[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale karabin w kuchni?Za rękojeścią zobaczyła coś jeszcze.Jakiś zwinięty w kłę-bek rzemyk z paroma zębami i telefon komórkowy.Cegła poprostu, nie telefon - takich aparatów używano w Polsce do-brych kilka lat temu.Ciekawe, czy zabytek jeszcze działa.Nie,absolutnie nie zamierzała sprawdzać.Wychowano ją w posza-nowaniu dla cudzej własności (nie tak, jak co niektórych py-skatych brunetów), dlatego pomimo wzbierającego w niej za-ciekawienia zostawiła cały ten kram i zajęła się śniadaniem.Gdyby chwilę wcześniej spojrzała w okno.Zobaczyłaby, że przygląda się jej para gorących od gniewuoczu.Znalazła ich wśród wzgórz, na dnie wąwozu wypełnionegokamieniami, piaskiem i bryłami lawy.Zanim zdążyła cokol-wiek powiedzieć, dostała do ręki szczotkę, pędzel i od razustało się jasne, że z wyrażaniem swojego zdania będzie musiałapoczekać.Czarek z obłędem w oczach biegał od profesora doJulii, a oni z takim samym szaleństwem biegali do niego, stara-jąc się nie zahaczyć o porozciągane na ziemi sznurki, które86dzieliły powierzchnię na równe części.- Gigant! - wykrzykiwał podekscytowany profesor, patrzącna to, co wystawało ze ściany zbocza.- Po prostu gigant!Zliczny! Zlicz-ny!!!Lutka przyjrzała się przyczynie poruszenia.Z warstwy bru-natnej ziemi wystawało coś podobnego do brzegu starej popę-kanej misy.O co tyle krzyku?- Malutka, żółw! - wykrzyknął rozradowany Czarek.- Pre-historyczny!Uśmiechnęła się dla towarzystwa, ale za bardzo nie rozu-miała, skąd ten entuzjazm.Przecież szukano szczątków czło-wieka! Hm.W tym momencie doznała dziwnego wrażenia, żepowinna powiedzieć o czymś profesorowi.Ale o czym?- Dobrze mieć żółwia.- Czarek podparł się rękami i zapa-trzył z lubością w znalezisko.Najwyrazniej nie dąsał się już ote kilka słów, które rzuciła mu w nocy po telefonie Roberta.-Kości zwierząt są bardzo potrzebne do ustalania wieku odgrze-banych ludzi.Odgrzebanych?Przecież po to Czarka znalazła.Grzebał w jej rzeczach!Już zbierała się, żeby okazać swoje niezadowolenie, kiedyJulia wrzasnęła na całą okolicę:- Jajo!!!Skamieniałe jajo żółwia, które tkwiło między kamieniamituż przy zwierzęciu, stało się przebojem dnia.Aż do obiadu byłto temat numer jeden - żadnych szans, żeby z Czarkiem po-ważnie porozmawiać, gdyż on nieustannie rozmawiał z kimśinnym.Na Lutkę nie zwracał zbytniej uwagi.Oczywiście za-pomniał również o obiecanej wycieczce, ale nie miała o to pre-tensji.Znaleziska napełniły go takim szczęściem, że podekscy-towanie udzieliło się w końcu i jej.Nawet własnoręcznie oczy-ściła fragment skorupy szczoteczką do zębów!87Po obiedzie wzniesiono z okazji odkrycia kilka toastów pi-wem Tusker i profesor zarządził przygotowania do wylotu natańce.I znowu Lutka zapomniała o reprymendzie.Kuląc się zaklatką Frygi, włożyła najładniejszą sukienkę, jaką przywiozłai.Spojrzenie Czarka mówiło wiele.A potem mówił on sam.Mówił bardzo miłe rzeczy, od których prawie zakręciło się jejw głowie.Oczywiście szczęście nie trwało długo.Po dawcekomplementów zaczął bredzić o traperach, które powinna ko-niecznie przywdziać do tej uroczo odkrywającej ramiona szat-ki.Osobiście spryskał ją też brutalnie środkiem na komary iprzez dziesięć minut protestował przeciwko zabraniu do wioskiFrygi.Aż trudno uwierzyć, ale.Postawiła na swoim!Do Loiyangalani - osady nad jeziorem Turkana - dotarli poniecałym kwadransie lotu.Podczas tej podróży Lutka zobaczyła to, co Czarek nazwałbarierą wulkaniczną.Bajka! Pod nimi znajdował się rudo-czarny obszar obłożony babkami z piasku.Kopce wulkanównasuwały też skojarzenie z bąblami powietrza w gotującym siębudyniu.Oczywiście stożki trwały nieruchomo, nie ziałyogniem, ale wcale nie wyglądały przez to mniej groznie.Poru-szająca była już sama świadomość, że przelatywało się ponadczymś, co dawno temu z olbrzymią siłą rozrywało ziemię ibrutalnie kształtowało krajobraz.- Możesz obejrzeć fragment Wielkiego Rowu Afrykań-skiego.- Czarek pokazał na boczne okna.- Ciągnie się przeztysiące kilometrów.To takie tektoniczne pęknięcie, które po-dzieliło Afrykę na dwie części i zmieniło klimat.Może dlatego88powstał człowiek? Okoliczności zmusiły go do zmiany trybużycia.- Po prostu ziemia po wschodniej części rowu została wy-piętrzona i znalazła się w strefie bezdeszczowej! - przekrzyczałCzarka profesor.- Lasy ustępowały! Człowiek musiał wyjść nasawannę.Zaczął chodzić, ale oczywiście nie od razu.A tu jestTeleki, jeden z wulkanów Turkana!Lutka uśmiechnęła się na myśl, że znalazła się w towarzy-stwie szalonych naukowców, którzy nie przepuszczą żadnejokazji, żeby napomknąć o swoim fiole, ale posłusznie zerknęław pokazywaną przez profesora stronę.Olbrzymi lej tonął wnefrytowozielonej wodzie, która lśniła w słońcu tak, że trzebabyło mrużyć oczy, pomimo założonych okularów przeciwsło-necznych.Bezmiar wody, jej intensywny kolor i wiatr obijają-cy się o samolot - wszystko to zapierało dech w piersiach.Lut-ka delektowała się pięknem, ale już od paru minut nie potrafiłaopanować zawrotów głowy.Bała się, że za chwilę spadnie zfotela, chociaż Festus prowadził maszynę sprawnie.Frygarównież była niespokojna.Miotała się dziko po transporterze,aż Lutka bała się, że zrobi sobie krzywdę, uderzając o ścianyklatki.- Największe pustynne jezioro na świecie! - poinformowałCzarek i zatrzymał na Lutce spojrzenie.Chyba zorientował się,że coś jest nie tak, bo zapewnił: - Zaraz lądujemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]