[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko widok broni w rękach carskich powstrzymywał chłopów przedatakiem.- Jak to ? - spytał medyk z niedowierzaniem.- Jak to możliwe, przecież.- Nie żyje! - pani Orzeszko oznajmiła oczywistą już prawdę.Jej głos był chłodny niczymmonety, które (szybko obliczyła je w myślach) przyniesie jej śmierć pasierbicy.- Zabierzcieciało.Parobkowie posłusznie nachylili się nad zwłokami.Wtedy jednak wyczerpała sięcierpliwość gapiów, hamujących dotąd emocje.Gawiedz karczemna rzuciła się w stronęKarusi.Poeta opisałby to słowami rozpętało się piekło", ale że nie było tam żadnego,przyjdzie nam zadowolić się relacją profesora Narbuta, któremu jakimś cudem udało się ujśćz tej całej zawieruchy bez szwanku.- Gruchnęła salwa, ale carskich stawało niewielu - relacjonował pózniej.- Kilkuzebranych, owszem, ucierpiało, lecz ich, chłopów, była cała masa.Zalali Moskali, zdeptaliich, wyrwali broń, zadzgali tym, co kto trzymał w ręku.Parobków, którzy wywodzili sięprzecie z gminu, poranili ciężko, a ciało dziewki obstąpili i unieśli, robiąc z niej świętą.Tacybyli rozpaleni, że nawet miejscowy proboszcz nie protestował.Gmin, nie pierwszy to raz,rozumowi bluznił.Inni jęli się pastwić nad jejmość Grażyną, turbując ją okrutnie.Ja zaś,korzystając z okazji, pociągnąłem za sobą owego chłopaczka z Nowogródka i zbiegłem dodworu.A młodzik, choć go przecie ratowałem z opresji, wcale iść stamtąd nie chciał.Istotnie.Młodzik nie chciał odejść.Młodzik na tyle był młody, że bardziej ufał uczuciom i zmysłomnizli słowom profesora, choćby i najmędrszym.A zmysły w tym wypadku nie kłamały.Niechciał iść, bowiem wpatrywał się w niebieski punkt, którego, zdało się, nikt prócz niego niezauważał.Chłopak zamrugał, wytężył wzrok, koncentrując się na dłoni Karusi.Zsiniałe palce lewej dłoni zaciskały się w pięść.Spomiędzy nich zaś wyłaniał się.młodyAdam uszczypnął się, by upewnić się, że nie śpi - tak, kwiat.Kwiat o bławatkowej barwie.- Jakżeż nazywał się ten chłopak? Zapomniałem.- zapytał rektor, wciąż rad, że osoba,która tyle wiedziała o jego przeszłości, Grażyna Orzeszko, nikomu już o tej przeszłości nieopowie ani słowa.- Mickiewicz - powiedział psychiatra, popijając krupnik z kieliszka.- Adam Mickiewicz.Roman westchnął, zamykając książkę.Nie miała zbyt dużej wartości naukowej,interesowała go bardziej jako ciekawostka.W trzech czwartych na jej zawartość składały sięfabularyzowane przeróbki znanych historii - wszystkich dokonano na tę samą modłę.Autorudowadniał mianowicie, że to, co brano za obłęd, obłędem nie było, że to normalni mylili sięco do natury świata i rzeczywistości.Pierwsza opowieść, Roman pamiętał ją jak dziś, była ojeziorze Genezaret, i zdała się całkiem interesująca, druga już mniej, bo pozbawiona byłaświeżości, a przy trzeciej Głowacki odłożył sfatygowany tom na półkę, nawet nieskończywszy czytać.Schemat pozostawał bowiem zawsze podobny, podczas gdy Romanlubił różnorodność (co najlepsze odzwierciedlenie znajdowało w liczbie partnerekpsychiatry).Nigdy by sobie o książce nie przypomniał, gdyby nie Adam.Głowacki przekartkowałjedną z ostatnich opowieści i wziął się do rozwlekłego eseju zamykającego książkę.Głównąjego tezą było, że szaleńcy to nie osoby chore, lecz ludzie bardziej niż inni wyczuleni narzeczywistość, pełniej odbierający strukturę świata, wyrazniej dostrzegający sprawiedliwość iniesprawiedliwość, a przede wszystkim - widzący to, co zakryte przed zwykłymiśmiertelnikami.- Jasne, jasne.- Roman zaśmiał się, obracając w dłoni kieliszek argentyńskiego wina,które pijał pasjami.Przez moment igrał z myślą, że Adam, ów nieszczęsny Adam, mógł mieć rację, że jegowizje to nie zespoły urojeniowe.Przed oczyma psychiatry stanęły całe zastępy bardziej lubmniej wydarzonych autorów rozmaitych baśni i fantazji - zabawne było sądzić, że krainywydumane przez Carrolla czy Tolkiena istnieją naprawdę.%7łe istnieje Avalon, że Merlin tofaktycznie mag, że gdzieś tam czają się diabły, anioły, demony rozmaitego sortu, że są światy,w których smoki zieją ogniem, krasnoludy panują w kopalniach, a lasy pozostają domenąelfów.%7łe istnieje magia, że istnieją jakieś królicze nory czy stare szafy pozwalająceprzedostać się do Narnii lub innego Hoghwartu.- Czy nasz świat jest faktycznie taki zły, żeniektórzy wolą pogrążać się w iluzji? - mruknął.Zatrzasnął wolumin, delikatnie wodził palcami po złotych tłoczonych literach i skórzanejoprawie.Księga być może nie była przydatna, gdy szło o przewód doktorski, natomiast, niesposób zaprzeczyć, miała wartość bibliofilską.Zastanawiał tylko brak danychidentyfikacyjnych - ani autora, ani wydawnictwa, ani daty wydania.- Czy nasz świat faktycznie jest taki zły? - powtórzył.Wiedział, że nie.W myślachpodsumował zdarzenia ostatnich dni.Cały ciąg zdarzeń.Nawet nie przypuszczał, że wszystkoułoży się aż tak dobrze.Aż tak szczęśliwie.Najpierw doktorat - życie samo wepchnęło w jego ręce pacjenta idealnego - cóż z tego,że kumpla, czy nie można doktoryzować się na kumplu? Począwszy od etiologii choroby, ażpo stadium zaawansowane, hiper-reaktywne.I samozniszczenie.Pomyślał o pierwszych symptomach schizofrenii - zaśmiał się na wspomnienie, że Adamjeszcze przez kilka dobrych miesięcy uważał się za zdrowego.Przemęczenie, powtarzał Niezgoda, lecz Głowacki dobrze wiedział, że chodzi o cośinnego.Psychiatra zdawał sobie sprawę, że ludzie korporacji skłonni byli przemęczeniemtłumaczyć niemal wszystko.- Ciekawe, czy gdyby urwało ci rękę, też powiedziałbyś przemęczenie"? - drwił.Przemęczenie.Niech więc tak sądzi, pomyślał wtedy Roman i podsunął koledze piołunówkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]