[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszy raz zamordował.Posłyszał chrzęst łamanych gałęzi i zmieszane głosy nadla-tujących ludzi.Rzucił obłąkanym wzrokiem dokoła.UjrzałSofo, jedynego świadka swej zbrodni.Tygrysim skokiem ru-nął w jej stronę, ale zwinna dziewczyna nie czekała.Uskoczy-ła w bok i pomknęła chyżej niż strzała z łuku puszczona.Strach śmiertelny dał jej skrzydła gołębi, umykających przednapaścią jastrzębia.Eryk pojął natychmiast, że wyspiarki nie dopędzi, że prze-de wszystkim sam musi stąd uciec jak najprędzej.Nie namy-ślając się więc dłużej, skoczył w największą gęstwę zarośli iznikł szybko.Henryk biegł co sił w nogach, chcąc nieść pomoc mordo-wanej kobiecie.Nie poznał głosu Sofonizby, ale przyszło muna myśl, że napastnikiem może być któryś z kolegów.Pragnąłwięc przeszkodzić zbrodni, która mogła zniweczyć dobre sto-sunki z wyspiarzami.Pędząc tak na złamanie karku, potknął się nagle o coś iprzewrócił.Zmartwiał z przerażenia, ujrzawszy trupa.Przykląkł czym prędzej i zaczął badać tętno serca, które odchwili bić przestało. Przybyłem za pózno! westchnął szczerze zmartwio-ny.W tej samej chwili rozchyliły się kiście krzaków i na ścież-ce stanęło kilku krajowców.Ujrzawszy marynarza pochylają-cego się nad martwym ciałem, zamierzyli się odważnie kijami,sądząc, że on jest mordercą.Zaprzeczył żywo i w krótkichsłowach opowiedział jak posłyszawszy rozpaczliwe krzykijakiejś kobiety, biegł z pomocą, lecz przybył niestety za póz-no.Zaroiło się w międzyczasie na wąskiej, leśnej ścieżynie.Coraz więcej ludzi przybywało.Kręcili się, gestykulowali,biadali, zadeptując ślady jakie pozostawiły ogromne buty Ery-ka.Nadszedł wreszcie ktoś rozsądniejszy.Polecił zwłoki ka-płana ułożyć na skleconych naprędce noszach.Usłuchano go icały orszak, otaczając zwartym pierścieniem młodego maryna-rza, ruszył w stronę brzegu jeziora, gdzie wznosił się namiotsędziwego arcykapłana.Kiedy stanęli u celu i kiedy zaczęły się pierwsze przesłu-chania, zrozumiał Henryk natychmiast, że jego właśnie po-mawiają o zbrodnię ohydną.Krzywdzące podejrzenia oburzy-ły młodzieńca do głębi.Podniesionym głosem raz jeszczeopowiedział przebieg całego zajścia.Potem zeznawali ci, któ-rzy go klęczącego nad uduszonym kapłanem zastali.Magon, zwany Sprawiedliwym, sędziego obowiązki spra-wujący, potrząsnął głową i rzekł: Mówisz więc młodzieńcze, żeś krzyk słyszał niewieści.Niechże więc wystąpi białogłowa, która pomocy wzywała.Niech wskaże prawdziwego mordercę.Niechaj da świadectwoprawdzie.Henryk rozejrzał się bezradnie dokoła.Tliła w nim nadzie-ja, że owa kobieta wystąpi.Ale zwarty krąg ciekawych wi-dzów milczał nieprzyjaznie.Ujrzał złośliwie uśmiechniętątwarz Hansa, który rudowłosą Othe trzymał wpół objętą.Uj-rzał bladą jak śnieg Elizę, wspierającą się ciężko na ramieniuniskiego Hamilkara, rozradowanego nie wiedzieć z jakiegopowodu.(Może cieszył się syn Egota z odnalezienia narzeczo-nej, a może y, położenia, rywala).Dostrzegł jeszcze zmarsz-czone surowo czoło Anglika, smutne rysy arcykapłana, apotem dostrzegł Sofo.Mała wyspiarka miała usta dziwniebrzydko skrzywione, a w oczach złowrogie jakieś ogniki.Nieprzeszło przez myśl Henrykowi, że ona jedna mogłaby daćświadectwo prawdzie i że tego umyślnie uczynić nie chce,gdyż w ten sposób może wykorzystać splot wrogich wypad-ków dla własnych celów, dla zemsty.Hans szepnął któremuś z krajowców, że Henryk jest zdolnydo wszystkiego i bardzo możliwe, iż on właśnie kapłanauśmiercił z najbardziej błahego powodu.Puściwszy taką plot-kę, skierował się z powrotem w zarośla, pociągając płomien-nowłosą Othe za sobą.Słowa Hansa biegły od usi do ust, przekręcane, przesadzo-ne dziesięciokrotnie, aż wreszcie dotarły do samego Magona.Zmarszczył się srodze najwyższy sędzia: Nikczemny zbrodniarzu! zawołał. Tak się nam wy-wdzięczasz za gościnę? Za uratowanie od śmierci w burzli-wych nurtach oceanu? Jakim prawem zwiesz mnie zbrodniarzem, nie udowod-niwszy mi winy? Twój kolega cię wydał, łotrze. Który?.Niech mi to powie do oczu.Magon zwrócił się do tłumu gapiów: Niechaj wystąpi ten, który widział jak zabito kapłanaEmnocha.Cisza dzwoniąca w uszach zapanowała wśród zebranych.Nikt ust nie otworzył, nikt nie wystąpił ze zwartych szeregów.Odszukano po długich mozołach zródło plotki i na sam środekkoła wypchnięto wyspiarza, który z Hansem rozmawiał.Małyczłowieczek, jąkając się ze strachu, mówił urywanym głosem: Stał przy mnie jeden z przybyszów. Który? powtórzył Henryk swe pytanie. Nie wiem.Nie znam.On poszedł do lasu z kobietą. Gadaj, co mówił, a nie gdzie poszedł! wrzasnął Ma-gon, niezadowolony, że wartość nowego świadectwa staje sięaż tak iluzoryczną. Olbrzym mówił, że ten jego kolega byłby zdolny do po-pełnienia każdej zbrodni i że on to z pewnością morderstwadokonał. Dość!.To mi wystarcza na razie.Powtórzysz te słowaprzed sądem.Hej, straż! Brać tego człowieka i zamknąć wciemnicy dla świętokradców.Henryk rzucił szybkie spojrzenie dokoła.Miał wielkąochotę pochwycić wojowniczego sędziego, wrzucić go dojeziora, a potem rozepchnąć karłów i zniknąć w lesie.To była myśl pierwsza, lecz natychmiast przyszły refleksje.Takim gwałtem utwierdziłby wszystkich w przekonaniu, żenikt inny, tylko on właśnie zbrodnię popełnił.Do tego znówdopuścić nie chciał ze względu na Eli.Był pewien, że oczyścisię z zarzutów, że zjawi się przecież kobieta, której krzyk go wtak przykre wstawił położenie.Owa niewiasta mogła do tejpory przebywać w lesie i zupełnie nie wiedzieć, że jej szukają,aby wskazała winowajcę.Skoro jednak sprawa stanie się gło-śna i powszechnie znana, zainteresowana białogłowa stawi sięniewątpliwie, by ratować niewinnego.To była jedna z przyczyn, dla których Henryk postanowiłnie próbować ucieczki.Drugim powodem były względyostrożności.Tuż koło namiotu arcykapłana stała setka łuczni-ków, którzy strzelali wspaniale, jak to można było zaobser-wować w czasie niedawnych igrzysk.W lesie wytropiono byzbiega po wschodzie słońca, a fakt ucieczki pogorszyłby tylkosytuację.Więc z głową dumnie wzniesioną ruszył Henryk w kierun-ku białego Tyru, otoczony zewsząd szeregami żołdaków itłumami gapiów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]