[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Powiedz, dokąd się wybierasz, że spodziewa-ją się tam deszczu? Nigdzie się nie wybieram.Madżid uśmiechnął się szeroko. To znaczy, że ma padać tutaj?Złośliwy uśmieszek przypomniał Najirowi, że on i Madżid różnią sięjak pies i kot.Najir wiedział, że sąsiad należy do tych mężczyzn, którzyodprawiają abłu- cje dokładnie pięć razy dziennie i truchtają potem domeczetu za przystanią, żeby pomodlić się właśnie tam.Jeśli Madżid pod-czas krótkiego spaceru przez ulicę natknął się na kobietę, wrzeszczał nanią co sił w płucach, po czym wracał na łódz, otwierał z hukiem drzwi,schodził do kabiny i odprawiał ablucje ponownie, parskając i rozchlapu-jąc demonstracyjnie wodę.Wyłaniał się potem czystszy na duszy i ciele irozglądał przez chwilę po nabrzeżu, jakby miał nadzieję ujrzeć w oddalinastępną kobietę.Gdyby dostrzegł ją zaledwie kątem oka, nie byłoby todokładnie to samo, co gdyby ją zobaczył.Nie ujrzawszy żadnej niewia-sty, nakładał na nos okulary słoneczne i maszerował w dół pirsu.Najirnie zauważył dotąd, by sąsiad wpadł na kobietę dwa razy podczas tegosamego wyjścia  zwykle wrzask, jaki wtedy podnosił, wystarczył, byprzepędzić każdą niewiastę, a przy okazji wszystkie ptaki w zasięgu słu-chu.Dopiero wtedy dumnie wyprostowany ruszał do meczetu.Najir spojrzał sąsiadowi w oczy.Były to bez wątpienia oczy osobyskorej do wydawania sądów, dlatego opłacało się być dla Madżidauprzejmym. A co u ciebie? Jak praca?Madżid wzruszył ramionami. Nic nowego.A jak tam pustynia?LRT  Dobrze. Najir ruszył pirsem, rzucając przez ramię:  %7łyczędobrego dnia. Jednak protekcjonalny ton głosu Madżida, gdy wypy-tywał o płaszcz, prześladował go przez całą drogę do jeepa.Potem było już tylko gorzej.Wszędzie korki.Zatrzymał się, by wy-pić kawę i zjeść jajka w przydrożnym barku, ale powietrze było tak gęsteod wyziewów ropy i benzyny, że ledwie dało się oddychać, wrócił zatemdo samochodu i po prostu odjechał, zapominającwszystkim, co miał na ten dzień w planach, gnany pragnieniem zna-lezienia się jak najdalej od ryczących klaksonów i smrodu paliwa.Lecznawet za miastem trudno było o odrobinę spokoju.W końcu zjechał nanieutwardzoną drogę, dostępną jedynie dla samochodów terenowych, apotem na piasek, Kiedy szosa była już tylko odległą nitką na horyzoncie,zatrzymał się, zjadł śniadanie, po czym sprawdziwszy rozkład modlitw,wyjął dywanik i rozłożył go na piasku.Dopiero gdy się pomodlił i usiadł w cieniu jeepa, gniew ustąpił, a onbył w stanie zastanowić się nad przyczynami swego przygnębienia.Roz-mowa z Muhamma- dem uświadomiła mu okropną prawdę: Nuf zamie-rzała uciec.Do Ameryki.Umarła na pustyni, ale gdyby jej się powiodło,byłby to po prostu inny rodzaj śmierci.właśnie to budziło w nim lęk.Fakt, że Ameryka reprezentowaławszystko co swobodne i ekscytujące, że stanowiła cel wart tego, abyprzekreślić dotychczasowe życie, a to miejsce, to miasto, ta pustynia iotaczające ją morze nie stanowiły obiektu dziewczęcych marzeń.Kadi asz-Szarawi odłożył podkładkę na biurko, podszedł do okna istanął obok Najira.Miał cichy głos, a dzwięki dobiegające ze sklepu pię-tro niżej zmuszały go, by mówił głośniej, niż był przyzwyczajony.Znajdowali się w gabinecie Kadiego w domu towarowym jego ojca.Było to przeszklone pomieszczenie, za którego szybą piętrzyły się stosypudeł.Niektóre sięgały tak wysoko, że pudła z wierzchu mógłby zdjąćjedynie dzwig.LRT Kadi był niemal tak wysoki jak Najir, lecz o połowę szczuplejszy.Miał na sobie czystą białą abaję i nieskazitelnie wyprasowaną szumagę,którą przytrzymywał na głowie nowy czarny igal  krążek z koziegowłosia.Kiedy szedł, Najir zauważył wystające spod abai podniszczonesandały.Było to dziwne, zważywszy, iż ojciec Kadiego prowadził naj-większy w Dżuddzie skład importowanego obuwia, który Kadi, jako naj-starszy syn, miał pewnego dnia odziedziczyć.Buty wszakże wyglądałyna wygodne, a fakt, że Kadi je nosił, sugerował, iż pomimo demonstro-wanej na zewnątrz elegancji i wyrafinowania jest człowiekiem ciężkiejpracy. Widziałem ją tylko raz  powiedział. I wszyscy tam wtedybyli: wujek, kuzyni, mój ojciec.A także służący.Nie pozwolono jejunieść nikabu, nie widziałem więc twarzy. Rozmawiałeś z nią?  zapytał Najir. Zapytałem, czy jest podekscytowana zbliżającym się ślubem, aona powiedziała, że tak.I na tym koniec. A wydawała się podekscytowana? Nie wiem.Myślę, że była zdenerwowana. Kadi spojrzał w dółna swoich pracowników i zamyślił się. Nie miałeś zatem pojęcia, jak dziewczyna wygląda?  zapytałNajir. Cóż, widziałem zdjęcie.Usman mi je pokazał. I jaka była?Kadi uśmiechnął się zakłopotany.Kiedy tylko Najir zobaczył chłopaka, poczuł przypływ uczuć opie-kuńczych.Otaczała go atmosfera czujności i bezbronnego wdzięku.Byłniczym żyrafa na sawannie: uszy cały czas postawione w przewidywaniuLRT niebezpieczeństwa.I jak u żyrafy w jego postawie dawało się wyczućsmutek i dziwną wrażliwość.Najir wpatrywał się smętnie w widok za oknem, zastanawiając się,co też skłoniło chłopaka, by zechciał starać się o rękę Nuf.Nacisk zestrony rodziny? Pieniądze? Miłość? Nie wydawał się typem mężczyzny,który rzuciłby się na oślep w małżeństwo, jeśli coś byłoby nie w porząd-ku.Z czystymi brązowymi oczami i kwadratową szczęką był też uderza-jąco przystojny.Nietrudno było sobie wyobrazić, że kobiety ustawiają sięw kolejce, aby go poślubić.Musiał istnieć jakiś powód, że wybrał Nuf. Wie pan, co się z nią stało?  zapytał Kadi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •