[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Często myślę o Alaanie - powiedział Fynnol.- Co robił na północy?Szukał jakiegoś łotra, który spalił wioskę? A może był złodziejem, którymyślał, że umknął swoim ofiarom?Cynddl pochylił się, dorzucając chrustu do ognia.Buchającepłomienie na moment wydobyły z mroku jego twarz o brwiach i oczachjak cienie.- Czy Alaan nie powiedział wam, dokąd zmierza i skąd przybywa?- Mówił tylko, że wybiera się na południe.Nic więcej nie pamiętam.Tam spojrzał na kuzyna.- Znał niejakiego Truka z Inniseth.Fynnol zmienił pozycję i skrzywił się z bólu, który bardzo starał sięukryć.Rzeka szeptała i szemrała jak widownia przed rozpoczęciemprzedstawienia.Baore zasnął przy zaszywaniu dziur w impregnowanejpłachcie, którą nakrywali bagaże.Tam słyszał jego chrapliwy, równyoddech.Zamknąwszy oczy, Tam w duchu podziękował rzece za to, żetego dnia żaden z nich nie odniósł poważniejszych obrażeń.Poczuł, żemorzy go sen i oczy same mu się zamykają.Zasnął.Stał sam na środkubrodu, a jezdzcy atakowali go ze wszystkich stron.Czuby ich hełmówzłowrogo lśniły w słońcu i nagle uświadomił sobie, że są śliskie od krwi.Kiedy już miał rzucić się do ucieczki, usłyszał w oddali jakieśzawodzenie.Uderzył brodą o pierś i ocknął się.Cynddl po cichu podniósłsię z posłania i stał nieruchomo, patrząc między drzewa.Tam natychmiastpomyślał o zjawie, którą widzieli.- Słyszysz? - szepnął Cynddl.- Słabo.Myślałem, że śnię.Co to?- Nie wiem, ale nigdy nie widziałem zwierzęcia, które wydawałobytaki dzwięk.To musi być głos mężczyzny.lub kobiety.Fynnol obudził się, a widząc, że stoją i nasłuchują, również podniósłsię z posłania.- Znowu nas znalezli?Baore też się zbudził i skoczył na równe nogi, myśląc, że ktoś ichatakuje.- Cii - szepnął Cynddl.- Mało prawdopodobne, aby robili tyle hałasu.Nie sądzę, abyśmy byli w niebezpieczeństwie, ale nie mam pojęcia, co totakiego.Wziął swój łuk, a Tam znalazł miecz.We czterech zaczęli skradać sięprzez ciemny las, w którym księżyc zostawiał jedynie nikłe plamy światłapod drzewami.Ten dziwny dzwięk, cienki i przenikliwy, nieodparcie ichprzyciągał.Po pięćdziesięciu krokach znalezli się na ścieżce, a potemujrzeli przed sobą pomarańczowy prostokąt światła.Okno.Wyspa była skalista, o stromych zboczach opadających do wody.Zcieżka wiła się między drzewami, których korzenie wciskały się międzypopękane głazy i wypełzały spomiędzy nich, zajęte ciężką pracą, usiłującskruszyć całą wyspę na kawałki.W ciemności Tam słyszał zdyszane oddechy towarzyszy tłumiącychstrach.Najwyrazniej ktoś mieszkał na tej wyspie, a przykredoświadczenia minionego dnia sprawiły, że wszyscy czterej byli czujni inieufni.Wolno posuwali się naprzód.W końcu dotarli na najwyższy punkt wyspy, gdzie między drzewamistał dom - nie myśliwska chatka, lecz duży kamienny dom z otoczonymmurem dziedzińcem lub ogrodem.Odgłosy dobiegały zza muru -przeciągłe, niemal nieludzkie zawodzenie, wznoszące się i opadające okilka oktaw w przypadkowy, nieme-lodyjny sposób.Towarzysze przystanęli, nasłuchując.- Powiem wam coś - szepnął Baore.- Mam ochotę natychmiast wrócićdo łodzi, nawet nie pukając do tych drzwi.Ktokolwiek tu mieszka, zpewnością jest dziwny.W blasku księżyca Tam dostrzegł, że Cynddl skinął głową, leczFynnol stał nadstawiając ucha.Ciekawość kiedyś go zgubi.Zanim podjęli jakąkolwiek decyzję, drzwi otworzyły się i wyszła nimikobieta, niosąca w obu rękach drewniane wiadra.Zawodzeniegwałtownie się urwało, gdy - przerażona - upuściła wiadra i znówzniknęła, turkocząc spódnicami i fartuszkiem.Zostawiła otwarte drzwi,za którymi zobaczyli mały i mroczny dziedziniec.- Cóż, teraz nie możemy już odejść - orzekł Tam.- Ona wcale niewyglądała dziwnie, Baore, chociaż trudno powiedzieć, żeby byłauprzejma.W chwilę pózniej rozległy się kroki.- Czego chcecie? - usłyszeli skrzypiący głos, najwidoczniej staregoczłowieka.- Niczego nie chcemy, dziadku - odparł uprzejmie Tam.-Wciemnościach nasza łódz wpadła na brzeg twojej wyspy i teraz czekamyna wschód słońca, żeby znowu ruszyć w drogę.Jesteśmy uczciwymiludzmi, dziadku.Nie musisz się nas obawiać.Przez chwilę Tamowi wydawało się, że dostrzega jakiś ruch w sieni, wktórej zniknęła kobieta.- Jeśli jesteście uczciwymi ludzmi, to dlaczego nosicie broń? Wszyscyczterej zastanowili się.- Napadli na nas rabusie przy brodzie WierzbowejWitki.Dlatego jesteśmy czujni, nie przywykliśmy do takich sytuacji.Mytrzej pochodzimy z Doliny Jezior, a ten czwarty to nasz towarzysz, FaelCynddl.- Fael? - powiedział starzec.- Czy zacny Cynddl zechce stanąć tak,żebym mógł go zobaczyć?Tam spojrzał na Cynddla.- Zacny Cynddl? - powtórzył zbieracz opowieści.Przez momentwpatrywał się w mrok.- Nie sądzę, żeby chciał mnie naszpikowaćstrzałami - zdecydował i po kilku krokach stanął na dziedzińcu, gdzieznalazło go światło księżyca, srebrząc mu włosy.Z mroku wyłonił się starzec w długiej szacie, skłonił się i zezdumieniem usłyszeli, że pozdrowił Cynddla w jego własnym języku.- Czyżbyśmy znalezli Faela osiadłego na tej bezludnej wyspie? -szepnął Fynnol
[ Pobierz całość w formacie PDF ]