[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Myślisz, że.Roland przerwał mu gestem dłoni.- Przyjechaliśmy całe wieki za wcześnie.Nikt tu nie przyjdzie.- Dobrze.Podeszli powoli do szubienicy i rozezlone ptaki zerwały się do lotu, kracząc i krążącniczym tłum gniewnych, wywłaszczonych wieśniaków.Ich sylwetki odcinały się płaską czerniąod czystego porannego nieba.Roland po raz pierwszy poczuł rozmiar spoczywającej na nim odpowiedzialności.To niebyło szlachetne drewno, cząstka budzącej grozę machiny Cywilizacji; to były zwykłe spaczonesosnowe deski, upstrzone białymi odchodami ptaków.Ptasie gówno było wszędzie - na schodach,balustradzie, platformie - i śmierdziało.Utkwił w swoim towarzyszu zdumiony, wystraszonywzrok i zobaczył, że ten spogląda na niego z tym samym wyrazem twarzy.- Nie mogę - szepnął Cuthbert.- Nie mogę tego oglądać.Roland potrząsnął powoli głową.Zdał sobie sprawę, że tkwi w tym jakaś nauka, nie jasnai pogodna, lecz coś, co było odwieczne, kalekie i okryte rdzą.Dlatego ojcowie pozwolili im tuprzyjść, i ze swoją typową upartą instynktowną zaciekłością przyswoił to sobie, czymkolwiek tobyło.- Możesz, Bert - powiedział.- Nie zasnę dziś w nocy.- No, to nie zaśniesz - odparł Roland, nie rozumiejąc, co ma jedno do drugiego.Cuthbert złapał go nagle za rękę i na widok malującego się w jego oczach niemego bóluRolanda na nowo ogarnęły wątpliwości.%7łałował gorzko, że w ogóle poszli do kuchni tamtejnocy.Ojciec miał rację.Lepsza od tego byłaby śmierć wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieciw Farson.Ale czymkolwiek miała okazać się ta nauka, ta okryta rdzą, na pół zakopana w ziemirzecz, nie zamierzał z niej tak łatwo rezygnować, nie zamierzał wypuszczać jej z rąk.- Nie wchodzmy na górę - powiedział Cuthbert.- Wszystko już zobaczyliśmy.I Roland pokiwał niechętnie głową, czując, jak siła, z którą uczepił się tamtej rzeczy,słabnie.Wiedział, że Cort powaliłby obu na ziemię, a potem zmusił, by weszli na platformę krokpo przeklętym kroku.czując na podniebieniu smak świeżej krwi.Cort zawiązałbyprawdopodobnie nowy powróz na belce i założył każdemu z nich na szyję stryczek; Cort kazałbyim stanąć nad zapadnią, żeby poczuli ją pod stopami; i Cort gotów był sprawić im lanie, gdybyktórykolwiek zapłakał lub przestał kontrolować swój pęcherz, i miałby oczywiście rację.Po razpierwszy w życiu Roland poczuł, że nienawidzi własnego dzieciństwa.Chciał mieć posturę,odciski i pewność siebie dorosłego mężczyzny.Z premedytacją oderwał drzazgę od balustrady, po czym schował ją do kieszeni na piersii odwrócił się.- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Cuthbert.Roland chciał popisać się rezolutnością, powiedzieć, że to przynosi szczęście, ale spojrzałtylko na Cuthberta i potrząsnął głową.- %7łeby to mieć - odparł.- %7łeby to zawsze mieć.Zeszli z szubienicy, usiedli i czekali.Po mniej więcej godzinie zaczęli się gromadzićpierwsi widzowie, w większości rodziny, które przyjechały rozklekotanymi furami i bryczkami,przywożąc ze sobą śniadania - kosze zimnych naleśników z poziomkowym dżemem.Rolandpoczuł, że z głodu burczy mu w brzuchu, i zdesperowany ponownie pytał się w duchu, na czympolega całe dostojeństwo tego wydarzenia.Wydawało mu się, że Hax, przemierzającyw brudnym białym fartuchu swoją zadymioną podziemną kuchnię, ma w sobie więcejdostojeństwa niż to wszystko, z niezdrowym oszołomieniem obracał w palcach drzazgęz szubieniczego drewna.Cuthbert leżał obok niego, przybrawszy obojętny wyraz twarzy.W rezultacie egzekucja nie okazała się niczym nadzwyczajnym i Roland był zadowolony.Haxa przywieziono otwartym wozem, ale poznać go można było tylko po wielkim brzuchu; oczyprzewiązano mu szeroką czarną opaską, która opadała na twarz.Kilka osób cisnęło w niegokamieniami, lecz większość jadła dalej śniadanie.Rewolwerowiec, którego chłopiec nie znał (cieszył się, że losu nie wyciągnął jego ojciec),ostrożnie wprowadził grubego kucharza po schodkach.Dwaj gwardziści Straży wspięli się tamjuż wcześniej i stali po obu stronach zapadni.Kiedy Hax i rewolwerowiec weszli na górę, tenostatni zarzucił powróz na poziomą belkę, a potem założył kucharzowi stryczek na szyjęi ściągnął węzeł tak, by znalazł się dokładnie pod jego lewym uchem.Wszystkie ptaki odleciały,lecz Roland wiedział, że czekają.- Czy chcesz coś wyznać? - zapytał rewolwerowiec.- Nie mam nic do wyznania - odparł Hax.Jego głos był wyrazny i dziwnie dostojny mimozasłaniającej usta opaski.Materiał falował lekko w podmuchach słabego przyjemnego wiatru.-Nie zapomniałem oblicza mojego ojca; był ze mną przez cały czas.Roland spojrzał ostro na tłum i zaniepokoiło go to, co tam zobaczył.Uczucie sympatii?a może podziwu? Zapyta o to ojca.Kiedy zdrajców nazywa się bohaterami (albo bohaterówzdrajcami, dodał w duchu, marszcząc brwi), nadchodzą mroczne czasy.%7łałował, że nie rozumietego lepiej.Przez moment pomyślał o Córcie i o chlebie, który od niego dostali.Poczuł falęwzgardy; zbliżał się dzień, kiedy Cort będzie musiał mu służyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]