[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No dobra.- Connor uniósł swoje miecze.- Pierwsza runda dla ciebie.Może jeszcze dwie? W sumie trzy?- Adne? - spytał Shay.- Drugi raz tak mnie nie zaskoczysz.- %7łartobliwie go odepchnęła,wyrywając mu się z rąk. - No, to zobaczymy.- Shay uśmiechnął się szeroko.Nie mogłam jużdłużej na to patrzeć.Kiedy obserwowałamich zażartą walkę, a teraz słuchałam ich swobodnych żartów, poczułamsię wykluczona.Jakby ani mnie nie potrzebowali, ani nie chcieli.Ich siła,płynność ruchów i ten śmiech - to wszystko było jak wbijające się w mojeciało kolce.Zupełnie jakby nie liczyło się nic z tego, co zostałopowiedziane w kuchni.Moja matka nie żyła, mój klan był skazany nazagładę, a oni już robili coś nowego.Ze swoim bólem miałam zostaćsama.Kiedy smutek zaczynał mnie powoli spychać w otchłań żalu na całyświat, pomyślałam o Anselu.O ile gorsze to wszystko musiało być dlaniego? Dopadło mnie poczucie winy i przypomniałam sobie, że nie jajedna straciłam kogoś bliskiego.Naomi, nasza matka, została namodebrana, ale Ansel stracił coś więcej.Odebrano mu i zniszczono jegowilczą naturę.Ja byłam pogrążona w żalu, ale przynajmniej nadal byłamsobą.Nadal byłam Strażniczką.Dla niego nie było już drogi powrotu.Nikt nie zwrócił uwagi, kiedy odwróciłam się i skierowałam do drzwi, aConnor rzucił się na Shaya i z zaskoczenia zmusił do opuszczenia szpady.- Hej!- Myślałeś, że po ostatniej rundzie będę cię ostrzegał? -warknął Connor.-Adne, na ziemię go!- A chętnie.- Roześmiała się i dołączyła do przepychanki.Shay uchyliłsię, a potem przetoczył po podłodze, unikając szybkiego kopniaka Adne.- I co jeszcze?Kiedy zamykałam za sobą drzwi, dobiegał mnie szczęk stali. 17Snop światła padał na korytarz z pokoju u szczytu schodów, któreodkryłam, kierując się zapachem Ansela.Drzwi były leciutko uchylone.Pchnęłam je cicho, otwierając szerzej i zajrzałam do środka.- Dzieciaku, już nie wiem, co ci powiedzieć.- Isaac potarł skronie, patrzącna mojego brata.- Co jeszcze mogę dodać?Zapukałam we framugę.Isaac obejrzał się za siebie, a Ansel podniósłspojrzenie, ale gdy tylko mnie zobaczył, znów nisko opuścił głowę.- Przychodzisz jako ekspedycja ratunkowa? - zapytał Isaac, podchodzącdo drzwi.Pokiwałam głową, patrząc, jak Ansel siedzi na skraju łóżka i gapi się nawłasne buty.- Cieszę się, że cię widzę.- Kiedy Isaac do mnie podszedł, zniżył głos.-Tess o wiele lepiej niż ja radzi sobie w takich sytuacjach.Zawsze zajmujesię naszymi gośćmi.- Nie wiedziałam, że w waszej placówce są pokoje gościnne.-Rozejrzałam się po tym małym, spartańsko urządzonym wnętrzu.- Kiedy pojawiają się u nas grupy Napastników, czasem potrzeba wieludni, żeby przygotować misję - odparł Isaac.-Korzystają z tych kwater,jeśli nie zatrzymują się w Akademii.Poza tym %7łniwiarze w nichmieszkają.- No tak.Jak on się czuje? - Mówi, że nic go nie boli.Ale dzieciak wyraznie jest nieswój.Niezdołałem go namówić do jedzenia.Podgrzałem dla niego gulasz.Stoi nastoliku koło łóżka.Może tobie pójdzie lepiej.- Dzięki, że się nim zająłeś.- Nie ma sprawy - odpowiedział Isaac.- Jeśli tu sobie poradzisz, to japowinienem wracać na dół.- Jasne - odparłam, już go mijając.Usiadłam obok Ansela na łóżku.Nie odezwał się ani słowem.Wpatrywałsię we własne dłonie, zaciskając je na czymś, czego nie widziałam.- A więc nie chcesz jeść? - spytałam, wskazując nietkniętą miseczkęgulaszu.- Zjem, kiedy będę głodny - mruknął.- Jadłam już ich jedzenie - powiedziałam, starając się, żeby moje słowazabrzmiały pogodnie.- Przysięgam, że nie jest zatrute.Nie roześmiał się, ale rozwarł dłonie i wsunął przedmiot, który w nichtrzymał, do kieszeni.Wyglądał jak zwinięta kulka papieru.- Co to jest? - Zmarszczyłam brwi.- Nic takiego.- Założył ramiona na piersi.- Czego chcesz?- Sporo przeszedłeś - powiedziałam, porzucając lekki ton.- Musisz teraz osiebie zadbać.Kiedy wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć jego ramienia, odsunął sięgwałtownie.- Nie dotykaj mnie.- Dlaczego nie? - spytałam ostrożnie.- Bardzo się cieszę, że cię znówwidzę, An.Brakowało mi ciebie.Roześmiał się, ale to był znów ten sam okropny, pusty dzwięk.- Naprawdę? W życiu bym się nie domyślił.Nie wiedziałam, co zrobić, kiedy ten jego pusty głos boleśnie szarpnąłmoje wnętrzności. - Musiałam uciec.Nie odpowiedział.- Musiałam.Oni go chcieli zabić.- Zabili mamę - szepnął.- Wiem - wykrztusiłam z trudem.- Ale ta ceremonia, An.Oni chcieli mniezmusić, żebym zabiła Shaya.- Ile razy jeszcze mi to powiesz? - spytał cicho Ansel.-Nieusprawiedliwisz w ten sposób tego, co się z nami stało.Nawet nie wiesz,co oni nam zrobili.Nie było cię tam.Wbijał sobie paznokcie w nadgarstki.Nachyliłam się i zobaczyłamczerwone, zaognione ślady zadrapań.Złapałam go za rękę i szarpnęłam.- Przestań! Znów się roześmiał.- A niby czemu?- Może mnie tam nie było, ale widzę, jak cię skrzywdzili.Zadygotał,ściskając się za brzuch, jakby nagle zle siępoczuł.- To tak jakbym nadal czuł, że mi coś wydzierają.Nie mogę zapomnieć,jak się wtedy czułem.- Obniżył głos do szeptu.- Nie mogę tak żyć.- Ansel, twoje życie się nie skończyło.Jesteś nadal sobą -a ja cię kocham.- Złapałam jego dłoń w swoje ręce.- Proszę cię, nie rób krzywdy samsobie.Nie mogłam twierdzić, że to bez znaczenia, że nie jest już wilkiem.Kłamałabym.Wiedziałam, co dla niego znaczy utrata wilczej natury.- Znajdziemy jakiś sposób, żeby było lepiej.- Tylko Poszukiwacze mogliby znowu przemienić mnie w wilka.A onijuż powiedzieli, że tego nie zrobią.A Opiekunowie.- To co zrobili, jest straszne, ale nie możesz się poddawać.Proszę cię.Musisz być dla mnie silny.Dla Bryn.Skrzywił się. - Nawet jeśli Bryn jeszcze żyje, lepiej jej będzie beze mnie.- To nieprawda.- Zasługuje na kogoś, kto będzie mógł z nią być.Gdyby została ze mną,nie mogłaby być sobą.Ona potrzebuje Strażnika.- Nie, nieprawda.- A skąd ty to wiesz?- Bo nie zawsze tak było jak teraz - powiedziałam cicho.- O czym ty mówisz, Callo? - Popatrzył na mnie, wściekły tak, jak chybajeszcze nigdy przedtem.On się czuje tak, jakby stracił wszystko, cokiedykolwiek się liczyło.- Bo dowiedziałam się, że kiedyś Strażnicy i Poszukiwacze zakochiwalisię w sobie.- Delikatnie uścisnęłam jego rękę.-Nie musisz być wilkiem,żeby być wart miłości.Popatrzył na mnie niedowierzająco.- To prawda.Kiedyś, dawno temu.Wszyscy bywaliśmysprzymierzeńcami.a czasem nawet czymś więcej.- Dawno temu.- Patrzyłam, jak jego oczy stają się obojętne, jak znów siępoddaje.- Ale wiem o tym też dlatego, że sama pokochałam Shaya.-Głos zacząłmi drżeć.-1 to jeszcze zanim go przemieniłam.Ansel spojrzał na mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •