[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy spytałeś tego młodzieńca, skąd zamierza wziąć pieniądze na realizacjętego szlachetnego projektu?- Mówił coś, \e bracia zgadzają się zło\yć i mu pomóc, jeśli znajdzieodpowiednie miejsce.Z całą pewnością nie będą ubolewać, jeśli sobie pójdzie.Pięciu braci w jednym przedsiębiorstwie.A są jeszcze dwie siostry i szwagrowie.Ach, te włoskie rodziny.- Uśmiechnął się pobła\liwie z powodu tej śródziemnomorskiej obfitości.- Wiem coś niecoś o jego ojcu.Jeden z moich klientów ma z nim kontakty.Uparty, ale uczciwy, twierdzi mój klient.I całkiem dobrze mu się wiedzie.To grupa, która w ostatnich latach wykazała ogromną ruchliwość i pnie się wgórę.Prócz, naturalnie, samych Włoch.- Uśmiechnął się blado, kwitując swój dowcip.- Ojciec nie bez racji, jak rozumiem, nie wyra\a entuzjazmu wobec tegoprzedsięwzięcia.- Czy ty im coś powiedziałeś?- spytał Strand niemal oskar\ycielskim tonem.- Powiedziałem, \e młodość to czas na ryzykowanie i \e muszę iść do domu,przebrać się przed kolacją.- Po chwili dodał: - A jak podchodzicie do tego ty i twoja \ona?- Staramy się nie wtrącać - odparł krótko Strand.- Stale się dziwię, jak dalece pozwalacie dzieciom na kroczenie własną drogą.- W jego tonie nie było ani pochwały, ani przygany.- W moim domu było inaczej.Mówiono nam bardzo wyraznie, co mamy robić.Mój brat oczywiście się zbuntował.Nie przyjechał nawet z Kalifornii na pogrzeb ojca.W ogóle się nie kontaktujemy.Słyszałem, \e jest szczęśliwy.Ale mo\e to tylko plotka.- Uśmiechnął się z ironią.Z góry doleciał dzwięk gitary Jimmyego, pojedyncze akordy, niektóre niskie ismętne, inne nieoczekiwanie pogodne, jakby Jimmy prowadził na tym instrumenciedialog z sobą samym, ukazując to ponurą, to figlarną i drwiącą stronę swejosobowości.- Jeśli ten hałas ci przeszkadza, pójdę na górę i ka\ę Jimmyemu przestać -rzekł Strand.- Och, nie - zapewniał Hazen.- Lubię muzykę w domu.Mówiłem mu, \e chciałbym posłuchać, jak gra.- Tak mi powiedział.Myślałem, \e to tylko uprzejmość z twojej strony.- Tak dalece nie jestem uprzejmy.Obaj słuchali przez chwilę.Jimmy zaczął piosenkę, której Strand nigdy przedtem nie słyszał.Jimmy śpiewał, ale Strand nie mógł zrozumieć jej słów.Nie był to ju\ teraz dialog, lecz smętne, słodkie solowe murmurando z nagłymichrapliwymi okrzykami.- Moja matka, jak ju\ chyba mówiłem, grywała mi na fortepianie - odezwał sięHazen.- Wtedy była jeszcze młoda.Potem przestała.Kilka lat pózniej umarła.Odeszła w ciszy.Odeszła w ciszy, pomyślał Strand.Có\ to za sposób opisywania śmierci własnej matki.- Myślę, \e poczęstuję się jeszcze jednym drinkiem - rzekł Hazen, wstając zfotela.Strona 84 Shaw Irvin Chleb na wody płynące- Czy zrobić dla ciebie te\?- Jeszcze nie, dziękuję.Hazen przygotowywał sobie przy kredensie drinka, a tymczasem przy drzwiachrozległy się jakieś odgłosy i do pokoju weszła wysoka kobieta z szalikiemzawiązanym na głowie jak turban.- Mnie zrób, Russell - zawołała od drzwi.Głos miała wysoki, pełen wigoru i wchodząc do saloniku uśmiechnęła się mile doStranda.Ubrana była w spódnicę i sweter, na nogach miała pantofle na niskim obcasie.Czterdziestolatka, chuda, nie w moim typie, pomyślał odruchowo Strand.- O, Linda - powitał ją od kredensu Hazen.- Bałem się, \e się spóznisz.- Ruch był okropny - powiedziała nowo przybyła, grasejując dla podkreślenia jakokropny.- Piątek wieczorem.Lemingi ciągną ku morzu.Witam.- Wyciągnęła rękę do Stranda.- Jestem Linda Roberts.Russell nie potrafi robić dwu rzeczy naraz, takich jak przygotowywanie drinkówi przedstawianie gości.- Dobry wieczór - rzekł Strand.- Jestem Allen Strand.Na jej ręce wyczuł zdumiewające stwardnienia, chyba od gry w golfa.Miała du\e, szare oczy, starannie podmalowane, i śmiałe krechy szminki nawargach, które inaczej wydawałyby się zbyt wąskie.Podeszła do Hazena i cmoknęła go w policzek, zostawiając na nim małe czerwonepiętno.- To, co zwykle - poprosiła.Hazen ju\ zaczął jej przygotowywać martini.Popatrzyła na to z aprobatą.- Martini nadaje wszystkiemu wartość, prawda?- zwróciła się z uśmiechem do Stranda.- Tak słyszałem - zgodził się z nią Strand.- Russell, czy muszę się przebrać do kolacji, czy te\ mogę zasiąść do stołu wswoich podró\nych łaszkach?- Będzie tylko kilka zaprzyjaznionych osób - poinformował Hazen, zbli\ając siędo niej z trunkiem.- Co za błogosławieństwo - rzekła biorąc martini i upijając łyk.- Błogosławię cię, drogi Russell.Przyczeszę jednak włosy.- Opadła na fotel z oszronioną szklaneczką w dłoniach.- Linda spędzi z nami weekend, Allen - oznajmił Hazen, idąc po swój trunek.- Zostałam dodana w ostatniej chwili - wyjaśniła Linda Roberts Strandowi.- Nie sądziłam, \e uda mi się wyrwać.Dopiero co wróciłam z Francji i znalazłam w galerii okropny bałagan.Nadeszła przesyłka z obrazami z naszej filii we Francji i pół tuzina obrazów,wygląda tak, jakby przebyły Atlantyk w kajaku.Marzyłam o tym martini od Triboro Bridge.Strand zauwa\ył jednak, \e zanim poszła się uczesać, wysączyła ledwie półszklaneczki.Przy drzwiach się zatrzymała i zmarszczyła brwi.- Dobry Bo\e, có\ to za \ałobne pienia?- spytała.Hazen wybuchnął śmiechem.- To syn Allena, Jimmy.Jest gitarzystą.- Ojej.- Pani Roberts poło\yła dłoń na ustach z udanym przestrachem.- Musi mi pan wybaczyć, panie Strand.Mam dębowe ucho.W dzieciństwie byłam nara\ona na słuchanie Wagnera i nigdy się z tym nieuporałam.- Nic się nie stało - odparł ubawiony Strand.- W domu pozwalamy mu ćwiczyć tylko za zamkniętymi drzwiami.Obawiam się, \e ka\de pokolenie ma odmienny pogląd na to, co jest muzyką.Ja sam zatrzymałem się na Brahmsie.- Podoba mi się twój przyjaciel, Russell - zawyrokowała pani Roberts i wyszłaStrona 85 Shaw Irvin Chleb na wody płynąceszybko z pokoju, unosząc ze sobą martini.Przez kilka sekund w saloniku panowała cisza.Hazen mieszał palcem lód w swojej szklaneczce, a Strand zastanawiał się, czy toowa przyjaciółka.Spodobała mu się od razu, ale nie wybrałby jej sobie na przyjaciółkę.Czy gdyby ktoś zobaczył go wchodzącego do mieszkania Judyty Quinlan, anastępnie wychodzącego stamtąd z rozczochranymi włosami i wyrazem oszołomieniana twarzy, uznałby Judytę za jego przyjaciółkę?Opinie wyrabia się łatwo.- Przyje\d\a tu od czasu do czasu - odezwał się Hazen, jakby Strandowi nale\ałosię wyjaśnienie.- Zawsze bez namysłu.Dom jest tak du\y.- zrobił przerwę.- To wdowa po jednym z moich najlepszych przyjaciół.Miał czterdzieści siedem lat.Umarł jak.- pstryknął palcami.- Podczas gry w golfa.Serce.- Wydaje się, \e trzyma się dzielnie - zauwa\ył Strand i Hazen spojrzał naniego szczególnie bacznym wzrokiem.- Mądrze robi starając się być stale zajęta.Jest współwłaścicielką galerii sztuki i ma nosa w interesach.Przyjęła do spółki pewną galerię we Francji, co daje jej kilka razy na rokpretekst do je\d\enia do Europy.Czasami sprawia wra\enie głupiej, ale zapewniam cię, \e głupia to ona wcale niejest - powiedział sucho Hazen.- Prowadzi równie\ rozległą działalność filantropijną.- Mam nadzieję, \e kiedy ja umrę, wdowa po mnie tak\e będzie mogła prowadzićrozległą działalność filantropijną.- Był na Wall Street.Bardzo bystry - ciągnął Hazen ignorując uwagę Stranda, która, jak zorientowałsię teraz, była krotochwilna i niegrzeczna.- Cudowny chłop.Przepracowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •