[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Igorwyjął aparat, zrobił kilka ujęć i odwrócił się do nich zadowolony.- Chodzmy.Za chwilę zrobi się tu tłoczno.- Wskazał kolorowe punkciki poruszającesię śmiesznie na szlaku poniżej.Za przełęczą trasa była szeroka, mogli iść obok siebie i rozmawiać.Ominęli schronisko,chcąc uniknąć tłumów, i ruszyli wprost nad Czarny Staw - jeden z wielu czarnych stawówtatrzańskich.Gdy przechodzili obok pamiątkowego kamienia, Igor opowiedział im historiętajemniczej śmierci Karłowicza.Olga rozejrzała się wokół z niedowierzaniem - krajobrazwydawał się taki bezpieczny, przyjazny.- Powinieneś być przewodnikiem, a nie ratownikiem.Umiesz opowiadać - zauważyła.Igor roześmiał się.- O nie, na to jestem zbyt wygodnym indywidualistą i samotnikiem.Nie mógłbymgadać zbyt często, na zamówienie, w dodatku do grupy dociekliwych emerytów albo, cogorsza, znudzonych małolatów.Dobrze umiem opowiadać tylko wtedy, gdy ktoś umiesłuchać.Rafał spojrzał na niego podejrzliwie.Igor rzadko bywał w tak doskonałym nastroju.Byłraczej introwertykiem, mimo że miał w sobie ogromne pokłady optymizmu, życzliwościwobec świata i łatwo zjednywał sobie ludzką sympatię, o którą jednak nie zabiegł.Igorzauważył wzrok przyjaciela i uśmiechnął się rozbrajająco.Obaj wiedzieli, że ten oratorskipopis przeznaczony był dla Olgi.Zatrzymali się dopiero nad stawem.Ciemna tafla połyskiwała w słońcu dumna iniezmienna jak wieczność, drwiąc sobie z chaotycznego pośpiechu i tymczasowościludzkiego świata.Chwilę stali w ciszy, kontemplując pejzaż tchnący spokojem, pewnością,obietnicą wtajemniczenia.Dla Rafała było to miejsce szczególne, w całych Tatrach najbardziej ukochane.Właśnietutaj zakochał się w górach.W sumie tamta szkolna wycieczka od początku wydawała sięnieudana - pogoda nie dopisała, a zwiedzanie Muzeum Kasprowicza na Harendzie czy staregocmentarza tonącego w strugach deszczu nie stanowiło wielkiej atrakcji dla grupy tryskającychenergią siedemnastolatków.Trzeciego dnia niebo się rozpogodziło, więc opiekun szybkozorganizował wjazd kolejką na Kasprowy Wierch.Zbiegali potem na Halę Gąsienicową,radośni niczym stado zrebaków wypuszczonych pierwszy raz na łąkę.Wystarczyło hasłoprzewodnika, żeby zamiast iść prosto do schroniska, postanowili wspiąć się na Karb.Jużsamo podejście, wymagające wprawdzie nieco wysiłku, było przyjemnością, ale Rafał nawetnie przypuszczał, jaka czeka go na górze nagroda.Kiedy trochę zdyszany dotarł na szczyt ioderwał spojrzenie od skał, zobaczył w dole przed sobą niezwykły widok - mroczną głębięCzarnego Stawu, który niczym wielki kot wylegiwał się w dolinie, piękny i grozny w swymbezruchu.Była w nim potęga i magia ściągająca wzrok, zmuszająca do posłuchu i milczenia.Rafał wiedział, że nie jest w swym doznaniu sam.Jego koledzy również stali w ciszy,zapatrzeni, i tylko ich ciężkie oddechy mieszały się ze świstem wiatru mknącego pokamieniach.Obiecał wtedy sobie i górom, że do nich wróci.Wrócił.I zawsze już wracał.- No, czas na małe co nieco.- Igor bezceremonialnie przerwał ich nabożne skupienie.Wyszukali sobie niewielką nieckę otoczoną kosodrzewiną, aby schronić się w tensposób przed wiatrem.Zwyczajne kanapki smakowały po takiej wędrówce i w takiej sceneriizupełnie nadzwyczajnie.Słońce przygrzewało coraz mocniej, ale na niebie pojawiły siępierwsze chmury.- To co? Wchodzimy na Zawrat? - zapytał Igor trochę pro forma.- Pewnie.Słońce i przestrzeń to miła odmiana po wczorajszych doświadczeniach -odparła Olga.- A poza tym przy tej ilości śniegu nie da się wejść na Orlą, więc nic mi zwaszej strony nie grozi.- dodała z satysfakcją.- Ależ, siostrzyczko, my nie stanowimy dla ciebie zagrożenia.Wręcz przeciwnie,jesteśmy po to, by dbać o twoje bezpieczeństwo - odezwał się Rafał z niewinną miną.- W pełni się zgadzam.W razie czego będziemy cię holować - uzupełnił Igor.Pozbierali swoje rzeczy i wrócili na trasę biegnącą wokół stawu.Olga spojrzała na białezbocze, które z tej odległości wydawało się zupełnie gładkie, i zaczęła się zastanawiać, jakbędzie wyglądało to, co Igor nazwał szumnie zimowym szlakiem.Jej ciekawość zostaławkrótce zaspokojona.W twardym, zleżałym śniegu wybite były niewielkie wgłębienia, dziękiktórym wąski pas stromego zbocza tworzył coś w rodzaju prowizorycznych schodów.Bardzoprowizorycznych.- No dobrze - powiedziała.- Spytam dla zasady: co będzie, jeśli ktoś straci równowagęalbo zwyczajnie się poślizgnie?- Będzie miał darmowy zjazd.Bez wysiłku i z atrakcjami - odparł Rafał niefrasobliwie.Igor, jako profesjonalista, był poważniejszy.- To mało prawdopodobne.Te schodki tylko wyglądają tak niepozornie, wrzeczywistości są całkiem wygodne i dość bezpieczne.Zresztą mamy czekany.- Tak tylko spytałam.- mruknęła Olga, poprawiając sznurowadła w swoich bogatychw doświadczenia butach.Była zadowolona, że nie zdecydowała się na nowe.W tychcałkowicie panowała nad stopami.A to się mogło przydać.Podejście rzeczywiście okazało się łatwiejsze, niż można się było tego spodziewać, leczOlga na wszelki wypadek nie spoglądała zbyt często za siebie.Stanęli na szczycie rozgrzani izadowoleni, z przekonaniem, że widok, który się im ukazał, wart jest każdego wysiłku.- To wszystko wygląda tak inaczej zasypane śniegiem - zauważyła Olga, rozglądającsię wokół.- Góry nigdy nie wyglądają tak samo.Zmieniają się w zależności od pory roku, dnia,pogody, nastroju - twojego albo ich - powiedział Igor.- To prawda.A najpiękniejsze są w gniewie - dodał Rafał.- I w smutku.Teraz Olga spokojnie już patrzyła w dół, od nowa podziwiając mroczne piękno turni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]