[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzie gnój,tam pieniądze.Kiedy otwieram drzwi łazienki, widzę Rodneya seniorastojącego z wiadrem pełnym moczu.Ma na sobie tylkopodkoszulek.- Ach, dobrze.Skończyłaś.Muszę to wylać.Jestjuż dość pełne.Jego zęby błyszczą w mrocznym korytarzu.Skupiam się,żeby nie patrzeć na to, co mu tam w dole wisi.Więc wiadro to nocnik.Dobry Boże.W przydzielonej nam sypialni na tyłach domu znajdujęRodneya siedzącego na łóżku i zerkającego w lusterko.Podkręca wąsy.- Jak się czujesz, staruszko? Matka uważa, że dostałaśudaru słonecznego, skoro sama poszłaś na wydmy.- Dobrze.Świetnie.Ale.- Hm?- Przestań do mnie mówić staruszko.- Jak chcesz.Podchodzę do okna, żeby zaciągnąć zasłony.DlaczegoFanshawowie zawsze zostawiają je rozsunięte? To chybagenetyczne.Zerkając na sąsiednie podwórko, widzę, że kwokiCathy poszły na grzędy.Słyszę tylko gdakanie.Rozbieram się, wkładam piżamę i skarpetki do spania iwsuwam się do łóżka.Sięgam po czasopismo, a Rodney pobudzik.- Nastawię na, powiedzmy, siódmą trzydzieści.Będziemymieli mnóstwo czasu na śniadanie przed kościołem.Ach, tak, kościół.Wyskakuje z pościeli i podchodzi do szafy.- Dokądidziesz?- Coś wziąć.- Wyjmuje dwie torby wojskowe i szybkorzuca na podłogę.Z zadartym nosem salutuje.- Nie będę się w to bawić, Rod.Maszeruje w kółko.Ramiona proste, kolana wysoko, lewa,prawa, całkiem nagi, w tył zwrot.- Rod, przestań!Początkowo, gdy to się zaczęło, chichotałam.Trochęharcowania, myślałam.Niewinne wygłupy, i tyle.Ale on nieprzestał, nie potrafił i wtedy nauczyłam się tego unikać.Wyciąga kurtkę z torby.Granatową ze złotymi guzikami,żółtymi paskami.Potem zakłada czapkę z daszkiem.Chowamsię pod kocami, które śmierdzą kwaśnym mlekiem.- No, Kate, zasalutuj starszemu sierżantowi sztabowemu.Stoi w całej krasie, w kurtce od munduru bez spodni, a jawybucham śmiechem.- Masz zwracać się do mnie w stosowny sposób.- Ściągabrwi i grozi mi palcem.- W przeciwnym wypadku stanieszprzed sądem.- Daruj sobie, Rod.To mnie nie rusza.Wyglądaszidiotycznie.To jest szalone, śmieszne i absurdalne.Nie wrócędo tego.- Raz, dwa, trzy.Raz, dwa, trzy.- Stoi na baczność przyłóżku, a moja twarz jest na wysokości jego bagnetu w pełnejerekcji.- Idiota z ciebie, Rod.- Co powiedziałaś?- Jesteś wariat.- Wymagana jest dyscyplina.Rzuca się na mnie, a ja uderzam go pięściami w pierś.-Idź do diabła.Rzuca mnie na brzuch, przyciska kolanami, a ja wyję wpoduszkę.- Zejdź ze mnie, ty pieprzony dupku! Złaź ze mnie!- Ha, ha, ha, co za duch.Och dobry Boże, czy ja go zachęcam?Poddaję się.Chcę, żeby już skończył.Łzy złości piekąmnie w oczy.- Raz, dwa, trzy.Raz, dwa, trzy.RAZ, DWA.Tak! -Dygocze.- I.TRZY.Nie, nie, nie, nie.Rozlega się pukanie do drzwi.- Wszystko u was w porządku? - pyta Nancy.- Tak, mamo - krzyczy Rodney.Zniża głos.- Tylko sięzabawiamy, prawda, Kate?Nie, wcale się nie bawimy, do cholery.- Dobrze kochanie, do zobaczenia rano - woła wesołoNancy.- Pewnie słyszałam kurczęta Cathy.Leżąc nadal na brzuchu, słyszę szelest plastikowych toreb.- Idę umyć ręce.Wrócę za dwie minutki.- Nigdy więcej tego nie zrobisz - syczę.- Nigdy już niepozwolę zbliżyć ci się do mnie, słyszysz?Nie słyszał.- TO KONIEC! - wrzeszczę.Ale on już wyszedł.Rozdział 52Niedziela wielkanocna, 16 kwietnia Crickmouth Bay,FarmouthZerkam z łóżka i widzę tylko rozszerzone nozdrzaRodneya.Jest ubrany i wyraźnie niezadowolony.- Słuchaj no - mówi, grożąc mi palcem.- Te wszystkiebzdury, że masz migrenę i wolisz zobaczyć cholerne kurczęta,bo jest Wielkanoc, niż iść do kościoła.Całkiem ci odbiło?To on jest skończonym idiotą, nie ja.Wsuwa ręce do rękawów kurtki, zakłada czapkę i rzuca nałóżko klucze.- Weź samochód - warczy.- Pójdę piechotą.Zdążysz nakoniec mszy, jeśli się pospieszysz.Nie idę.- Tak jest, panie sierżancie - mruczę.- Co?- Ubiorę się.Rodney krzyżuje ręce.- I wezmę samochód - mówię.Bo wezmę.Twarz Rodneya rozpogadza się.Jest zadowolony.- Dobra dziewczynka.- Zerka na zegarek.- Jak tylkowrócimy, pójdę popływać, a ty przygotujesz piknik.A potemmoże pójdziemy na szybki spacer? Weźmiemy Maksa, jeślichcesz?Słucham, jak schodzi po schodach.- Dzień dobry, mamo.Śniadanie? Och, dobrze, ale tylkoszybki tost i filiżanka herbaty.Ubieram się szybko, czekam piętnaście minut i skradamsię na zewnątrz, żeby wyjrzeć przez firankę w oknie nakorytarzu.Jest, stoi na baczność na chodniku.Robi w tyłzwrot i maszeruje w stronę kaplicy Wszystkich Świętych.Zbiegam po schodach, mijam jadalnię i wyskakuję naporanne słońce.Drzwi do Przytulnej Kafejki u Cathy pobrzękują, gdy jeotwieram [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •