[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjechał też z nim jakiś drugi pan,czarny i chudy, z którym czytali listę gości w hotelu ibardzo się śmiali.Dama? Co znaczyła dama? Kto to być może? Baronowaposłała subretkę na zwiady, a sama kipiała zniecierpliwości.Subretka przyniosła od szwajcara kartę damy, a odswoich koleżanek jej rysopis.Nazywała się: Mademoiselle Lili Fanchon; była to małaszczupła brunetka, z pieprzykiem na brodzie, i mówiła dobarona: Albert.Baronowa ze szczytu świetnych nadziei wpadła wotchłań rozpaczy.Na tę chwilę wrócił Filip z pękiem róż,rozpromieniony i wesół.Cały zły humor spadł na niego.Odrzuciła róże i wściekła wygnała go z pokoju,zapowiadając migrenę i nakazując, aby jej się na oczy nie214 pokazywał aż do wieczora.W ten sposób pozbyła się go i mogła spokojnieobmyślać plan działania.Przede wszystkim chciała go się pozbyć; więc gdywyszedł, zaraz wysłała do matki obszerną depeszę, żądającpieniędzy co najrychlej, potem postanowiła, że do czasupowinna go użyć dla wzbudzenia zazdrości Faustangera,należało być zatem serdeczną i afiszować się co najwięcej.Wreszcie pocieszyła się nadzieją, że baron, gdy ją ujrzy,złoży broń.Ale wyobrażała go sobie takim, jakim był, gdy sięrozstali, więc myliła się mocno.Spotkali się tegoż wieczoraprzy obiedzie i przypadek zdarzył, że siedzieli naprzeciwsiebie.Filip na widok barona poczerwieniał i zbladł.Dzikieoczy Faustangera objęły go z niezmierną pogardą ilekceważeniem, potem spoczęły na baronowej i zamigotałyzjadliwym szyderstwem.Następnie zwrócił się do LiliFanchon.Zaczęli mówić z sobą o pałacu na Canal Grandę,który dziś oglądali i do którego mieli się nazajutrzprzenieść, znajdując mieszkanie w hotelu  trop mesquin.Baronowa zrozumiała wtedy, że do osiągnięcia celu byłobardzo daleko i popatrzyła z nienawiścią na Filipa.Gdyby go nie było, jutro tamten byłby u jej stóp, alboona, silna swoim prawem, wygnałaby Francuzkę.Teraz sama sobie odebrała to prawo.Filip na dobitkę swej porażki cały obiad był milczący inieswój, gubił się do reszty w jej opinii, wydał się jejgłupim, małym, nędznym filistrem, którego uczucie umiałotylko żebrać lub dziękować, nigdy rozkazywać i zmuszać.W nim zaś rósł wstyd, upokorzenie, żal nieokreślony ichęć ucieczki sprzed oczu człowieka, którego okradał ikrzywdził.215 Był pewien, że gra rolę ważną i ani przeczuwał, że jestnarzędziem zemsty, pionem na szachownicy.Po obiedzie baronowa odzyskała równowagę i zalotniezwróciła się do Filipa: Popłyniemy o księżycu, dostań dobrego śpiewaka.Będziemy marzyć!&Na schodach przed hotelem, z nogami o cal od wody, ztalerzem krewetek na kolanach siedział Oryż otoczonyzgrają próżniaków.Było mu zupełnie dobrze, bardziej nawet swojsko niż wKrakowie, gdzie przecież nawet jemu nie pozwolono byjadać na ulicy.Miał też minę tak szczęśliwą, że wypluwając skorupy wkanał zaprzysięgał sobie nigdy Włoch nie opuścić.Dzień się kończył, a noc nadchodziła ścieląc się podstarymi murami.Słońce jeszcze świeciło po wieżycachkościołów, a naprzeciw Oryża, za kościołem San Giorgio,wychodził księżyc z oparów i cieni białawych,złotawoczerwony, jak widziadło w glorii nadziemskiej.Niby jedząc krewetki i słuchając gwaru gondolierów iprzekupniów, Oryż wsłuchany był w daleką jakąś melodięwłasnej duszy, przejęty pięknem, skupiony w sztuce.W tej chwili baronowa z Osieckim stanęli tuż obokniego.Gondolier Paolo, który im stale służył, rozpylałkolegów, a Filip pertraktował z nim o śpiewaka.Chwilę zatrzymali się na schodach czekając, aż im gosprowadzą, i wtedy Filip spostrzegł Oryża.Poczerwieniał,przypomniał sobie scenę na dworcu krakowskim i poczułnieprzepartą chęć zemsty. Aa, pan Oryż tutaj? Powodzenia, pieczeniarzu! ozwał się szyderczo.Oryż, nie przestając jeść, popatrzył na niego zezem.216  Dziękuję.Jak spadek przegwiżdżesz, rekomenduję cimego patrona.Zresztą znasz go, po trosze już używasz jegowłasności.Zwrócił oczy na baronową i obejrzał ją impertynenckood stóp do głowy.Filip uczynił ruch, jakby go chciał laską uderzyć, alepowstrzymał go niecierpliwy głos towarzyszki: Allons donc! jeśli masz ochotę rozpoczynać burdy zulicznikami, to proszę beze mnie.Spojrzał na nią, przelękły tym tonem, który po raz drugijuż słyszał.Wtedy nastąpiło zerwanie, teraz co będzie?Zpiewak nadszedł, więc wsiedli do gondoli i wypłynęlina środek kanału.Baronowa była milcząca.Rozłożyła się wygodnie, aFilip, siedząc u jej stóp, wpatrzony, rozkochany, myślał, żerozdrażnienie jej wywołali ludzie, że teraz w ciszy marzy onim i że gdy się odezwie, powie mu gorące słowo.Wtem podniosła głowę i rzekła: Czy ty myślisz długo mnie jeszcze trzymać w hotelu? Jak to? Chcesz wyjechać? Nie, ale dłużej znieść nie mogę tego, co mnie dziśprzy obiedzie spotkało. Chcesz zmienić hotel? Hotel! hotel! Może mi zaproponujesz jakieś albergona smrodliwym zaułku! Przyznaj się, żeś dotąd podróżowałtylko z subretkami.Myślałam, że zrozumiesz sam, iż wWenecji ludzie z towarzystwa wynajmują pałace, a hotelezostawiają bankrutom i biedakom! Ten pałac oto  pewniedo wynajęcia? Eh, gondoliere?Zawołała i spytała o nazwę pałacu.Podobał jej się igoniła za nim wzrokiem.Filip rękę jej do ust podniósł.Zpiew go upajał, namiętność ogarniała coraz potężniej.217  Moja pani będzie miała jutro pałac  szepnął.Dlaczegoś wcześniej nie żądała? Ty wiesz, żemniepoczytalny.Ni myśleć, ni zająć się czym innym niezdołam  tylko tobą.Uradowała ją obietnica.Raczyła uśmiechnąć się iwesoło dawała resztę poleceń. Jeśli ten nie umeblowany, pozwalam ci wybrać inny,byle tu niedaleko i byle mi było wygodnie.Służbę samadostanę, ale gondolę powinniśmy mieć własną  całegospodarstwo nasze.Nam tu tak dobrze, zostańmy, alebądzmy jak w domu. A wśród służby ja będę! Wybierzesz mnie czy mamsię wprosić gwałtem?  rzekł obejmując ją ramieniem. Będziesz, będziesz  majordomo  odparła zalotnie.Zgoda zapanowała.Cały wieczór była rozkoszna,uszczęśliwiona, że może zbytkowi męża pokazać swójzbytek.Nazajutrz Filip puścił się na poszukiwania.Znalazłpałac, jak sobie życzyła, ale naznaczono cenę bajeczną.Zpieszył się do niej, nie chciał się targować, bał się że go wnajmie ktoś uprzedzi; więc cenę przyjął, kontrakt zawarł izapłacił półroczną dzierżawę.Zaledwie wracając do hotelu zastanowił się, że popełniłszaleństwo, obrachował swój zapas gotówki.Ale był w stanie takim, w którym opamiętanie jestniemożliwym.Wrócił  za zadowolenie zachciankiotrzymał zapłatę w pocałunkach i tegoż dnia przenieśli sięna własne gospodarstwo.I szczęśliwy był patrząc na jejuciechę.Nazajutrz znowu ją rozczulił nabyciem ślicznej gondoli,i tak chwilowo chmura zebrana przez przyjazd Faustangerabyła zażegnana.218 Ale zapas gotówki malał co dzień.Filip rachować niechciał.Czerpał i rzucał złoto pod nogi, rad, że chce po nimdeptać, że go widocznie uważa za swego, że się już niekrępuje i nie wzdraga.Nadszedł wreszcie dzień, że Filip zajrzał do swegopugilaresu i policzył.Wtedy przez sekundę przeraził się izdumiał.Z tysięcy zostały tylko setki.Ale zastanowienie trwało bardzo krótko.Napisał dokolegi w Krakowie, by sprzedał całe umeblowanie jegomieszkania i przesłał mu pieniądze  i dalej się o to nietroszczył.Kolega, otrzymawszy list, poszedł z nim do Osieckiej,ale jej nie zastał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •