[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A mało to sięnakłamali na przykład o tej aktorce, co ich potem pozwała i pieniądzejakie wygrała.Ja tam swoje wiem, Sabcia.Janeczka – mimo maniery zwracania się do swojego gościazdrobnieniem brzmiącym nieco psio – naprawdę skradła serce pisarki.I choć kawa podana w duraleksie była paskudna i niewiele miaławspólnego z tym, co zazwyczaj pijała, Sabina poprosiła o dolewkę,żeby móc sobie jeszcze trochę tutaj posiedzieć.Kiedy do sklepu wchodził klient, energiczna sprzedawczyni od razuprzedstawiała go Sabinie, chwaląc się przy tym nową cennąznajomością.I tak pisarka poznała około tuzina mieszkańców okolicy.Wszyscy jak jeden mąż witali ją uśmiechem i dobrym słowem.„Boże, jak mi tu dobrze”, myślała kobieta, przypominając sobieanonimowy nienawistny tłumek wylansowanych gnomów na placuZbawiciela.Kiedy wsiadła na rower i jechała z powrotem malowniczątrasą do domu, czuła się po raz pierwszy od dawna po prostu wolna.I nawet widok chłopaków z ekipy remontowej palących papierosyw ogródku nie zakłócił jej spokoju ducha.Morze w oddali szumiałojednostajnie, mewy darły się wesoło nad głowami, to był naprawdęudany dzień.– Proszpanią – zagaił pan Zbyszek.– Na dziś fajrant, bo tu znówmusi wyschnąć tynk.Sabina odstawiła rower, opierając go o to, co zostało ze staregoganku.– Okej – powiedziała radośnie.– No i bez trzech paczek dziś nie damy rady – dodał mężczyzna,kiepując papierosa na trawie.– Aha.– Pisarka podążyła wzrokiem za butem kierownika ekipy.Na ziemi leżało już kilkanaście niedopałków.– Jadę jutro do marketu budowlanego, tak że od razu kupię teuchwyty kątowe do bitów.– Aha.– Sabina wyjęła z portfela kolejne banknoty.Nie zostało ichjuż wiele.„Trzeba będzie ruszyć się do jakiegoś bankomatu.”,pomyślała.– Pan jakoś zapisuje te wydatki?– No szefowo, a jak? – żachnął się Zbych.– Nie, no jasne – szybko odparła zleceniodawczyni.Panowie wsiedli do półciężarówki i odjechali, zostawiając za sobąkłąb spalin.Sabina schyliła się i zaczęła zbierać niedopałki.„Muszę imzałatwić popielniczkę jakąś – skarciła się w duchu.– Gdzie biedacymają wywalać te pety.”Dom wyglądał jak po przejściu tornada.Poruszała się ruchemkonika szachowego po tym, co niegdyś było parterem.W ogołoconejkuchni ostała się samotna lodówka.Sabina włożyła do niej zakupyi skierowała się na górę, do nienaruszonej na razie części budynku.Wykąpała się, zrobiła sobie kolację, odkorkowała butelkę winai położyła się z książką na łóżku.Kiedy się ocknęła, było już rano.Poznała to przede wszystkim potym, że pan Zbych i ekipa już raźno działali.Najwyraźniej zdążyli jużdorobić sobie klucze do domu.Radio ZET grało na cały regulator,a poranne trele prowadzących obudziłyby umarłego.Sabina, chcąc niechcąc, musiała się zwlec z łóżka.Pan Zbyszek zmierzył ją uważnym spojrzeniem.– Ciężka noc? – sam sobie odpowiedział na to pytanie.– Picie dolustra jest niezdrowe, niech pani se chłopa jakiegoś tu zainstaluje, bo codzień pani w gorszym stanie.Sabina poczuła, jak ręce opadają jej bezwładnie.Zbych, niezrażony,ciągnął:– A tak w ogóle, kierowniczko, to kiedy będzie to pozwolenie?– Jakie pozwolenie? – zapytała cicho, jakby wietrząc kolejnekłopoty.– Proszpanią, no tak to my się bawić nie będziemy – głosbudowlańca stał się surowy, a dwóch z czterech pozostałych mężczyznprzerwało pracę i spojrzało na Sabinę z wyrzutem.– Albo to panizałatwi, albo z tarasu nici, ile razy mam to pani powtarzać? Ja bez tegonie zacznę, kłopotów mi nie trzeba.– Jasna cholera.– Sabina spojrzała błagalnie na szefa ekipy.– Alejak to? Nie możecie zacząć bez tego? Przecież ja to doniosę w końcu,byłam tam już, złożyłam podania, kazali czekać, no panowie.– Noo.Ja chcę mieć na wszystko papier, my jesteśmy solidnafirma, niepotrzebne nam problemy, prawda, Saszka?Milczący mężczyzna, pochylony dotąd nad kątownikiem, rzuciłSabinie smutne spojrzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •