[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Het za Turznią, za tymi górami wielgachnymi, gdzienorhemni żyją, jeszcze dalej, tam, gdzie jeno szczeżupińskie okręty pływają.Bajalikapłani, że są tam kraje, królestwa niezmierne, gadali też, jak się zwą, ale nie pomnę,taka to była dziwaczność.I tam się książątko za zaciężnego miało najmować.- A ninie wraca - wykrzywił się Twardokęsek.- Pewnikiem go szczeżupińskiokręt w kraj Fei Flisyon przywiózł i takeśmy się w Tragance uwidzieli.Ot, jak biednegonieszczęście zawdy doścignie.- Ani zgadujesz, jakie nieszczęście - krzywo uśmiechnął się Mroczek.- Anizgadujesz.***Pan Krzeszcz niechętnie budził się z pijackiego snu.Właściwie zamierzałprzedrzemać do południa, albo jeszcze lepiej, do samego zmierzchu, póki łeb nieprzestanie ćmić, a kark nie straci bolesnej sztywności.Pod łokciem dzierżył niemalopróżnione dzbanisko.Wczoraj, widać natchniony szczęśliwą myślą od jakiegoś boga,napełnił je serwatką i od czasu do czasu, kiedy suchość w gardle stawała się zbytnieznośna, nie otwierając oczu, pociągał pokazny łyk.Nie zrażało go przytłumionebeczenie kóz ani smród dobywający się z kąta chaty, gdzie zeszłego wieczoru ulżyłsobie któryś z jego kompanów od kielicha.Spał.Chrapał błogo.Znił.Przez podłożone pod głowę ramię przebiegła mu dorodna jaszczurka.PanKrzeszcz poderwał się gwałtownie, otrząsnął.Gadzina smyrgnęła ze stołu, tylkozielony ogon zamachał szyderczo po klepisku.Z nagła wszystko stało się okrutniewyrazne: skisły zaduch, zgnilizna w gębie i cała mizeria obecnego położenia.Pan Krzeszcz włóczył się po Górach %7łmijowych z dobry tuzin lat i w księstwachPrzerwanki nie znalazłbyś ni jednej włości, której by nie przemierzył.Z początkupopasał w pańskich dworcach.Przyjmowano go gościnnie, bo w górach ludzie zwyklesą wędrowcom radzi.Pan Krzeszcz palce za pas zatykał, brzuch dumnie wprzódpodawał i prawił o swych dawnych wojennych przewagach.Kiedy zaś opowiadał oniecnej zdradzie Pomorców, o tym, jak żalnickiego kniazia w jego własnej stolicypomordowali, szczere niebieskie oczy pana Krzeszcza zachodziły łzami, a spojrzenieprzesuwało się od twarzy do twarzy, jakby szukając u nich zaprzeczenia.Słuchano goteż chętnie, może nawet chętniej nizli innych, a w tamtych czasach wielu było takich,którzy uchodzili z ogarniętych zawieruchą %7łalników.Potem jednak w Górach %7łmijowych z wolna zrozumiano, że piraci bynajmniejnie zamierzają złupić %7łalników i umknąć na Pomort.Kiedy przewodzący frejbiteromWężymord obwołał się kniaziem, ludzie chwytali się za głowy z zadziwienia, co to sięna świecie porobiło.Nic to, powiadano, jest jeszcze Jastrzębiec, starego kniazia brat,on piratów wypędzi i po krewnym koronę wezmie.Ale z czasem stawało się corazwyrazniej szym, że rebelia przygasa, a Wężymord spycha Jastrzębca coraz dalej kumorzu.Darmo pan Krzeszcz targał posiwiały wąs, darmo jego oczy zachodziły łzami.Panowie Przerwanki dąsali się jeszcze trochę, ale pózniej jeden za drugim zaczęliwysyłać poselstwa do Wężymorda.Ostatecznie, jak sobie skwapliwie powtarzanopodczas wspólnych biesiad, nie mamy żadnych powodów, by żałować staregoSmardza.Aotr był to i niegodziwiec, jakich na bożym świecie mało.Trzeba się corychlej z Wężymordem uładzić, gorszym nizli Smardz nam nie będzie, a może się cona lepsze odmieni.I coraz mniej chętnie witano pana Krzeszcza w książęcych dwor-cach.Zrazu nie pojmował on przyczyn owej odmiany.Więcej, ani samej odmiany wczas nie dostrzegł, bo niby panowie nie wychodzili już go witać na dziedziniec i niesadzano go na samiuśkim szczycie stołu, obok gospodarza, ale przecież panuKrzeszczowi nie o to szło.Wciąż perorował z zapałem, nie bardzo dbając, czy gosłuchają, gardziel tylko co i raz skalmierskim winem zwilżał.A jak skalmierskiegobrakło, to i prostą okowitą, bo grzech gościną pogardzić.Nie był wybredny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]