[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tylebłędów.Gdy dwa lata temu urodziłam Malwinkę, byłam o wiele spokojniejsza.Popierwsze,dlatego że po prostu miałam doświadczenie,a po drugie, ważniejsze -żetym samymspełniłam moje największe marzenie, sekretną modlitwę właściwą wielu jedynakom: "Boże, proszę,niech moje dziecko nie będziesamo!Proszę, daj mi choćdwójkę!".Modlitwazostaławysłuchana, i od tego momentu niemal fizycznie odczułam, jak mojepokręconeżycie prostuje się nagle.Bo jedynacy naprawdę są - sami.Nie mówię o tej najprostszejsamotności małego dziecka w domupełnym dorosłych, samegowpokoju wypełnionym zabawkami.Jeżeli rodzice są mądrzy, świadomi.dobrze, jeśli rodzice są właśnie tacy,to dobrowolnie nieskażą swojego dzieckana jedynactwo, alezałóżmy,że rodzice, pozostając mądrymii świadomymi, z przyczynróżnych niemogąprzywołać naświat drugiego dziecka.Wtedy wystarczy rozsądnydobór znajomości, zapewnienie dzieckutowarzystwarówieśników,akceptacja, w miarę możliwości, jego pierwszych przyjazni.Pózniej, w wieku dorastania, podobnie: prawdziwi przyjaciele, kuzyni,sympatyczni sąsiedzi -wszyscy razem są w stanie wypełnić pustkę,nawet z gatunkutych wielkich jałowych przestrzeni.Schody zaczynają się w momencie, kiedy zły los wyciąga paluchypo któreś z rodziców.Coś się wydarza: ciężka choroba, wypadekpowodujący trwałe inwalidztwo,śmierć albo poprostustarość.Po śmierci mojegoojca, przez ten krótki moment kiedy mar^arównież nie nadawała siędożycia, oddałabym wszystkiekrólestwaświata za to, żeby mieć brata.Albo siostrę.Kogokolwiek, kogo ta287. sytuacja dotyczyłaby równie mocno.I nie chodziło tu osprawytechniczne, bo do latania po ZUS-ach, zakładach pogrzebowych,zarządachcmentarza miałam całą rzeszę pomocników, z własnymnarzeczonym na czele.Ale, z całym szacunkiem dla narzeczonego,to wszystko byli obcyludzie.A chodzi o to, żeby był w tych najtrudniejszych chwilach ktoś,kto niesie podobny ciężar,choćby symbolicznie, choćby zdaleka.Iniechbymieszkał, ten hipotetyczny brat, na drugim końcuświata, niechby nawet zprzyczynlosowych odmówił przyjazdu,niechby nawet miał wszystko w dupie.Przynajmniej miałabymna kogo porządnie się wściec.Jedna osoba nie zastąpicałego świata, w końcu zawsze pozostaje się samemu, tylko z własnąrodziną, przy czym inna jest rodzinaczasu siewu i czasu zbierania.Uświadomiłam sobie to wtedy,w tamtych trudnych dniach, że taksamojak w sprawachdotyczącychrodziców najbardziej kochający mąż nie zastąpi mi rodzeństwa, któregonie miałam, tak samonajlepszy hipotetyczny bratnie zastąpi męża w sprawach dotyczących dzieci.Drzewo potrzebuje korzeni, głęboko w ziemi, i gałęzi sięgających nieba.Slogan stary, ale prawdziwy.Jedno i drugie toodrębnysystem, choć dotyczący jednej rośliny.Jednegoczłowieka.Najczęściej o tym się nie myśli,planując rodzinę.Sporo czasu,energii,marzeń i emocji poświęca się cudownej porzesiewu i wzrastania.O zmierzchu, o porze odchodzenia niemyśli sięwcale.Do czasu.Decydując sięna jedno dziecko (wnioskujęto z zeznań mojejwłasnej rodzinki, w końcu po kądzielijestem pierwszą kobietą odtrzech pokoleń, która zdecydowała się rodzić więcej niż raz), częstobierze się pod uwagę fakt, żejedynakowi łatwiej zapewnić lepszy start, cieplarniane warunki,koncentrację na celu i całą naprzód.Rzadko myśli się o tym, jaki tym samym zapewni się jemu(i sobie samym) finał.%7łe przyjdą lata - i będzie ich owiele,wielewięcej niż tych radosnych, początkowych- latasamotności iprzemijania, kiedy każda bratnia dusza jest na wagę złota.Koniec końcem, zcałym szacunkiem dla dóbr nabytych, czylikochanków, ognistychmałżonków iwszelkich znajomości - gdzieśtam, gdzie życiełączy się zbólem, stratą,przemijaniem,liczą siętylko więzy krwi i prawdziwa przyjazń.Nic więcej.Gdzieś tam, na288samym końcu,na granicy życia i śmierci, jeśli licząsię współmałżonkowie, to tylko jakodrugie z rodziców naszego dziecka, to które czuje dokładnie to samo: nasz brat, nasz przyjaciel.Widziałam, z racji wykształcenia, rodziców - niejednokrotniebardzo młodych - nad łóżkiembardzo, bardzo chorego dziecka.Czy wyglądali jak zakochani?Albo czy buchał z nich płomień namiętności,ponieważ znali się raptem trzylata?Nie.Jeśli naprawdę była między nimimiłość, i współodczuwanie,wyglądali jak bliznięta.Te same gesty, tensam wyraz twarzy.i oczu, szczególnie oczu.Wyszłamza mąż za mojego najlepszego przyjaciela, tak po prostu.Nie kochaliśmy się jakszaleni, niew ten sposób,o którym pieśni piszą,i nie zatrzęsła się pod namiziemia.Ponieważ nie mam brata, mój mążstał się kimś w rodzaju brata.Podrzucami swojeskarpetki do prania, robię mu masaż, jakboli gogłowa, lubimy sięprzytulać. Ale nigdynie pytam, z kimidzie na piwko, bo na pewnym poziomie jest mi to obojętne.Nie żałuję.Wiem, że nie ma nic absolutnie stałego natymświecie.Ale czuję, że nawetgdybyśmy się kiedyśrozstali, mój przyjacielzmłodości, niemalże zdzieciństwa, na pewno pozostanie moimprzyjacielem.Dlatego może nasze rozstanie jest, w przeciwieństwie do znanych mi rozmaitych stadeł -mało prawdopodobne.Moja najstarsza, Miśka, nie jest moim dzieckiem.To złe określenie.Jest moim przyjacielem.Mojąmałą siostrzyczką, której niemiałam nigdy wcześniej.Wymagam od niej dokładnie tego samego, co od siebie, staram się być sprawiedliwa i polegamnaniej.Jestem za nią odpowiedzialna wtakim samymstopniu, w jakim onazamnie.Oczekuję od niej zrozumienia.Nie umiem wystąpić wobecniej z pozycji siły, a nawet z pozycji autorytetu.Równe jesteśmyi jednakowo mamysiebie respektować.Mąż - brat.Qórka- siostra.Jedynakom plączesię życie w rozmaity sposób, na różnąmodłępodświadomierekompensująsobie brakrodzeństwa.Niekiedywłaśnie przestawiając podstawowe role.Nie wiem, czy tozłe czy dobre.Tak po prostu jest.289. Od urodzenia Malwinki zastanawiam się, dlaczego.Może gdyMiśka ujrzała świat po raz pierwszy, ja nie byłam gotowa być poprostu mamą?A może tak rozpaczliwie potrzebowałam siostrzyczki,że znalazłam ją we własnejcórce i tak właśniezaczęłam ją traktować, a wszystko inne jest po prostu konsekwencją?A Malwinkajest moim dzieckiem, w pełnii prawdziwie.Potrafięjej wepchnąć do paszczykłąb makaronu, niekoniecznie zgodniez wolą właścicielki paszczy.Umiem wymyślać na jej potrzeby rozmaite bzdury, ubrać wbrewprotestomw najgrubsze rajstopy irozśmieszyć zaraz po tym, zażegnując awanturę.Jestem w stanie zadziałaćniejako odgórnie, w różnych sytuacjach, i nie pozostawić najmniejszejwątpliwości codo jedynie słusznego rozwoju wydarzeń.Miskę zawsze pytam o zdanie i liczę się z nim.Nigdy jej nieokłamałam.Nie fantazjowałam nawet.Jeśli bardzo nie chce jeśćkolacji,to nieje.Malwinie wtłaczamdo pyska pożywienie metodą hodowcówdrobiu: rozewrzeć mordkę,uciskając w okolicy stawów skroniowo-żuchwowych, włożyć porcję pokarmu, zatrzasnąć japęjednymwprawnym ruchem i tak długo gładzić po gardle, aż przełknie.Pozaledwie kilku takich rękoczynachmoje dziecko przełyka, zanimna dobre przystąpię do punktupierwszego.Miśce możnapoliczyć żebra, nawet przez podkoszulek.Ale jestbardzo dojrzała, racjonalna, na swój sposób odpowiedzialna i mądra nad wiek.Malwinie można policzyć również, tylko że takzwane oponki,do żeber trudno się dobraćprzez tkankę tłuszczową.A młody jest moim księciem.Nasz śmieszny, brodaty Duduś, domorosły filozof, czasami widzi więcej i wcześniej niż inni.Miałrację.Dostałam absolutnego fioła na punkcie mojego najmłodszegodziecka.Może dlatego, że jest facetem, kolejnym spełnieniem moich cichych marzeń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •