[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To znaczy, wszystko jest bardzo romantyczne i takie namiętne, alejeżeli to naprawdę zrobiła moja Mama? Nie wiem, jak powinnam z nią teraz rozmawiać.Całyczas mi się wszystko przypomina.Jaka musiała być wtedy szczęśliwa, gdy tak się zakochałai przeżywała te wszystkie wzniosłe chwile.A potem taka tragedia!I nie wierzę, że to wszystko dotyczy też mnie.Czy jestem córką Jamesa Altona, prawdziwego Anglika? To znaczy, że w połowie jestemAngielką! Ależ to dziwne uczucie.Jak mam się teraz zachowywać? Karolina, Kornelia i Marcinsą moim rodzeństwem, ale może mam też& Troya i Amy? To by było niesamowite odnalezć ichi powiedzieć  Cześć, jestem waszą siostrą, Angielką, tak jak wy.Mieliśmy wspólnego tatę.No właśnie! Oni na pewno mają zdjęcia i filmy.Mogłabym zobaczyć jaki był.Ciekawe czyjestem do niego podobna.Oni go pamiętają, a ja nawet go nie widziałam.A Tata? Co z Tatą? Czy on o tym wszystkim wie? A jeśli tak, to co myśli na ten temat?Tak bardzo go kocham.A może on nie wie! Wychowywał mnie przez te wszystkie lata i myśli, że jesteśmynormalną rodziną.Ale nie jesteśmy! Za dużo rzeczy mówi mi, że jestem Angielką.Muszę porozmawiać z Mamą.Nie mogę dłużej wytrzymać tego napięcia.Chcę znaćprawdę.Po prostu muszę!Musiałam wreszcie odwiedzić pana Smitha.Radził sobie beze mnie,, ale też ucieszył się,gdy przyszłam.Od razu podjęliśmy temat dla niego najważniejszy  antykwariat.Biedak, takdługo czekał na jakąkolwiek wiadomość od pośredników nieruchomości.Stracił już chybanadzieję na korzystną transakcję.Teraz chciał jakiegokolwiek zainteresowania.Pragnąłzobaczyć, że ktoś interesuje się jego sklepem, który stanowił przecież dorobek jego życia.Niebyło jednak nikogo.Jedynym pocieszeniem mogła być ogólna sytuacja na rynku nieruchomości. Nie omieszkałam wspomnieć panu Smithowi o propozycji złożonej mi przez właścicielkęsklepu z batystami, a potem omówić zamierzenia Anny.Nie były one tajemnicą, bo antykwariuszteż już o nich słyszał.Odniósł się do nich bardzo poważnie. Czy nie dziwi pana, że Sonia może tak szybko uporać się ze sprzedażą, a pan nie? spytałam. Nie, właściwie nie  odrzekł kiwając głową. Jest młoda, ma inne możliwości.Wiesz,Basiu, że chyba i tak wszystko rozbija się o cenę.Jeśli Soni bardzo zależy na sprzedaniu sklepu,obniża cenę i szybko znajdzie kupca. Ale dlaczego jej zależy, panie Smith, czy pan może coś wie?Staruszek roześmiał się. Nie, Basiu, kochanie.Nie mam pojęcia, o co jej chodzi.Może po prostu niezaaklimatyzowała się na naszym ryneczku.Nie lubi nas, my trzymamy ją na dystans.Przyznaję,że nie bez jej winy& Po co ma tutaj przebywać, jeśli ma jakiś inny pomysł na życie?A widocznie ma.Siedzieliśmy tak sobie, pan Smith i ja, na krzesłach, w otwartych drzwiach antykwariatu.Lato było prześliczne.Od kilku dni nie padało.Niebo było błękitne, powietrze rześkie.Emilkasiedziała w wózku ubrana w lekką sukienkę z seledynowego batystu z wieloma falbanami wokółszyi i na rękawach.Była zmęczona chodzeniem po kamieniach naszej ulicy, więc z chęcią bawiłasię teraz maskotkami na sznurku.Ja też miałam na sobie przewiewną sukienkę.Nawet latemupierałam się przy długim rękawie, więc musiałam wyszukiwać stroje, które odpowiadałybymoim potrzebom.W Anglii nie było to trudne.W sklepach, niezależnie od mody, panowałaogromna różnorodność.Można było znalezć naprawdę wszystko.Tym razem jednak miałam nasobie strój przywieziony przez moją mamę z Polski.Sukienka, a właściwie tunika, była trochęhippisowska, ze wzorem w ogromne kwiaty i dekoltem oraz rękawami ściągniętymi tasiemką.Dzięki długim spacerom z dzieckiem miałam już opalone nogi, więc dobrze się w niej czułam.Na bosych stopach nosiłam płaskie sandały.Pan Smith nawet w taką pogodę nie zmieniał swojego stylu i chyba nigdy nie było mu aniza ciepło, ani za zimno.Rozmawiając, patrzyliśmy to na dziecko, to na naszą ulicę opadającą stromo w dół.Obserwowaliśmy przechodniów, ale niewielu z nich zauważało gościnne progi antykwariatu.Z rzadka tylko ktoś zatrzymywał się przy wystawionych na zewnątrz stolikach z książkami. Nagle przed jedną z wystaw zatrzymała się para młodych ludzi wyglądających nastudentów.Na chwilę przyciągnęli moją uwagę.Jednak pan Smith spostrzegł od razu biegnącąniemalże Sonię.Wymówił jej imię, więc jak najszybciej oderwałam wzrok od potencjalnychklientów i szybko odszukałam postać sąsiadki.Wyglądała na bardzo zaaferowaną.Szła bardzoszybko w eleganckich szerokich spodniach i doskonale dopasowanej do nich obszernej bluzce.Na ramieniu trzymała torebkę, przyciskając ją mocno łokciem.Patrzyła przed siebie, jakby cośobserwowała na odległym wzgórzu.Spojrzeliśmy z panem Smithem po sobie i wymieniliśmy uśmiechy.Powiedziałabym: o wilku mowa , ale obawiałam się, że angielski odpowiednik tego przysłowia mówił chyba cośo diable.Nasza rozmowa toczyła się leniwie jeszcze przez pół godziny.W końcu Emilkazniecierpliwiła się do tego stopnia, że musiałam wracać do domu natychmiast, i to w bardzoszybkim tempie.Weszłam przez kawiarnię i od razu zobaczyłam wózek pana Harrisona przy drugimstoliku.Przywitałam się, ale mężczyzna nie odpowiedział w żaden sposób, nawet swoimniedawno wyuczonym grymasem.Chciałam po prostu przejść na zaplecze, żeby zanieść Emilkędo mieszkania.Przy schodach zatrzymała mnie jednak Sara. Pani Nowicka  powiedziała szeptem. Sonia zostawiła pana Harrisona już prawiegodzinę temu i nie wraca. Jak to zostawiła?  spytałam w pierwszym odruchu, ale natychmiast skojarzyłam tenfakt z widokiem pędzącej ulicą kobiety. Rzeczywiście, widzieliśmy ją z panem Smithem naMain Street. Przyszła tutaj, przywitała się i zamówiła herbatę.Poiła przez chwilę pana Harrisonałyżeczką, ale potem powiedziała coś do niego i wyszła. No, a wy? Do was nic nie powiedziała?  pytałam coraz bardziej zdziwiona. Nie, ani słowa. I nie prosiła o opiekę albo żebyśmy mu coś podały? Nie.Zajrzałam z przerażeniem do kawiarnianej sali.Pan Harrison nadal siedział nieruchomo,patrząc przed siebie.Z jego twarzy nie można było niczego odczytać. No, nic.Poczekajmy jeszcze chwilę.Potem może do niej zadzwonimy.  Ale pani Nowicka! Ona nie ma komórki! To może spróbujcie wypytać pana Harrisona.Niech chociaż mrugnie okiem&Sara popatrzyła na mnie, jakbym z niej zażartowała i odeszła z nosem spuszczonym nakwintę.Zdałam sobie sprawę, że moje pomysły były niedorzeczne.Zaniosłam Emilkę na górę.Próbowałam coś zrobić  było przecież mnóstwo roboty.Codzienny plan dnia musiał być zrealizowany punkt po punkcie.Inaczej wszystko się sypało.Rozłożyłam deskę z pierogami, wyjęłam przygotowany rano farsz.Emilka została nakarmionai teraz była pora przeglądania książeczek w kojcu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •