[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. WiÄ™c gdzież pani bywaÅ‚a u niego? Ma wynajÄ™te oddzielne, maÅ‚e mieszkanie.Znowu  jeszcze gorzej  znowu, aż do ze-mdlenia nielitosne uderzenie żegadÅ‚em.Tymczasem, jakby dla osiÄ…gniÄ™cia najgÅ‚Ä™bszego dnarany, ona mówiÅ‚a cicho i spokojnie, gubiÄ…c siÄ™ w dziwnych sromach, to znowu w lubieżnychuÅ›mieszkach: Niech pan posÅ‚ucha uważnie. To mieszkanie wynajÄ…Å‚ dla pani? Ale skÄ…dże znowu! Jest to kancelaria jego czy co, ale umeblowana bardzo Å‚adnie, ele-gancko i tak wykwintnie, jak tylko u Francuzów można zobaczyć.Ma Å›licznÄ… zastawÄ™ do her-baty.Na stole fotografia żony i dzieci.Kanapki, etażerki, książki, ilustracje.guéridon,peÅ‚no kwiatów. To pani tam u niego na herbacie bywaÅ‚a? Tak. potwierdziÅ‚a nie wiedzÄ…c, czy to dobrze, czy zle. MówiliÅ›my o sprawie ojca, aon przyrzÄ…dzaÅ‚ przez ten czas herbatÄ™.No, wiÄ™c miaÅ‚am nie pić, gdy już zagotowaÅ‚ w takimsrebrnym, Å›licznym czajniku? A jak on siÄ™ nazywa, ten pani adwokat? A bo ja wiem! Nie wiem. I to nie jest kÅ‚amstwo?! Pani trafiÅ‚a do jego.mieszkania, a nie wie pani nazwiska.Tonie  kancelaria , pani! No, nie wiem.PowiedziaÅ‚ mi adres ulicy i domu, okreÅ›liÅ‚ drogÄ™.Rez  de  chaussée.ZostawiÅ‚ o naznaczonej godzinie otwarte drzwi.CzekaÅ‚ za tymi drzwiami, bo natychmiastotworzyÅ‚.Tyle wiem, że mu Andre na imiÄ™. Tak, imiÄ™ byÅ‚o potrzebniejsze w tej sprawie niż nazwisko. SzÅ‚am jednego dnia  a żeby też pan wiedziaÅ‚, skÄ…d?  koÅ‚o Palais de Justice.ZaczepiÅ‚miÄ™ jakiÅ› bÅ‚azen i nie chciaÅ‚ odstÄ…pić. Gdy siÄ™ kto tak maluje, to co dziwnego?38  PrzechodziÅ‚am na drugi trotuar, cofaÅ‚am siÄ™ w tyÅ‚ i wyprzedzaÅ‚am go, bo to byÅ‚o obe-rwane i paskudztwo  na nic! LazÅ‚ i mamrotaÅ‚.Aż, nie mogÄ…c sobie z tym poradzić, stanęłami namyÅ›laÅ‚am siÄ™, czy nie zawoÅ‚ać  pelerynki.PodszedÅ‚ do mnie ten adwokat i obroniÅ‚ miÄ™od tamtego.Z sÄ…du wtedy wychodziÅ‚ i zobaczyÅ‚ mojÄ… przygodÄ™.OdprowadziÅ‚ miÄ™ do domu. ZastÄ…piÅ‚ tamtego. No, tak.OkazaÅ‚o siÄ™, że jest bardzo przyjemny, sympatyczny, inteligentny. Przystojny. A nawet i przystojny, choć już troszeczkÄ™ myszkÄ… trÄ…ci.ByÅ‚ u mnie raz w hotelu, na Sa-int  Honore, bo tam wtedy mieszkaÅ‚am.Wtedy wspomniaÅ‚am mu o sprawie ojca.ProsiÅ‚, że-by przyjść z tym do niego, do mieszkania.No wiÄ™c poszÅ‚am, wedÅ‚ug adresu, który mi zosta-wiÅ‚. Ileż razy pani byÅ‚a u niego? W tym aimoir?. Trzy razy. Czemuż pani już nie chce do niego chodzić? Bo gdym przyszÅ‚a trzeci raz na jego pisemne zaproszenie, zastaÅ‚am tam jakÄ…Å› damÄ™.ZmiaÅ‚ siÄ™ dÅ‚ugo, jak zupeÅ‚ny obÅ‚Ä…kaniec, z wyniosÅ‚Ä… niby pogardÄ….SÅ‚owa okrutne, jakmÅ›ciwe razy basiorem, przewalaÅ‚y siÄ™ w jego myÅ›lach.ZdÅ‚awiÅ‚ je w sobie i zatrzymaÅ‚ prze-mocÄ….MilczaÅ‚.Znowu jej rÄ™ce ujęły jego rÄ™kÄ™.Cichy, bÅ‚agalny gÅ‚os dopraszaÅ‚ siÄ™ jego Å‚aski: Już go nigdy wiÄ™cej nie zobaczÄ™! Już nigdy a nigdy! Dlaczego? Bo nie! Już mam teraz obrzydzenie do niego. A przecie pani przed chwilÄ… mówiÅ‚a, że to jest jedyny przyjaciel, obroÅ„ca ojca? No, mówiÅ‚am.ZawiodÅ‚am siÄ™.Już nigdy do niego nie pójdÄ™, już go nigdy nie zobaczÄ™!PójdÄ™ z panem do koÅ›cioÅ‚a i przysiÄ™gnÄ™, że go nigdy dobrowolnie nie zobaczÄ™!Nie przyszÅ‚o mu na myÅ›l zapytać, dlaczego ona w jego rÄ™ce i przed jego majestatem skÅ‚adatÄ™ swojÄ… przysiÄ™gÄ™, tak szczerze i prawdomównie.WydawaÅ‚o mu siÄ™ to naturalnym i uspra-wiedliwionym, aczkolwiek byÅ‚ przecie obcym dla niej jegomoÅ›ciem, którego z górÄ… przez roknie widziaÅ‚a. Jeszcze tylko jedno pytanie. cedziÅ‚ przez zÄ™by. Nie chciaÅ‚a pani widzieć siÄ™ ze mnÄ…,bo ten bezimienny adwokat podobaÅ‚ siÄ™ w tym czasie? Prawda? Nie, nie dlatego.Ale może trochÄ™ i dlatego.To trudno odpowiedzieć.I nie teraz.Alepan siÄ™ dowie potem.Opowiem panu.A teraz ja zapytam, czy pan nie byÅ‚ w tym czasie zajÄ™tyromansami, historiami miÅ‚osnymi, przygodami?.SÅ‚uchaÅ‚ tego patrzÄ…c obojÄ™tnie w ziemiÄ™.CoÅ› mruknÄ…Å‚. MyÅ›li pan  ciÄ…gnęła ze wzburzeniem  że nie wiem, co pan wyrabiaÅ‚ w tej mieÅ›cinie, wtej Posusze? A co? MyÅ›li pan, że nie wiem  drwiÅ‚a sÅ‚owem, brzmieniem gÅ‚osu i gestami. Dobrze, ale skÄ…d pani o tym wie?  SkÄ…d wiem, to wiem!  %7Å‚e też to te niewiasty nic niemogÄ… utaić!  Nie osiÄ…gnÄ…Å‚ pan w tym wypadku tryumfu, wiÄ™c wszystko jedno. Tak, w tym wypadku przepadÅ‚em z kretesem. Å›miaÅ‚ siÄ™ do rozpuku. MiaÅ‚am być tutaj jedna z szeregu! Co mi pan mówiÅ‚ w Warszawie, co pan wypisywaÅ‚, aco potem! No, co potem? PisaÅ‚a mi o panu Saba, mówiÅ‚a mi Lenta.Z poczÄ…tku nie wierzyÅ‚am, ale miÄ™ przekonaÅ‚arzeczywistość. Jaka rzeczywistość? Potem panu powiem.Bo pan przecie bÄ™dzie u mnie bywaÅ‚? To nieprawda, że pan znowugdzieÅ› tam jedzie.39  Prawda!  krzyknÄ…Å‚ jej prosto w oczy. WÅ‚aÅ›nie, że prawda! Nie chcÄ™ już wiÄ™cej mÄ™-czarni, pÄ™kania oczu od wypatrywaÅ„ w ulicach, po teatrach, knajpach, żeby zobaczyć, żebyraz spojrzeć!CoÅ› jakby Å›wiatÅ‚ość wÅ‚asna, wewnÄ™trzna  podobnie jak zorza przeÅ›wietla noc  natchnie-niem szczęścia rozjaÅ›niÅ‚o jej twarz.Cóż to za uÅ›miech okazaÅ‚ siÄ™ na jej ustach  i jakąż piÄ™k-ność rozpostarÅ‚ w rysach! SÅ‚uchaÅ‚a, co mówiÅ‚, i jeszcze raz zasÅ‚uchiwaÅ‚a siÄ™ w to samo, nu-rzajÄ…c w dzikim wybuchu jego spowiedzi ten uÅ›miech wewnÄ™trznego szczęścia. Takam czegoÅ› zmÄ™czona. rzekÅ‚a. PójdÄ™ teraz do domu.Ale mnie pan zaraz jutroodwiedzi.Jutro o czwartej.Dobrze?Nie mógÅ‚ mówić.Od jej uÅ›miechu zatliÅ‚ siÄ™ w jego duszy uÅ›miech taki sam i poniósÅ‚ rado-snÄ… Å›wiatÅ‚ość do oczu, do ust. CzegoÅ› mi chÅ‚odno  mówiÅ‚a. Tu wilgoć.Już sobie pójdÄ™. MogÄ™ paniÄ… odprowadzić? Dobrze, ale dokÄ…d? DokÄ…d pani pozwoli. Do Saint  Germain  des  Prés, bo pan siÄ™ zmÄ™czy, gdyby dalej. Dobrze.A czy to pani chce wracać do siebie piechotÄ…?Skinęła gÅ‚owÄ….Wstali i już pod zmrok szli w kierunku bramy.W zupeÅ‚nym, zupeÅ‚nymszczęściu.Nienaski mijaÅ‚ tÄ™ bramÄ™  wÄ…skie, ruchliwe chodniki ulicy Vaugirard  zakrÄ™tulicy Bonaparte, pochyÅ‚ość na dół, wiodÄ…cÄ… do placu ZwiÄ™tego Sulpicjusza.Drzewa platanów,czarny, brzydki, ponury ksztaÅ‚t koÅ›cioÅ‚a  wszystko, co w tej minusie pod jego wzrok podpa-dÅ‚o, zatapiaÅ‚o siÄ™ w pamięć jako forma szczęśliwoÅ›ci.Rozmowa toczyÅ‚a siÄ™ o niczym, banalnarozmowa nakrywajÄ…ca szczęście.Zwyczajne wyrazy, które mówili, byÅ‚y dla Ryszarda jakgdyby tony zawierajÄ…ce wszechÅ›wiat i wszystkie na nim przedmioty.Xenia wciąż uÅ›miechaÅ‚asiÄ™ radoÅ›nie.ByÅ‚o to zasadniczÄ… jej cechÄ…, że wesoÅ‚ość nadawaÅ‚a jej ciaÅ‚u powab niezwalczo-ny, czyniÅ‚a z jej organizmu istny rytm powszechnego życia.Każde skinienie gÅ‚owy, każdyruch rÄ™ki, każde spojrzenie i odemkniÄ™cie ust stawaÅ‚o siÄ™ wtedy doskonaÅ‚e i jedyne.ByÅ‚aprzecie pospolitÄ… kobietÄ…, jak tysiÄ…ce tysiÄ™cy innych, a jednak w takich minutach stawaÅ‚a siÄ™tylko symbolem, wyjÄ…tkowym ujÄ™ciem nieÅ›miertelnego piÄ™kna.ChciaÅ‚ jej powiedzieć oswych poszukiwaniach, wyrazić jakoÅ›, choć w części, historiÄ™ mÄ…k  lecz wyrazy uwiÄ™zÅ‚y wgardle.Po co byÅ‚o mówić?  Oto już siÄ™ skoÅ„czyÅ‚y dÅ‚ugie mÄ™czarnie! To ona idzie z nimwzdÅ‚uż tych samych ulic, wzdÅ‚uż katakumb Å›mierci, wzdÅ‚uż tych Å‚ożysk, którymi sama tylkorozpacz siÄ™ toczyÅ‚a! Jakże miÅ‚oÅ›ciwy jest Bóg! On to wysÅ‚uchaÅ‚ nocnych modlitw i szlochówpod nagim murem.On to odemknÄ…Å‚ nareszcie wrzeciÄ…dze zamku utÄ™sknienia i otwarÅ‚ jaskiniÄ™ucisku!Na placu przed koÅ›cioÅ‚em Saint  Germain  des  Prés zwróciÅ‚a mu uwagÄ™, że należy jużpożegnać siÄ™.ProsiÅ‚, żeby jeszcze pozwoliÅ‚a iść ze sobÄ… dokÄ…dÅ›, na przykÅ‚ad do Luwru [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •