[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyli w 1944 roku albo ich nie było,albo rosły tu małe sosenki.A sam kamień też nie jest chyba przypadkowo tu ciśnięty,wędrując na to miejsce spotkałem ich bowiem kilka; wydają się wyznaczać nie używaną odwielu już lat drogę.Tak więc nie leśna gęstwina, a dawne przydroże.To już chyba zmienianasz punki widzenia na ten kamyk.Okoński odchrząknął jak skarcony uczniak, ja z trudem powstrzymałem się odśmiechu:- Pójdę do auta po łopatki i linkę.- Aopatki rozumiem.Ale po co linka? Ten kamień nic wygląda na olbrzyma! Damysobie z nim radę! - Zośka była bojowo nastawiona.Rzecki pogładził swą długą brodę:- Czyż nie zalecałem ci, młoda damo, ostrożności?Już szykująca się do kopnięcia kamienia Zosia prychnęła, ale cofnęła nogę.Wróciłem uzbrojony w dwie saperki i linkę holowniczą.Ostrożnie zaczęliśmy z panem Januszem okopywać kamień.Sięgał około metra wgłąb ziemi.Gdy dotarliśmy do jego końca, łopatka ' końskiego zgrzytnęła o metal.- Uwaga! - krzyknąłem.- Teraz obwiążemy nasz kamień.- sięgnąłem po linkę.- Panie Pawle - zawołała Zośka - przecież wystarczy go popchnąć.Nie myślałem, że Rzecki jest taki szybki! Nim zdążyłem zareagować, on już trzymałZosię za rękę w bezpiecznej odległości od wykopu i kamienia.- Młoda damo - sapnął z naganą w głosie - im bardziej tajemniczy schowek, tymbardziej tajemnicze mogą być jego zabezpieczenia.A nie chciałbym, aby któreś z nich zrobiłoci krzywdę.Skinąłem głową w uznaniu dla jego przezorności.Rozwinąłem linkę na całą jejdługość:- Pomoże mi pan, panie Januszu - przywołałem Okońskiego.- A pan, panie Onufry,niech się schowa wraz z Zośką za tamte drzewa.Posłuchano mnie grzecznie.Ująłem wraz z Okońskim za wolny koniec linki izakomenderowałem:- Raz, dwa i.Kamień poruszył się w wykopie i oparł o jedną ze ścianek.- No, teraz pójdzie! - zawołałem.- Ciągniemy, panie Januszu!Kamień drgnął i zaczął wypełzać z jamy.Coś zgrzytnęło pod nim.Wybuch!Wytrysnął na wszystkie strony piach, jakieś papierki i szczątki korzeni, a pośrodkuwyrósł nagle słup zielonych płomieni.- Do samochodów po gaśnice! - zawołał Okoński.Powstrzymałem go za łokieć:- Nie zdąży pan i z naszymi gaśniczkami nie da rady.To pali się fosfor.Pozostajezaczekać, aż sam zgaśnie.Nie trwało to zresztą długo.Ogień skurczył się i znikł pozostawiając tylko smugędymu.Opodal wykopu pan Onufry zadeptywał jakiś strzępek palący się smoliście.- No, zajrzyjmy, co nam też ogień zostawił - Okoński chwycił za linkę.- Ciągniemy,panie Pawle.- Poczekajcie, panowie, mam tu coś ciekawego! - zawołał Rzecki - Chyba wybuchwyrzucił ze skrzynki siostrzyczkę naszej wilczurki !Rzeczywiście.Na wpół stopionej bryłce bursztynu można było domyśleć się zarysuwilczego łba.Ostre uszy i przyczepione do jednego z nich srebrne kółeczko byłynienaruszone.- Czyli trafiliśmy na właściwie miejsce! - ucieszyłem się.- Tylko że pierwszy trafił tam ogień.Wątpię, czy coś ciekawego nam zostawił -ponuro oświadczyła Zośka.- Nie narzekaj - pocieszyłem ją - tylko dziękuj panu Rzeckiemu, że cię powstrzymałprzed wskoczeniem do dołu.Może wiesz albo się chociaż domyślasz - co zresztą wystarczyjak wyglądają oparzenia fosforem.Zośka spuściła głowę:- Dziękuję panu! - szepnęła w stronę Rzeckiego.- Nie ma za co! - nasz jasnowidz głasnął się z zadowoleniem po perkatym nosku.- No, dosyć tego straszenia - wtrącił się pan Janusz.- Wyciągamy kamień!Tym razem kamienny słup poddał się nam bez niespodzianek.Przepychając się niecozajrzeliśmy do jamy.Na dnie jej leżały dwie rozerwane wybuchem metalowe skrzynki.Jużmieliśmy je wydobyć na powierzchnię, gdy usłyszeliśmy coraz: bliższy nas trzask łamanychgałęzi.Okoński pchnął nogą kamień, aby ten spadł do dołu i zasłonił skrzynki.W samą porę!Bo już był przy nas gruby gość w sile wieku i czterech młodzieńców.- Cóż tu się stało?! Co za nieszczęście?! Czy są ranni! - grubas, którego w myślachnazwałem Tłuścioszkiem, wymachiwał apteczką.Ależ nic takiego, proszę pana - wysunąłem się do przodu, odgradzając go od jamy, kuktórej ciekawie zerkał.- Nieumiejętnie i, przyznam, niepotrzebnie rozbrajaliśmy poniemieckigranat.Na szczęście wszyscy cali.- To świetnie! - Tłuścioszek otarł czoło z potu.- Pozwolą państwo, że się przedstawię.Doktor Hans Gensche z Bonn, a to moi młodzi przyjaciele i uczniowie.ReprezentujemyTowarzystwo Przez Historię do Przyjazni.Dokończyliśmy wzajemnej prezentacji.I reprezentanci bońskiego stowarzyszeniazabrali się do powrotu.Odchodząc Gensche zdjął z gałęzi jeden z papierków rozrzuconychwybuchem:- Granat więc tu wybuchł? - zerknął na nas spod oka.- Dziwnie bogaty granat, któryrozrzuca angielskie funty.Do zobaczenia w Górowie - skinął ręką i zniknął w ślad za swymiuczniami pośród krzaków.Błyskawicznie wyciągnęliśmy kamień z wykopu i leżące na piaszczystym dnieskrzynki.Przez wyrwy spowodowane wybuchem widać było, że pełne są spalonego papieru.Podważyliśmy łopatkami wieka.Im bardziej w głąb skrzynek, tym łatwiej było rozpoznaćkształt zwęglonych banknotów.- Psia kość! - zaklął Okoński.- Spaliliśmy kasę Werwolfu.A musiała tu być niezłasumka.Funty.- I ruble! - zawołała Zośka podnosząc z mchu nadpalony banknot.- A tak zostałpopiół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]