[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On się po prostu mylił.Lubił moje towarzystwo, bo lubił towarzystwo kobiet.Kiedyśopowiedział mi o pewnym spotkaniu.To była żona wybitnego historyka, którego w latach czystek rozstrzelano za złą interpretacjępanowania Piotra I.Ją zesłano do łagru, spędziła tam dwadzieścia pięć lat swojego życia, wróciłado Moskwy jako stara, schorowana kobieta.Nikt już na nianie czekał, córka oddana po jejaresztowaniu do sierocińca zmarła na gruzlicę.Aleksander odwiedził ją zbierając materiały do pracy o jej mężu.Zaproponowała mu, abyposzli na spacer.Pewnie obawiała się podsłuchu.Był mrozny dzień, świeciło słońce.W pewnejchwili, gdy mijali ślizgawkę, żona profesora przejechała po niej na zelówkach.Widząc jegominę, uśmiechnęła się, zmarszczki na jej twarzy rozbiegły się w różne strony. Cóż się pan takdziwi, Sasza powiedziała. Trzeba lubić życie, pomimo wszystko. A mnie się wydaje, że ty nie lubisz życia stwierdził z żalem. Ja nie lubię siebie.Tak mu odpowiedziałam.%7łe nie lubię siebie.I była to prawda, nigdy siebie nie lubiłam,nawet w młodości.Siebie w sensie czysto fizycznym, ale także siebie jako osobowości.Kiedydużo czytałam, kiedy przebywałam gdzie indziej myślami, powrót do rzeczywistości bywałtrudny.Zupełnie jakbym spotykała się z kimś, kogo nie chciałabym spotkać.A to przecieżchodziło o mnie samą! Więc uciekałam, uciekałam coraz częściej od siebie, od tego, co wokółmnie.Zwiat odbierany za pomocą zmysłów kurczył się i dotyczył już raczej przeszłości,dzieciństwa.Utkwił mi w pamięci taki poranek.Zwieciło słońce po ulewnym deszczu.Było bardzociepło, ziemia parowała, z wnętrza czarnych grządek w ogrodzie wydostawały się siwe dymki,wijąc się w powietrzu i z wolna rozwiewając.Biegłam wzdłuż parkanu, gdzie rosły zdziczałekrzewy malin.Były splątane i gęste.Nie zważając na czepiające się ubrania kolce, wpełzłam dośrodka takiego krzaka i, przyginając gałązki, wargami obierałam je z malin.Kuliłam się przytym, bo lodowate, pulchne krople pokrywające owoce i liście skapywały mi za kołnierz.Dreszczwywołany strużkami wody spływającej po moich nagich plecach stapiał się ze słodyczą malinw ustach.Te dwa doznania, przyjemne i nieprzyjemne zarazem, wprawiły mnie w stanrozgorączkowania.Garściami pakowałam teraz maliny do ust, nie zważając na to, że sok spływami po brodzie i plami ubranie.Nigdy potem nie doświadczyłam już tak silnego wrażenia jakwtedy, gdy opanowana niepohamowaną żądzą chciałam zjeść wszystkie maliny.Obok przy stoliku siedzą teraz dwie Amerykanki w trudnym do określenia wieku.Równiedobrze mogłyby być moimi rówieśnicami, jak i dobiegać dziewięćdziesiątki.Wszystko przez tehormony, które przedłużają młodość, ale jest to młodość w złym gatunku.Tak jak ubrania, któreAmerykanki mają na sobie.Kuse spódniczki, żakiety w krzykliwych kolorach, butyz supermarketu.Najgorsze są jednak twarze, bez zmarszczek, ale także bez żadnejindywidualności, jak maski z gabinetu figur woskowych.Patrzę na te kobiety zafascynowana.%7łe można tak wyglądać, że można mieć takiesamopoczucie.Coś sobie opowiadają, śmieją się, żywo gestykulują, pobrzękując licznymibransoletkami.Kolczyki kołyszą im się w uszach.Mutanty schyłku dwudziestego wieku myślę.Dobrze, bardzo dobrze, że nie zdążyłam rozpocząć swojej kuracji.Uciekałam, uciekałam od prawdziwego życia, ale nie zawsze było to możliwe.Byłam wtedyna piątym roku studiów, koleżanki z akademika miały swoich chłopców, chodziły na rozbieranerandki, a potem opowiadały o tym.Zmiały się ze mnie, że obnoszę się ze swoim dziewictwem.W końcu zaprosiły kolegę chłopaka jednej z nich.Miał stanowić dla mnie parę.I tak jakośzaczęłam się z nim spotykać, nie mogąc się zdecydować, czy mi się podoba, czy nie.Ja mu sięchyba podobałam, bo często dzwonił, zapraszał mnie do kina.W końcu znalazłam się w jegopokoju.Idąc do niego wiedziałam, co się może wydarzyć.Co się wydarzy prawie na pewno.Alechciałam to już mieć za sobą.Nie było we mnie lęku czy ciekawości, raczej determinacja.Skoromoje koleżanki przez to przeszły, ja też powinnam.Wypiliśmy jakieś tanie wino, po którymlekko kręciło mi się w głowie.A potem on bardzo niezgrabnie począł mnie całować, jego rękapowędrowała pod moją spódnicę.Przyzwoliłam na to, cały czas na zimno notując wszystko, cosię ze mną działo.Właściwie nie lubiłam tego chłopca, już wtedy zdecydowałam, że mi sięjednak nie podoba.Miał policzki bez zarostu, pokryte lekkim trądzikiem, pod nosemzarysowywały mu się jasne wąsy.Było coś nienaturalnego w tym, jak go traktowałam.Niecierpliwiłam się widząc, jak się szamoce z własnym ubraniem, nogi mu się zaplątaływ opuszczone spodnie, omal się nie przewrócił.Odczułam pewne wewnętrzne ożywienie nawidok jego członka, był duży i nabrzmiały.Dotknęłam go.Zdziwiło mnie, że pokryty jest takągładką i miękką skórą, była w tym jakaś bezbronność, a ja oczekiwałam brutalności.Jużwiedziałam, że ten pierwszy raz boli.I bolało.Może dlatego, że on zachowywał się takniezdarnie.Wdzierał się we mnie ogłuszony własnym pożądaniem.To chyba był także i jegopierwszy raz, oszołomiła go bliskość kobiecego ciała.Wytrysnął we mnie z łkaniem, któreprzeszło w jakiś zwierzęcy skowyt.Potem zmiękł, opadł obok mnie na plecy wyczerpany.Zezdziwieniem stwierdziłam, że zasnął.Poszłam do łazienki czując bolesne ćmienie w dolebrzucha.Obmywając się zobaczyłam krew, to mnie przeraziło, pomyślałam, że chłopakuszkodził mi coś w środku.Już nie chciałam się z nim spotykać, przeżywałam też niepokójw związku z opózniającą się miesiączką.Mimo że chłopak obiecał uważać, nie uważał i trudnomu się było dziwić, miał tak samo małe doświadczenie jak ja.W końcu poszłam do lekarza.Kiedy spytał mnie, czy chcę zachować ciążę, nie wiedziałam,co odpowiedzieć.Nie byłam przygotowana do macierzyństwa, ale nie zdobyłam się naunicestwienie życia, które już się we mnie zagniezdziło.Tak bardzo liczyłam, że ten problemrozwiąże się sam.W jakiś cudowny sposób zniknie albo okaże się pomyłką lekarską.Podziewięciu miesiącach urodziłam córkę.Rozstanie z Piotrem zamknęło jakiś okres mojego życia i czułam się na tyle niepewnie, żeposzłam do psychoanalityka, taka się zaczynała wtedy moda, moje uniwersyteckie koleżankiuważały chodzenie na kanapkę niemal za obowiązek.Dbasz o zęby? Myjesz je codziennie? A coz twoją duszą? Boi się pani samotności? spytał. Nie odpowiedziałam po namyśle. Lubię być sama i chcę być sama.Pokiwał na to głową. Nikt nie lubi być sam.Pani po prostu uważa, że musi być sama.Pani doświadczeniaz mężczyznami zle się zaczęły.Zakodowało się w pani, że mężczyzna to kłopoty.Dość sceptycznie przyjęłam jego teorię.Chyba nie umiałam być dorosła, a może niechciałam.Obraz dojrzałego życia kobiety oglądałam przecież poprzez doświadczenia matki,a one mnie przerażały.Nigdy nie godziłam się, aby Piotr został ze mną do rana.Zawsze zamawiałam mu taksówkę.Myśl, że ktoś będzie się kręcił rano po domu albo chlapał się w łazience, drażniła mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]