z pasów.Równocześnie wyskoczyliśmy z audi.Zrzuciliśmy kaski iskoczyliśmy do wody.Ford prowadzącego w wyścigu Micka znajdował się już pod wodą kilkanaście metrówod brzegu.Kątem oka zauważyłem na zboczu grobli ślady hamowania.Krysek wyciągniętyjak struna skoczył do wody.Crawlem płynęliśmy do forda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]