[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.11 Baszłyk - kaptur z długimi końcami do wiązania pod brodą.42 Wierna Rzeka- Kto pani jest?- Krewna gospodarzy tego dworu.- A sami gospodarze gdzie są?- Pan Rudecki, mój opiekun, jest w mieście, podobno w więzie-niu, a jego żona pojechała, żeby się starać o uwolnienie męża.- A synowie ich gdzie są?- Jedni są w szkołach.- Gdzież to? W jakich szkołach?- W Krakowie.- A inni?- Inni powyjeżdżali i nie wiem, gdzie są.- To pani nie wiesz, gdzie oni są?- Nie wiem.- Panna sama jak się nazywasz?- Brynicka Salomea.- To ojciec pani był tu rządcą majątku?- Tak.- A on gdzie jest?- Wyjechał.- Dokądże to  wyjechał ?- Nie wiem.Konie tu wszystkie porozkradali, cugowe i fornal-skie, to tatko pojechał pewnie szukać tych koni.Podobno aż podpruską granicę pognali złodzieje na tych koniach.- Pod pruską granicę - proszę.Dawno też tak już pojechał  tat-ko tych koni szukać?- Już dosyć dawno.- To jest ile tygodni?- Nie pamiętam, cztery czy pięć.- Pilnie tych koni skradzionych szuka.No, a my znowu ze swejstrony dokładnie wiemy, że tatko nie jest tak daleko.Wiemy także,że pani we dworze powstańca ukrywasz.Kto to jest ten powstaniec?To ojciec pani?43 Stefan %7łeromski- Tu we dworze nie ma żadnego człowieka oprócz mnie i tego otostarego kucharza, Szczepana Podkurka.- Zobaczymy.A ja pannie radzę przyznać się, gdzie ten bun-townik jest, miejsce jego kryjówki dobrowolnie pokazać.Ja staryczłowiek jestem, bez winy karać nie lubię, a znajdę rannego - i jemu,i pani zle będzie! Wtedy już pobłażać nie będę.Więc jak?- Nie ma tu nigdzie żadnego rannego.Proszę szukać.- Panna mię nie proś, bo ja sam każę.A radzę jeszcze raz kry-jówkę pokazać.Mam wiadomość pewną i dokładną.Tu wszedł nagumno parę dni temu człowiek poraniony, cała wieś go widziała,a nie wyszedł stąd.Gdzie on jest?- Może wszedł, bo tu przecie niemało ludzi się przewija.Płotyporozgradzane, budynki spalone.Gdzie tu kto może co wiedzieć?- Więc panna nie pokażesz kryjówki?- Nie pokażę, bo nie wiem, gdzie on tam jest.Tu w domu nie manikogo.Major skinął na podoficera stojącego przy drzwiach i do pokojuwnet weszło grono żołnierzy z latarniami.Jedni z nich natychmiastzaczęli spoglądać pod kanapy, do szaf, za piece i na piece, a inniruszyli do izb sąsiednich, przesuwając z miejsc sprzęty, przewra-cając graty, stukając w ściany i podłogi.Dwaj młodsi oficerowiezwrócili się do panny Salomei z żądaniem, ażeby im otworzonozamknięte na klucz drzwi do wielkiego salonu.Młoda gospodynikazała Szczepanowi przynieść klucz i otworzyć.Stary poszedłi długo szukał owego klucza, rozpaliło pożądliwość.Gdy nareszcieprzyszedł z kluczem, podał go jednemu z oficerów.Ten wrzasnąłnań z okrucieństwem:- Kpie jeden, ruszaj otwierać!Starzec nie drgnął nawet.Stał na miejscu.Z daleka podając kluczmówił:- Ja nie będę otwierał tych drzwi ani tam nie pójdę.- Ty! Jak śmiesz! Otwieraj natychmiast!44 Wierna Rzeka- Nie otworzę.Sami otwierajcie.- Dlaczegóż to, kochanku, nie chcesz nam tych drzwi otworzyć?- słodko zapytał major.- Dlatego, że nie moja rzecz tam chodzić.- Czemu?- To panów pokój.- Jak to panów?- Nieboszczyka pana, Panie mu ta świeć.Chcecie, to idzcie, a janie pójdę.- Dlaczego?- Bo nieboszczyk pan nie lubi, żeby mu ta łazić i spokój zamą-cać.- mruknął kucharz.- Co wygadujesz, stary grzybie?- Prawdę gadam.- Co to takiego? Czemu on nie chce wejść do tamtego pokoju?- zapytał major, zwracając się do panny Brynickiej.- Mówi prawdę.- mruknęła niechętnie.- Jak to?- W tamtych pokojach jeszcze mieszka dawno zmarły brat panaRudeckiego, Dominik.Oficerowie zachichotali.Major spytał:- A i pani widziała to może, jak tam mieszka ów zmarły?- Widzieć nie widziałam, alem słyszała, jak tam u siebie gospo-daruje, chodzi, trzaska, przerzuca beczki z miejsca na miejsce.Oficerowie spojrzeli po sobie, porozumiewając się oczyma, żetu leży wybieg.Któryś z nich popchnął Szczepana Podkurka, żebyszedł przodem i świecił latarnią.Ale kucharz szarpnął się i cofnął,mówiąc:- Niechże se też jaśnie państwo samo idzie.- Milcz i - naprzód!- Przyszliście i pójdziecie, a ja tu muszę z nim ostać.- Z kim, durniu?45 Stefan %7łeromski- Z panem, z Dominikiem.- Toś go znał?- Jużci, żem go znał, bo to mój pan.- Przecie już nie żyje!- Ja nie głupi jemu się przeciwić.Przekręcono klucz w zamku i otwarto drzwi do wielkiego salo-nu.Drzwi te ustąpiły z trudem, ze zgrzytem i trzaskiem pokostu,który z podłogi przywarł do powierzchni dolnych listw i na stałe za-sechł.Z sali wionęła wilgoć i zimno pustki.Gdy wzniesiono latarniei oświetlono tę wielką salę, ukazały się oczom oficerów kadzie okuteobręczami, kufy z wielkich klepek, beczki i baryłki rzędem stojące.Między nimi wisiały stare pajęczyny, na których grubą warstwąkurz osiadł.Posadzka była wywoskowana i lśniąca.Połyskiwałyzłocone gzemsy stiuku, a pośrodku sufitu zamajaczał wyblakły pla-fon.Na jednej ze ścian wisiał portret mężczyzny o rysach surowychi pięknych, o złośliwym uśmiechu.Oprócz tego malowidła nie byłotu nic z dawnego salonu - ani mebli, ani sprzętów.Kadzie, rzędemstojące w tym miejscu, sprawiały na widzach wrażenie dzikościi obłędu.Oficerowie zbliżyli się do nich, zaglądali w głąb każdej,świecąc latarniami, czy gdzie powstaniec na dnie się nie ukrywa.Ale po najszczegółowszym zbadaniu przekonali się, że te wszystkienaczynia są puste.Otwarli tedy jeszcze jedne drzwi, z tego salonu prowadzące dopokoju, gdzie mieszkał i odebrał sobie życie Dominik Rudecki.Tamoczom obcych przychodniów przedstawił się widok jeszcze bardziejprzykry.Był to długi i pusty pokój z zapuszczonymi roletami.Kilkakrzeseł wyplatanych stało tam i sam.Na ziemi poniewierały sięjakieś stargane papiery.Szczepan, którego siłą do tych izb wprowadzono i wypchnięto na-przód, ażeby świecił, drżał na całym ciele, żegnał się rzucając oczymapo kątach.Zbadawszy szczegółowo podłogę, ściany, okna i drzwi,po stwierdzeniu, że nie ma stamtąd wyjścia ani drzwi ukrytych,46 Wierna Rzekaoficerowie zabrali się do odwrotu.Te pokoje sprawiły na nich nie-miłe wrażenie.Zimny dreszcz wszystkich obleciał.Nie można po-wiedzieć, żeby się czegokolwiek lękali, lecz poczuli szczególniejszy,odrażający niepokój.Zdawało się w istocie, że w tych dwu salonach,które od całego szeregu lat były na głucho zamknięte, ktoś stoinaprzeciwko przybywających gości i ze straszliwie szyderczą wy-niosłością przyjmuje ich w tych ścianach.Oficerowie z wolna, żebytrwogi nie okazywać, opuszczali duży salon - latarnie wyniesiono- drzwi znowu na klucz zamknięto.Wtedy dopiero wszyscy uczuli,że  tamta strona jest to w istocie miejsce obrzydłe, i zrozumieli,że tam mieszkać nie sposób.Tym pilniej zaczęto rewidować pokoje zamieszkane, aczkolwiekw danej chwili zupełnie puste.Przetrząśnięto wszystko, przewróco-no na nice - i nie trafiono na nic podejrzanego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •