[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sen jednak nagle i boleśnie się urwał.Świtało, a nad Florem majaczyła w mroku grupka uzbrojonych w karabiny laserowe postaci.Ktoś kopnął go w podeszwę buta, inny w bok.- Wstawaj! Na co czekasz?!Nie czekał.Wstał.Wyglądali licho, ale byli groźni, bo mieli broń.- Skąd się tu wziąłeś? - spytał najwyższy z nich, ubrany w starą, przetartą na łokciach marynarkę.Co ja mam im powiedzieć? Że spowodowałem wybuch wojny pomiędzy Terrą a Hradem? A może, że to mnie podejrzewa się o wysadzenie w powietrze „Czarnego Orfeusza”?Jego milczenie odebrane zostało jako akt wrogości i po chwili posypały się na Flora pełne wściekłości ciosy zadawane lufami karabinów.- Przestańcie - poprosił, a gdy to nie odniosło skutku, rzucił się na pierwszego z brzegu.Powalił go jednym uderzeniem w podbródek i natychmiast rzucił się na kolejnego, gdy nagle poczuł, jak wiązka promieni spala mu skórę na nodze, kość i przechodzi na wylot.Padł na kolana i twarzą zarył w pachnący świeżością mech.- I po co ci to było? - spytał dowódca oddziału, przykładając lufę karabinu do drugiej, jeszcze sprawnej, nogi.- Tylko nie w nogi, nie w nogi, proszę - wyjęczał.- Nie mam już pieniędzy na ich rekonstrukcję - dodał.Mężczyzna jednak albo nie zrozumiał, albo nie chciał przyjąć do wiadomości błagań Flora: nacisnął spust i promienie przeszyły prawą łydkę agenta.- Teraz przynajmniej nigdzie nie ucieknie - stwierdził ktoś skrywający się za plecami dowódcy.Głos bezsprzecznie należał do młodzieńca.- Wrócimy po ciebie - mruknął, pochylając się nad Florem, jeden z tych, których agent zdążył unieszkodliwić.W jego oczach świeciły błyskawice; policzek ociekał krwią.- Proszę, nie odchodź! - dodał i roześmiał się tak głośno, że echo poniosło jego śmiech daleko w głąb lasu.Nie mam zamiaru - pomyślał Flor i stracił przytomność.październik 2002Sebastian ChosińskiJakub Wędrowczy - Pogromca Pierścienia(na podstawie pomysłu Andrzeja Pilipiuka)1.W chałupie panował zaduch nie do wytrzymania.Na piecu spał, kręcąc się niespokojnie, Jakub Wędrowycz.Poprzedniego wieczora do spółki z Semenem próbowali bimbru pędzonego według nowej, przywiezionej z Ukrainy przez krewnych Kozaka, receptury.Alkohol był rzeczywiście mocny, szybko uderzał do głowy, a jego skutkiem ubocznym były przychodzące w nocy koszmary.Z tymi Jakub sobie jakoś radził, trudniej było jednak coś poradzić na suchość w gardle.Choć wstawał w nocy kilka razy i popijał bimber „zza Buga” przyzwoitą wojsławicką berbeluchą, której przepis odziedziczył po swoim, świeć Panie nad jego duszą, ojcu Pawle, zgaga nie przechodziła.Na dodatek, jakby nieszczęść było mało, o świcie ktoś zaczął natarczywie dobijać się do drzwi wędrowyczowej chaty.A każde uderzenie potrójnym echem odbijało się w głowie Jakuba.Wściekły, zwlókł się z pieca i, chwiejąc się nieco to na lewo, to na prawo, ruszył otworzyć drzwi, z mocnym postawieniem zrugania nieproszonego gościa.Gdy jednak uchylił wrota, nie zobaczył nikogo.- Cholera! - zaklął tak głośno, aż pobudziły się wrony śpiące w konarach ostatnich ocalałych przez zimę w gospodarstwie Jakuba drzew.- Żartów się komuś zachciewa.Ze złością zatrzasnął drzwi i obrał kierunek na spiżarnię, gdzie - jeśli go pamięć nie myliła - miał jeszcze kankę wypędzonego w ubiegłym tygodniu bimbru.Nie zdążył go wprawdzie wydestylować, ale co tam, nie takie trunki w swoim życiu pijał.Razu pewnego odwiedził go po kolędzie ksiądz proboszcz i, chcąc przyciągnąć Jakuba na łono kościoła, wina mszalnego lał mu do musztardówki.Wędrowycz pił, choć mu po prawdzie nie smakowało.A następnego dnia obudził go tak potworny ból głowy, że solennie sobie przyrzekł, iż z proboszczem do czynienia więcej mieć nie będzie.Kiedy uchylił drzwi spiżarni, pukanie rozległo się ponownie.- Job twoju mać! - ryknął, tym razem budząc spokojnie jeszcze śpiące w kącie pokoju myszy.Gryzonie z piskiem rozbiegły się po chałupie.Jeśli to znowu głupi żart, ukatrupię jak mumię Lenina - przyrzekł sobie, a w rodzinie Wędrowyczów słowo droższe było od honoru.Ale i tym razem po otwarciu drzwi nie ujrzał nikogo.Jedynie w oddali najbliżsi sąsiedzi Jakuba jechali na pole, bo właśnie zaczął się okres żniw.Już chciał wrócić do pokoju po zawieszony na ścianie topór i wybiec na podwórze w poszukiwaniu dowcipnisia, gdy poczuł jak coś ciągnie go za onucę i drapie w łydkę.Nie była to pluskwa ani nawet wesz, te jedynie gryzły, to coś natomiast wyraźnie go drapało.Gdy spojrzał w dół, podskoczył jak oparzony.Jak słoń się boi myszy, tak samo Jakub wystraszył się małego mocno owłosionego stworzenia, niewiele wzrostem przewyższającego krasnoluda.Wyglądało, nawet jak na standardy przyjęte w Wojsławicach, wyjątkowo paskudnie.Gapiło się w górę i bełkotało coś śpiewnie w niezrozumiałym języku.Wędrowycz z obrzydzeniem zamachnął się nogą, jakby chciał kopnąć piłkę, stwór oderwał się od kalosza i poleciał wysoko w powietrze.Lądowanie miał wyjątkowo twarde, walnął bowiem łbem w drzwi chlewika.Przez chwilę leżał bez ruchu, potem podniósł się, zachwiał i znowu padł na ziemię.- Teraz mi nie uciekniesz, mały gnojku - ucieszył się Jakub, wielkimi susami doskakując do nieprzytomnego stworzenia.Z obrzydzeniem podniósł go za ogonek i spojrzał prosto w kudłatą mordę.Splunąć musiał, bo poczuł nagle jak całe wczoraj skonsumowane przy piciu bimbru żarcie podchodzi mu do gardła.Wypuścił małego z rąk i instynktownie wytarł dłonie w poplamioną kufajkę.Stwór jęczał z bólu, gramoląc się u stóp Jakuba.Wędrowycz znów chciał mu dokopać, ale malec błagalnym tonem wyszeptał:- Oszczędź mnie!- To ty mówisz po naszemu? - zdziwił się egzorcysta.- Mówię w wielu językach - wyjaśnił kudłaty.Każde wypowiedziane słowo sprawiało mu ból; był potłuczony jak piłka do bejsbola.- Co cię tu sprowadza?- Jakuba, Wędrowyczem zwanego, poszukuję.Zgodnie z moim planem.- wyjął zza pazuchy mały rulonik, rozwinął go ostrożnie i począł uważnie studiować -.tu gdzieś powinna znajdować się jego włość.- Że co?- Włość! - powtórzył stwór, wielce zdziwiony, że człowiek, choć tak wielki, tak niewiele rozumie z tego, co się do niego mówi.- A co ty od niego, Wędrowycza znaczy się, chcesz? - spytał podejrzliwie Jakub.- O pomoc przyszedłem go prosić - wydukał kurdupel.- W nim nasza ostatnia nadzieja.O pomoc - powtórzył w myśli, mile połechtany, Jakub.Więc moja sława już do zamorskich krajów dotarła.Nie wiedzieć bowiem czemu, Wędrowycz przekonany był, że niecodzienny gość przybył doń zza Oceanu.- Znasz go, panie? - spytał kudłaty.- A, znam.- Prowadźże więc do niego, a zobaczysz, że ci to wynagrodzić potrafię!Jakub, nie namyślając się długo, chwycił małego za futerko i posadził sobie na ramieniu.Wniósł go do chałupy i rzucił na barłóg na piecu.Stwór, skomląc jak myszka, zatkał nos, bojąc się, że smród może go zabić.- Nigdzie się nie ruszaj! - rozkazał Wędrowycz i znikł w drugim pokoju.Gdy wrócił stamtąd kilka minut później, zmieniony był nie do poznania.Na kufajkę naciągnął barani kożuch, szyję owiązał długim wełnianym szalem, a na głowę założył trofiejną uszankę, którą lat temu osiemdziesiąt, będąc jeszcze dzieckiem, z krasnoarmiejca, który Wojsławice z Budionnym najechał, razem ze skalpem ściągnął.W prawej dłoni trzymał siekierę, w lewej natomiast dzierżył osikowy kołek.Kudłaty spoglądał na niego podejrzliwie, profilaktycznie chowając się za piecem.- Znowu się w ciuciubabkę bawisz? - spytał egzorcysta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •