[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ja?.- Zefrid przeciągnął się - toć śpi potąd.I o czym?A że zle myślicie, jak głuptak, powiem wam: będę gadał.Chcę prosić go o Adelajdę.- O co?- Chrystusowe imię.o siostrę waszą, no! o Latorosłkę.Pojmujecie? Chciałbym to szkodzićOrczykom? Między nami.Wyciągnął do Nieluba dłoń, ale chłopak odskoczył jak od złego.Przez gardło wyrwało musię: - Gad.Zefrid spojrzał nań zimno, bez drgnienia w oczach:- Przemówicie za mną?Nielub zakręcił się po sieni, podszedł do kadzi z piwem, zaczerpnął, wypił duszkiem,splunął, spojrzał na Zefrida, warknął:- Przemówię.Gad!Stojgniew chodził z sokołami nad Wisłę, szeroko się u Orczycy rozlewały nadrzecznemoczary - bili tam łabędzie, żurawie, gęsi, kaczki.Jakoś odpoczywali w cieniu.Sokolnik Czarnypoprawiał opaski na oczach ptaków, gaworzył z nimi; ojca jego jeszcze Wojbor ułowił dla Orczycyw czasie wyprawy na Czechów.Czarny miał ciemną gębę, ruchliwe oczy, śmiał się wiele,przedziwne gadki umiał bajać o ptakach, każdy ptasi głos naśladował: stukanie dzięcioła, buczeniebąka, krzyk orła, jastrzębia, sokoła, puchacza, sowy, kląskanie słowika, kukanie zuzuli, gwizdkosa, kwilenie wilgi, czykanie strzyżyka, gruchanie gołębia, ćwierkanie wróbla, gila, sikory, krakwrony, gawrona, kruka, granie żurawi w locie, kwak spłoszonych w bagnie kaczek, tok głuszca icietrzewia; ulubieńcem był obu Wojborowiców. Stojgniew leżał na plecach, usiłował dorównać Czarnemu, pokrzykiwał jak bekas, Czarnyodpowiadał mu, sokoły się niepokoiły.Nielub śmiał się.Naraz spoważniał, przestał machaćnogami, ozwał się od niechcenia:- Słyszysz? Zefrid myśli słać dziewoslębów.Stojgniew obrócił gębę do brata, pod żółtymi wąsami błysnęły białe zęby:- Swat na koniu, bies na świni.A no, hyr pójdzie po drużynie.- Pewno.- Wiesz, jako to wraz idzie: baba babie, a bies żabie.Swaćba rychło? Z kim?Nielub skrzywił się, jakby się najadł kaliny.- Do ciebie chce słać.Po Latorosikę.Stojgniew siadł.- Duruś się napił, abo jak? Nielub drapał się pod pachą, mruknął:- A no.kapelan ci Bolka, ksiądz ji lubi.- Lubi, nie lubi, Latorosłka nie dla niego.Rada by świnia poswaćbić się z koniem.Tfu!- Co mu odrzekniesz?- Na śmiech ji podam.Wojborowa córka za tą kostropatą gębą?.Czarny, pójdziem.Trzy dni chodził Stojgniew zły, unikał Zefrida.Mały kapelan milczał, nie zaczynał gawędy.Po trzech dniach rzekł Stojgniew do Nieluba przed samym spoczynkiem:- Będzie, jak Latorosłka zechce.- Dziewki będziesz pyta!?!- Co mi tam.Nie wezmie j i, widzę, jak ją mierzi.- Iii.Takiej byle się poswatać.- Co, o siostrze by o p oćpiedze?- Wszystkie jednakie.- Durnyś.- A no.Jakoś wieczorem podpili tęgo.Było wesoło, śmiali się.I nagle Zefrid zagadnął, godnie,uroczyście:- Stojgniewic! Możnali słać do was po dziewkę? Stojgniew miast odpowiedzi zarycza!:- Latorosika! Latorosłka!Wyszła do nich, zdali się jej - wtóry raz - jacyś nowi, niezwykli, odmienni.Stojgniewobrócił się do niej z zydlem, zagadnął:- Chcesz zostać księdzową białka?Zbladła, zakręciło się jej w głowie, ściemniało w oczach.iMilczała.Stojgniew nasrożył się,spytał twardziej: - Zefrid, kapelan Bolka, chce słać do mnie dziewoslębów.Rzekłem mu: będzie, jakzechcesz.Gadaj, głupia!Wszystko, co było w niej żywe, jędrne, puszczańskie, buchnęło buntem.Powiodła powszystkich trzech wzrokiem, wiedziała już od dawna: stało się.To nie ona wyrażała zgodę, togłęboko w niej tkwiące poczucie, że nie wyrwać się nowym mocom, które ją zamąciły do dna.Wargi niemal się nie poruszyły, gdy powiedziała obcym, obojętnym tonem:- Niechaj śle.Zefrid zerwał się, by iść do niej; uciekła.Wróciła do swej komory, ale płakać nie mogła.Długo, bardzo długo siedziała bez ruchu, bez czucia, skamieniała.Nawet nie obejmowała całejgłębi swego nieszczęścia.Dopiero we śnie.Bladym rankiem się obudziła spłakana.Zagłówek, naktórym spoczywał jej policzek, był mokry od łez.W popłochu pobiegła w puszczę.Siedzieli na grobie Wojbora, czuli, że wchodzi między nich obcość, niechęć, wrogość;wzajemny żal i uraza; że obwiniają siebie wzajem w niedoli.Latorosłka zwróciła na Kłąba bolesneoczy.- Nie poradzę.- Ani ja - odpowiedział twardo.Skrył się za ową twardość.Taż potęga, od której uciekł po zabiciu Ludka, którą czułwprzódy w ciągłym jarzmie ciężarów i posług książęcych, uderzyła teraz w jego miłość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •