[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan był męstwa wielkiego i obyczajów gładkich, lecz serca nie miał dorycerstwa swojego ani ono do niego i starzy w nim rubasznego ojca, jak wBolesławie, nie znajdowali.Niektórzy nań z dala już wówczas patrząc Niemcemgo przezywali.Nie było więc wczorajszej u stołu ochoty, a stary król legł na posłaniu.Gdy nazajutrz rano konia Bolesławowi przywiedziono, a siadać nań miał, ledwiesię dzwignął, uśmiechem swoich pozdrowił i jakby pożegnał.Patrzali nańwszyscy niemal ze łzami i wiedli go okrzykami za okopy, niektórzy u konia idącnogi mu i kraj szaty całując.Trzeciego dnia dopiero wolno jadąc stanął król nad Cybiną.Tu zsiadłszy u dworca, wprost na łoże poszedł, znużonym się czając nad miarę.Stał u wezgłowia opat i Sieciech stary, Bolesław spojrzał na nich. Gdzie to te czasy, mili moi, gdym ja trzy dni i nocy z konia nie zsiadając, niezrzucając zbroi, ledwie kawałem mięsa i kubkiem kwaśnego piwa grzeszne ciałopokrzepił, a czułem się silnym i ręka mi nie zadrżała.Zamilczeli wierni towarzysze.Weszła królowa z wesołością na twarzy, ale ją odprawił nazad mówiąc, żespoczywać miał.Od tego dnia, nie wstał król i mimo rad a leków mnicha gorzejsię czuł coraz, wiedząc, że śmierć nadchodzi.Trwoga ogarnęła jednych, niepokój drugich, niecierpliwość innych, zawrzało nagrodzie.Gromadka wiernych już łoża królewskiego nie opuszczała.Przybył zGniezna Stoigniew, siedział opat nieodstępnie, służył Sieciech.Kiedy niekiedywsunął się i Bezprym, popatrzał, a nie otrzymawszy słowa odchodził.Królowąteż Odę przyjmował Bolesław milczeniem obojętnym, co ją niemal do gniewupobudzało, bo smutną być nie umiała.Smutek jej w złość się obracał. Dnia 15 czerwca król chwilami przytomnym był, a niekiedy tak mówił dziwnie,jak gdyby snem jakimś i marzeniem był napastowany.Słuchali przytomni ztrwogą i podziwieniem.Nie mówił bowiem o niczym, tylko o wojnie, obroniekraju, o sprawiedliwości i o tym, co w życiu dawniej go zaprzątało.I mowa tachorego zdawała się silniejszą a piękniejszą, niż gdy cale był zdrowym.Szeptemsię ona kończyła i snem głębokim, w czasie którego stali wszyscy nieporuszeni,niemi, nie śmiejąc tchnąć; a nie mogąc go opuścić.I w dniu następnym choć słabszy, Bolesław poznawał wszystkich, mówiłprzytomnie, z duchownymi o sumieniu swym radził, wziął ostatniebłogosławieństwo, a potem znowu półsenny mruczał zaledwie zrozumiałymiwyrazy.Nikt już nie miał najmniejszej nadziei.We dworze panował, niepokój większycoraz.Oda, której król słuszne opisał wiano, po cichu skarby swe zbierać iściągać nakazała.Oczyma suchymi patrzała na małżonka, nie żałowała gowielce, ale gniewała się nań, że umierał zawód jej czyniąc.Trzeciego dnia zbudził się król rzezwiejszym.Był to niemal cud; zażądałnapoju, mnich mu podał ów lek wzmacniający, lecz ten mu już obrzydł,frankońskiego wina zapragnął bez żadnej przymieszki i zaprawy.Dano mu go,napił się chciwie i orzezwiał.Podano mięso, wziął je do ust, pożuł i wyrzucił.Radowali się niektórzy mówiąc mu, iż zdrowie powraca, on im odpowiedział, żeśmierć nadchodzi.Jakoż ku wieczorowi dnia 17 czerwca znowu przyszły sny iwidzenia.Strwożyli się ci, co słuchali.Drzwi sypialni były zamknięte, nakazał król słabym głosem, ażeby je otwarto iżeby wszyscy, ktokolwiek zapragnie pożegnać pana swojego, byłprzypuszczonym.Biegła więc służba dając znać po grodzie i kto chciał, cisnąłsię do królewskiego łoża.Stali już około niego Oda królowa, Mieszko z Ryksą imałym Kazimierzem, Dobromir i Bezprym, dwunastu panów rady i wojewodówokalało go.Sieciechowi kazał pytać, czyliby kto nie miał doń żalu i prośby.Przystępowali niektórzy, ale tylko z bólem i płaczem.Przypominając innychpowoływał sam i jeszcze ich obdarzał.Widząc zgon nadchodzący z płaczem się odezwał Sieciech, aby wydał królrozkazanie, jak chciał i gdzieby go pochować miano, ile dni obrzęd miał trwać ijaką żałobę wdziać polecał. Nie troszczę się, jak i gdzie mnie położycie, zdaję to na miłość waszą.Zojcem spocząć chcę.Uczcijcie mnie lepiej niż pogrzebem spełnieniem myśli ipragnienia mojego około tego państwa, którem życiem moim budował, krwiąlepił.niech nie odejdzie od potomstwa korona, niech kwitnie i rośnie, cozasiałem!.Zawołali wszyscy, iż życie też dla rodu jego państwa dać są gotowi, a wołaniepowstało wielkie, wśród którego: ojciec i pan nasz  brzmiało.Gdy się uciszyło, król oczy miał zamknięte; wśród ciszy ci, co bliżej stali,słyszeli tylko, jak mówił jeszcze.  Widzę.widzę przyszłą kraju tego dolę.Stoi ona przed oczyma moimi.Duch mój przegląda przyszłość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •