[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właściciele piróg machali im na powitanie.Jeden ze strażników pilnujących Tima uderzeniem kolby w plecy dał znak, że terazjego kolej.Gdy zeszli z molo, dowódca strażników wskazał mu stromą ścieżkę.Wieczornabryza niosła zapach drzew iglastych, pieprzu i imbiru.Przeszedłszy około pięćdziesięciu metrów, strażnicy i więzniowie skręcili w prawo wwyasfaltowaną aleję, po obu stronach której stały wille tonące w krzewach eukaliptusowych.Tu i tam rozlegały się głosy białych kobiet, nawołujących dzieci.Timo zrozumiał, że znalezlisię w dzielnicy nadzorców.Grupka mijała po drodze Annamitów w bezrękawnikach i białychkrótkich spodniach ze zgrzebnego płótna.Naczelnik obozu rezydował w pięknej willi.Przed drzwiami, siedząc na krześle, pełniłstraż siwowłosy Annamita. Jesteśmy umówieni  brzmiało proste wyjaśnienie strażnika o sinej twarzy.Naczelnik Roger Le Hire był drobnym człowieczkiem w okrągłych okularach i zbytobszernym jasnym garniturze.O ile szef strażników, który wyszedł na spotkanie Tima,najwyrazniej nadużywał trunków, szef kolonii penitencjarnej z pewnością wypalił niejednąfajkę opium.Timo nie wiedział zbyt dobrze dlaczego, ale od razu przyszło mu do głowy, że tainformacja prędzej czy pózniej może mu się przydać.Od chwili, gdy znalazł się na stałymlądzie, energii dodawała mu myśl o ucieczce.Urzędnik dał znak nowo przybyłemu, by ten usiadł  jakby obecność kogoś stojącegopotęgowała jego znużenie.Natomiast szef strażników nie czekał na pozwolenie i od razuzwalił się na zapadnięty skórzany fotel. Panie Auber. zaczął naczelnik. Lamy  poprawił Timo.Strażnik, który wiercił się w fotelu; usiłując wyciągnąć z kieszeni paczkę papierosów, odezwał się niezadowolony: Panie naczelniku, wyjaśniłem już temu smarkaczowi, że nie interesuje nas jegonazwisko. I miał pan słuszność, brygadierze  wpadł mu w słowo naczelnik.Spojrzał na Tima. Sprawa jest o tyle bez znaczenia, że od tej chwili jest pan numerem dziesięć tysięcysiedemset sześćdziesiąt sześć.Timo wyprostował się i przybrał pogardliwą postawę, z podbródkiem uniesionym dogóry. Skazany na śmierć. mówił dyrektor w zamyśleniu. Pierwszy raz gościmy tubiałego skazanego na śmierć, czyż nie, brygadierze?Strażnik przytaknął skinieniem głowy, zapalając jednocześnie papierosa. Co więcej, to pierwszy biały, który postawił stopę na Poulo Condore w charakterzewięznia, panie naczelniku  zaznaczył. Jest pan ciekawostką, młody człowieku  ciągnął dyrektor zmęczonym głosem.Ciekawostką, bez której chętnie bym się obył.Znów zwrócił się do strażnika: Brygadierze Renucci, znajdzie pan w barku zieleninę.Jeśli serce panu dyktuje. Dziękuję, panie dyrektorze, ale nigdy nie piję absyntu przed zachodem słońca. To prawda, że noc jest porą wszelkich rozkoszy, na Poulo Condore tak samo jak wcałej Azji.Nie dotyczy to jednak więzniów kryminalnych. Urzędnik przyjrzał się Timowi idodał z ubolewaniem:  Niestety! Pan jest więzniem kryminalnym.Znużonym gestem zaniknął leżącą przed nim teczkę.Był wycieńczony opium, jegospojrzenie przypominało spojrzenie zbitego psa. Kapitan  Roussela pozwolił panu odbyć podróż wraz z więzniami politycznymi dodał. Na swoim statku jest pierwszym po Bogu.Ja nie dysponuję takimi możliwościami.Zostanie więc pan przydzielony do obozu numer jeden, to znaczy do obozu dla więzniówkryminalnych.Baraki obozu dla więzniów kryminalnych znajdowały się na Grande Condore, wmiejscu zwanym Chuen Bo, co oznacza  Gniazdo węży.Prowadząca tam droga ciągnęła się od dzielnicy administracyjnej i domu strażników,przecinała zbocze wzgórza, wiodła przez gęstą dżunglę, gdzie gniezdziły się drapieżnezwierzęta, dodatkowa przeszkoda na drodze amatorów ucieczki.Opuszczając kamienistąścieżkę, by skryć się przed pościgiem, uciekinierzy narażali się na atak małp i węży. Jednak w Chuen Bo najniebezpieczniejsze bestie zaliczały się do rodzaju ludzkiego.Wystarczyło wejść na teren obozu, by pozbyć się wszelkich złudzeń.Kiedy Timo dotarł tamw towarzystwie strażników, budynki obozu skrywał już mrok.Trzy baraki kryte blachą,zamknięte ciężkimi kratami i oświetlone pochodniami, otaczały dziedziniec.Tu i tam naziemi stały koryta, czasem w ich kierunku wysuwało się jakieś ramię, by zanurzyć w wodziekubek.Witajcie w piekle Poulo Condore, z jego szaleńczymi krzykami, śmiertelnym wyciem,szczękiem łańcuchów i odgłosami bójek.W tumulcie cierpienia i nienawiści.Na ich spotkanie wyszedł annamicki strażnik w mundurze khaki, z lampą sztormowąw ręku.Oświetlała ona od dołu wychudzoną surową twarz.Postawił lampę przy swoichstopach, a jego cień tańczył na kratach baraków.Zasalutował służbistym gestem. Mata2 numer osiemdziesiąt sześć. Spocznij  rzucił szef strażników, odpowiadając na jego salut uniesieniem palca dodaszka kepi. Biały?  spytał annamicki strażnik. Jak widzisz  mruknął Renucci. Trzeba by przypilnować, żeby nie stało mu się niczłego.Nigdy nic nie wiadomo.Jego trup mógłby tu zwabić jakąś komisję śledczą.Toostatnio w modzie.Timo poczuł, że jeszcze raz nienawiść wyciągnie go z lepkich łap zwątpienia. Dziękuję za troskę, panie strażniku  powiedział.Mężczyzna zwrócił w jego stronę pijackie oblicze.Gdy minęło zdziwienie, gniewprzerodził się w chichot. Możesz mi wierzyć, za dwa dni nie będziesz zgrywał chojraka. Zbliżył się i zionąłw twarz Tima odorem alkoholu. Co ja mówię! Za dwie godziny będziesz strzępemczłowieka.Cofnął się i zapytał wietnamskiego strażnika: Masz jeszcze miejsce w baraku caplana Ngo Sona?Mata wyglądał na zdziwionego. Coś się znajdzie, szefie, ale.Renucci odwrócił się do Tima i znów owionął go oparami taniego wina. Nie przejmuj się, mata.Jeżeli ten młokos zostanie ukatrupiony, nie będę po nimnosił żałoby. Zwrócił się do Tima:  A ty, gówniarzu, słuchaj.Wiesz, co to jest caplan wobozie dla kryminalnych na Grande Condore?2mata  strażnik więzienny rekrutujący się spośród rdzennych mieszkańców Indochin.  Dowiem się.Renucci znów zaniósł się złośliwym chichotem. Caplan to taki herszt, którego zadaniem jest pilnowanie porządku wśród setkiszumowin w jego baraku.Wybiera się zawsze najgrozniejszych bandytów, wtedy jest spokój.Są gorsi niż wszystkie gady w dżungli. Gady się rozdeptuje  odciął się Timo. Najpierw cię ukąszą.W baraku numer dwa, gdzie będziesz miło spędzał czas, caplannazywa się Ngo Son.Jest Khmerem, pochodzi z okolicy Phnom Penh i właściwie dawnonależałoby go zgilotynować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •