[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Może być całkiem inaczej. Tylko jak?  Uniósł brwi. To nie musi być żadne przystosowanie  urwała. No, powiedzże wreszcie. Może to być wynik ataku mikrostworów, nie żadne przystosowanie.Zaatakowanyczłowiek ginie, nie opuszczając ovaja lub zaraz potem.W przeciwieństwie do nas, wielezverav smyjav poradziło sobie z tym, przekształcając formę swojego organizmu, jegoschemat, by przeżyć.Ich zwielokrotnione odnóża, chociaż często mniej sprawne, nadal nadająsię do używania.Alica już kiedyś o tym mówiła, nawet częściowo opisała to w podręczniku.Skorowracała do zainteresowań naukowych, poprawa postępowała. Czyli że tylko człowiek oparł się temu atakowi, zachowując wzorowy schematbudowy ciała, a jeśli już ulega atakowi mikrostworów, to ginie. No właśnie.61.W dolinie nadszedł czas żniw cukrovinu.Teraz był też najlepszy czas dla zbioru różnychrodzajów ziół.Ajfrid zastał osadę całkiem pustą.Wszyscy wyszli na pola, więc poszedł ich śladem.Aodygi cukrovinu wyrosły już na dobrych pięć, może sześć metrów.Wąskie tyczki byłyrównomiernie otoczone wianuszkami witkowatych liści.Przemrożona roślina wydzielałaintensywnie cukier, a jej rozluzniona tkanka najlepiej nadawała się do przeróbki.Mieszkańcyułożyli się w linię.Odziani w najlepsze stroje patnocljnika sierpami ścinali jedną łodygę podrugiej i podawali młodszym pomocnikom.Kobiety, odziane w białe bluzki i pasiastespódnice, wiązały zbiór w ciasne wiązki, które odnosili młodsi.Nad polem niósł się śpiew.Ajfrid chłonął wzrokiem malowniczą scenę. Pewnie byś ich narysowała , jego myślipobiegły ku Alicy.%7łeńcy pracowali bez pośpiechu, tnąc zamaszystymi pociągnięciami przy samej ziemi. Jeden zamach, jedna łodyga ścięta.Chóralny śpiew bawił, nadawał rytm ich pracy, a pozawszystkim płoszył drapieżniki, jakie mogły się kryć wśród wysokich łodyg cukrovinu. Dlja vedana, dlja vedana,Ak poroka a medvada,Naszja żjatwa je oddana,Choczja rozbojc durna gada. ktoś zaintonował, a wszyscy gruchnęli śmiechem ipodchwycili przyśpiewkę..jez otdana. , pomyślał Ajfrid. Oni już nawet mówią inaczej niż poprzednicy.Mabyć przecież też: durno nie durna.Jak nasza mowa szybko się zmienia.Rozpoczynający linię żniwiarzy Gjacke Ovidan nawet się nie obejrzał.Nie wypadało.Jednak instynktownie wtulił głowę w ramiona, słysząc zwykłe uszczypliwostki pod swoimadresem.Zresztą może to błędne wrażenie, może on tylko nabrał tchu w płuca, by głośnodołączyć do pieśni.Mimo że wyróżniający się rozsądkiem oraz krzepki właśnie jak medvadGjacke nie mógł zdobyć wśród rówieśników należytego autorytetu. Na vedana wolelibyostatniego kretyna, byle był najwyższy spośród nich , pomyślał Ajfrid.Pamiętał jeszcze, jakiewalki musiał Gjacke staczać z rówieśnikami tylko dlatego, że był niskiego wzrostu.Za żeńcami kłębiła się chmura ptycav.Wieloskrzydłe, leciutkie istotki zrywały się wpowietrze, kiedy z kłębu krzaków wyciągano kolejne łodygi, i zaraz nurkowały w zarośla.Wyszukiwały tam pożywienie.Kobiety próbowały przeganiać białe, kremowe, rdzawe czybrązowe puchate stworki, a te zgrabnymi łukami omijały ich chustki.To już było młodepokolenie ptycav.Każda pokryta gęstym szczelnym futerkiem, z kompletem odnóży irównymi skrzydłami.Pożywienia musiała być obfitość, bo ptycav stale przybywało.Malcy próbowalichwytać je w chusty.Spłoszone stworzonka szybko zrywały się do lotu i sprawniemanewrowały w powietrzu.Mimo tego coraz więcej schwytanych stworzeń unosiło się naduszczęśliwionymi posiadaczami.Po złapaniu ptycu przywiązywano za jedno z najdłuższychtylnych odnóży i wypuszczano na nitce.Mali więzniowie usiłowali chaotycznie wyrwać sięna wolność, nawet kosztem urwanego odnóża, jednak doświadczeni ptasznicy wiązali je zaparę kończyn, co chroniło przed skutkami szamotaniny zdesperowanego więznia.Coraz więcej żeńców było pijanych.Mężczyzni opróżniali jeden dzban z mlecznymwinem po drugim.Robota szła coraz wolniej.Inna sprawa, że niewiele pozostało już dozebrania.Gdy pole zostało już zebrane, kilka nieprzytomnych osób leżało na ściernisku jakbezwładne wory.Trzeba ich było wziąć na taczki i przywiezć z powrotem do osady. Oszołomiony Jonczillo iść nie dał rady, ale awanturować się jeszcze potrafił.Gjacke kazałzwiązać mu ręce na plecach i nogi w kostkach, a następnie jeszcze przytomnego, brzuchem nadół rzucić na taczki.Metoda przewożenia skrępowanych pijaków szybko przyjęła się wosadzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •