[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dzieci zostają z nami - oznajmił stanowczo.- Ta młoda dama z pewnością chcesię z nimi zobaczyć.Judith, chyba nie masz nic przeciwko najazdowi dziatwy.- Skądże! - Judith uśmiechnęła się serdecznie do zachwyconej dzieciarni.Perryusiadł i posadził starszą córeczkę na kolanie.- Spotkaliśmy się w sieni.Nasze pociechy wróciły przed chwilą z parku -wyjaśniła Elizabeth.- Trzeba uczcić wizytę Judith.Każę podać podwieczorek wsalonie.Co ty na to, mój drogi?Synowie Prudence i Sebastiana owacyjnie przyjęli propozycję cioci.- Jak sobie życzysz, najdroższa.- Perry zadzwonił na służbę i wydał dyspozycje.- Rozpieszczasz dzieci.Prudence się wścieknie, gdy usłyszy o tych fanaberiach.Wolę nie myśleć, jak będą potem wyglądać nasze dywany.- Obiecujemy uważać, stryjku.- Jedenastoletni Thomas wyprostował się zgodnością.Najwyrazniej czuł się urażony, że zaliczono go do dzieciarni.- Henryostatnio jest ostrożniejszy.- Ja też.- Najmłodszy z chłopców imieniem Crispin popatrzył wyczekująco nabrata.- Tobie nadal wszystko leci z rąk.Zwłaszcza kanapki.masłem na dół.- Thomasobrzucił go surowym spojrzeniem.- Dziś będzie wyjątkowo uważny.- Judith wzięła Crispina za rękę.- Co dzisiajrobiłeś?- Poszliśmy do Tower oglądać dzikie zwierzęta.- Podekscytowany malecotworzył szeroko oczy.- Widziałem lwy. - Bardzo dzikie?- Nie podobało mi się, jak ryczały.- Zasłonił uszy rękami - wtrącił Thomas lekceważącym tonem.- Zrobiłabym tak samo - odparła spokojnie Judith.- Nagły ryk bywaprzerażający.- Spojrzała na Henryego.- Co ci się najbardziej podobało?Henry był jej ulubieńcem.Nie łobuzował tyle co inni.Lubił zajęcia wymagająceskupienia i ciszy.Mimo różnicy wieku byli prawdziwymi przyjaciółmi.Częstoprzesiadywali razem w milczeniu.Henry ufał Judith i chętnie powierzał jej naj-skrytsze tajemnice.- Wszystko było piękne - odparł.- Mam rysunki.Zwierzęta są dziwne iniezwykłe.Chcesz zobaczyć?- Bardzo, ale muszę wracać do domu.Pokażesz mi swoje szkice, gdy znowu wasodwiedzę, zgoda?- Wykluczone! Nie zgadzam się, żebyś teraz wyszła! - Elizabeth zerwała się zkrzesła.- Zbyt rzadko się widujemy.Musisz zjeść z nami kolację.- Nie mogę.Czekają na mnie w domu.Poza tym nie jestem odpowiednio ubrana.W takim stroju nie mogę zasiąść z wami do stołu.- Mniejsza z tym.Nie będę się przebierać do kolacji, skoro jemy w rodzinnymgronie.Kochanie moje, poślemy twojej macosze wiadomość, że zostaniesz tu nacały wieczór, zgoda?- Oj tak! - Chłopcy obstąpili Judith ciasnym kręgiem, wznosząc radosne okrzyki.- Pokażemy ci prezenty, które przywiózł nam Dan!- Dajcie spokój, moi drodzy - wtrącił Dan.- Może ciocia Judith spodziewa sięwieczorem odwiedzin narzeczonego?- Skądże - odparła bez zastanowienia.- Pan Truscott wyjechał na kilka dni.- W takim razie nie widzę przeszkód.- O czym mówicie? - zapytał Sebastian, który dopiero teraz przyłączył się dotowarzystwa.- Chcemy, żeby Judith zjadła z nami kolację.Jak się czuje Prudence? - zapytałazatroskana Elizabeth.- Znakomicie.Odpoczynek dobrze jej zrobił.Postanowiła, że przed kolacjązejdzie na dół.- A widzisz? - Elizabeth zwróciła się do Judith.- Teraz nie możesz odmówić.Prudence ucieszy się na twój widok.Judith wahała się, ale pokusa była nieodparta.Tak przyjemnie byłoby spędzićchoć jeden wieczór w gronie oddanych, serdecznych ludzi.Mimo wszystkonadal nie umiała podjąć decyzji.- Pani Aveton jest dziś zaproszona do znajomych - powiedziała.- Będzie jejpotrzebny powóz.- W takim razie odeślij go i przez stangreta przekaż wiadomość.- Elizabethklasnęła w dłonie.- Odwieziemy cię do domu.Skoro twoja macocha wychodzi,nie jesteś jej potrzebna.- To prawda - przyznała Judith i dodała szczerze: - Chętnie tu zostanę. - Sama napiszę bilecik do pani Aveton - zaproponowała uradowana Elizabeth.-Tak będzie najlepiej.Nie sądzę, żeby miała zastrzeżenia.- No pewnie! - kpił dobrodusznie Perry.- W takiej sytuacji trudno protestować.Vis maior, czyli siła wyższa, jak mawiali starożytni Rzymianie.- Mrugnąłporozumiewawczo do Judith i dodał: - Moja połowica znów postawiła na swoim.Jesteśmy osiem lat po ślubie i mamy dwie córki, a wciąż nie udało mi się jejzmienić w potulną trusię, którą zawsze chciałem pojąć za żonę.Elizabeth spojrzała na niego z ukosa i wybuchnęła głośnym śmiechem.- Ciekawe, dlaczego nie raczyłeś wspomnieć mi o tym na samym początkuznajomości, najdroższy.Perry obrzucił żonę tkliwym spojrzeniem, które całkiem ją rozbroiło.- To proste.Uwielbiam niespodzianki, a ty stale mnie zaskakujesz.Judith poczuła małą łapkę wsuwającą się w jej dłoń.Z uśmiechem spojrzała naHenry'ego.- Zostaniesz na cały wieczór, prawda, ciociu? - powiedział, a gdy kiwnęła głową,dodał z zapałem: - To wspaniale! Chodzmy obejrzeć prezenty od Dana.- Dostałem sztylet - pochwalił się Thomas, stając obok brata.- Rękojeść jestinkrustowana drogimi kamieniami.Na razie nie wolno mi nosić go przy sobie,lecz kiedy podrosnę, będzie jak znalazł.- A co ty otrzymałeś? - Judith zapytała Henry'ego.- Drewnianą maskę.Dan powiedział, że odpędza złe duchy.- Pożyteczny drobiazg - wtrącił Perry, uśmiechając się do bratanka.- Szkoda, żetakiej nikt mnie nie podarował.Każdy dżentelmen powinien mieć w domu tenpożyteczny drobiazg.- Zazdrośnik z ciebie - zauważyła żartobliwie rozpromieniona Judith.- Oczywiście.Najchętniej znowu posłałbym Dana w rejs po morzachpołudniowych, żeby przywiózł mi upragniony prezent.Dwie pulchne łapki dotknęły jego twarzy.Siedząca na kolanach córeczkaoznajmiła stanowczo.- Papa nie wyśle Dana.On jest kochany.Ma tu być.Perry mocno przytuliłrezolutną dziewczynkę.- %7łartowałem, koteczko.Dan zostanie w domu.- Nie może być inaczej, skoro ma taką protektorkę - zauważył rozbawionySebastian.- Idzcie na górę, chłopcy.Judith pózniej do was zajrzy, a terazbiegnijcie do mamy.Czeka na was w swoim pokoju.Uściskajcie ją i wróćcie tu napodwieczorek.Sebastian usiadł w fotelu z wysokim oparciem.Judith z rozczuleniemobserwowała córkę Perryego, która wysunęła się z objęć taty, podbiegła dostryjka i wdrapała mu się na kolana.- Mam nadzieję, że tym razem urodzi wam się córeczka.Jak sądzisz? - spytałPerry, spoglądając na brata- Oby! Mam nadzieję, że wyrośnie na taką ślicznotkę jak wasza Kate.- Sebastianpocałował dziewczynkę w czoło i nagle spoważniał.- Będzie, co ma być. Najważniejsze, żeby dziecko przyszło na świat zdrowe, a Prudence miała lekkiporód.- Martwisz się o nią? - spytała pospiesznie Judith.- Dlaczego? Lekarz nie widzipowodów do obaw.- Prudence dobrze znosi swój stan, ale nie chce mnie słuchać i za małoodpoczywa.Byłbym wdzięczny, moja droga, gdybyś przemówiła jej dorozsądku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •