[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skierował się na plażę, wiodąc za sobą zwierzę.Starał sięnie patrzeć na ciała leżące na piasku.Jego capitaine był istnym demonemfechtunku.Co za głupcy, że próbowali się z nim zmierzyć.Ponad wysokie klify otaczające zatoczkę wyszło słońce.Niebo nawschodzie było poznaczone pasmami złota i czerwieni.Gawron unosił sięspokojnie na wodzie, poruszany porannym przypływem.Jean-Louisprzeszedł wzdłuż plaży, od czasu do czasu kopiąc naniesione kawałki113RS drewna.Spod jego nóg uciekały małe kraby, różowobeżowe na tle szaregożwiru.Dotarł do przeciwległego krańca zatoki, gdzie jeszcze nikt nieszukał.Wśród skał zauważył wyjątkowo dużego kraba, różowobeżowegojak tamte, które płoszył.Ale ten miał dziwny kształt.Podszedł bliżej izobaczył, że ten krab jak najbardziej przypominał Gilberta.Z bijącym sercem rzucił się biegiem w kierunku skał leżących naskraju zatoki.Pomiędzy głazami sączył się wąski strumyk, który wypływałz ukrytej za nimi pieczary.Tam właśnie wczołgał się Gilbert,wycieńczony, po całej nocy spędzonej w wodzie.- %7łilber - krzyknął chłopiec, upadając na kolana przy koledze.- Cesimoi, Jean-Louis.Oh, mon Dieu! C'est terrible!Ciągnął swymi chudymi dłońmi za przemoczoną koszulę Gilberta,chcąc go odwrócić, szukając jakiejkolwiek oznaki życia, pulsu, bicia serca.Anglik otworzył oczy i z radości Jean-Louis zasypał go lawinąfrancuszczyzny.- Angielski, łapserdaku jeden - zacharczał Gilbert.-Mów poangielsku.Aeb mi pęka, a tu jeszcze muszę słuchać twojej przeklętejfrancuskiej gadaniny!Powoli uniósł się i potarł policzek lepką dłonią.Jean--Louis patrzyłna niego z bezgraniczną radością.- Nie bądz taki zadowolony, mon ami.Wyrwałeś mnie z całkiemprzyjemnego snu.Pływałem z syrenami.- Ser.enami?- Tak, tak, serenami - Gilbert uniósł oczy do góry.-A potem łup!Zacząłeś mnie ciągać i szarpać, i wszystkie odpłynęły.Jean-Louis patrzył, nie rozumiejąc.114RS - Oni wszyscy tak się martwią o ciebie.Capitaine, on płacze i.- Akurat - mruknął Gilbert.- I na plaży jest pełno zabitych.Francuskie psy, i mogę tak mówić,bo sam jestem Francuzem, ale nie z tych, co przychodzą w nocy, żeby nampokraść konie.Gilbert zakrył mu usta dłonią.- Wystarczy.Jeśli martwią się o mnie, to powinniśmy wracać.Chciał wstać, ale usiadł nagle, gdy nogi odmówiły muposłuszeństwa.Jean-Louis spojrzał na niego, a potem na osiołka.- Poczekaj, pomogę ci wstać.Mój petit gris, on zrobi resztę.Gilbert wyglądał, jakby miał wątpliwości, ale wreszcie udało mu siędzwignąć na nogi z pomocą Jeana-Louisa.Osiołek nie protestował, gdywysoki chłopiec usiadł mu na grzbiecie.Poniósł Gilberta po plażyszybkim krokiem.Jean-Louis biegł obok.Marynarze właśnie skończyli ponure uprzątanie plaży, usuwając póltuzina ciał, gdy zobaczyli, jak w ich kierunku zmierza zguba.Gdy Gilbertwjechał do wioski, otoczyli go, radośnie krzycząc.%7ładen nie zauważył,kiedy Jean-Louis wymknął się z gromady.Mateusz wychodził ze swojej chaty i słysząc odgłosy zamieszania,ruszył do Gilberta.Zapytał go szorstkim tonem, maskując wielką ulgę:- Nic ci nie jest, chłopcze?- Głowa mnie trochę boli i to wszystko.I obawiam się, że trudno michodzić.Frobisher zdjął go z grzbietu osiołka i zaniósł do chaty chłopców,gdzie Tilda karmiła śniadaniem Rowdy'ego i rannego marynarza.115RS - Tu mam jeszcze jedną zagubioną duszę - powiedział, umieszczającGilberta na posłaniu.- Przynieś mu trochę wody.- Chcę jajek, nie wody - zaprotestował Gilbert.- Opiłem się nadtowody zeszłej nocy.- Co się z tobą działo, Gil? - zapytał Mateusz, przysiadając obok.- Nie jestem pewny, sir.Na plaży byli jacyś obcy.Ktoś się szarpał zRowdym i pobiegłem mu na pomoc.Ktoś musiał mnie uderzyć z tyłu.Pamiętam, że obudziłem Się i zobaczyłem w wodzie łódz.Pomyślałemsobie, że wszyscy mnie zostawiacie, i zacząłem płynąć do statku.Niemogłem uwierzyć, że odpłyniecie beze mnie.- Jego błękitne oczypociemniały.- Płynąłem i płynąłem, ale Gawron ciągłe był dalej, niżmogłem dopłynąć.- Niemądry chłopcze - powiedział Mateusz, gładząc Gilberta pogłowie.- Porachowaliśmy się z nimi, co? Z tymi zbójami?- Owszem.Ci francuscy przemytnicy potrafią sobie poradzić wwalce.Twoi towarzysze też radzili sobie całkiem niezle.- Nic niepowiedział o zabitym marynarzu.- Panna Lidia? - Gilbert spojrzał na niego wyczekująco.-Nic jej sięnie stało?- Nie, tylko najadła się trochę strachu.- Gilbert będzie mógłwyciągnąć własne wnioski, gdy zobaczy fioletowe sińce na jej szyi.Zostawił Gilberta pod opieką Tildy, wciąż zdumiony zmianą, jakazaszła w histeryzującej pokojówce.Tego ranka ożywiła się i ruszyła doroboty, szykując śniadanie, bandażując rany i pomagając wszystkim116RS doprowadzić się do porządku.Podejrzewał, że Sebastian miał cośwspólnego z jej cudownym ozdrowieniem:Jednakże z Lidią działo się coś niedobrego.Kiedy się obudził rano, otoczony jej ramionami, patrzyła gdzieś wdal przed siebie zatroskanymi oczyma [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •