[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złożyłem kiedyś z sześciu wraków całkiem sprawny czołg.- Uśmiechną! się.- Ale ta robotaprzypomina mi za bardzo historię o Mojżeszu - wyrabianie cegieł bez słomy.Wyczyścił dzbanek do kawy i starannie go wytarł, a potem wsypał do środka utartynawóz i cały czas mieszając, dodawał stopniowo sproszkowany węgiel.Kiedy uznał, żeproporcje są już właściwe, podał dzbanek Folletowi.- Mieszaj dalej - przynajmniej nie będziesz się nudził.Podniósł puszkę z olejemnapędowym i popatrzył na nią bez przekonania.- W przepisie jest mowa o ropie.Nie wiem, czy to się nada.Ale nie dowiemy się,dopóki nie spróbujemy, więc trzeba wszystko zmiksować.- Wlał trochę oleju do trzymanegow wyciągniętej ręce dzbanka.- Mieszaj, Johnny.Nie można dolewać za dużo, żeby niezrobiła się z tego pasta.Masa musi być na tyle wilgotna, by się nie kruszyła, kiedy ściśnie sięją w ręce.- Zciskaniem zajmij się sam-stwierdził Follet - Ja ściskam tylko dziewczyny.Tozier roześmiał się.- Są tak samo wybuchowe, jeżeli nieodpowiednio się do nich podejdzie.Daj mi to.-Spróbował ugnieść masę w ręce, a potem dolał jeszcze trochę oleju.Okazało się, że za dużo itrzeba było wyrównać proporcje, dodając nawozu i węgla.Dopiero po pewnym czasiedoszedł do wniosku, że wszystko jest jak należy i powiedział: - W porządku.Teraz zrobimybombę.Wziął rurkę, sprawdził, czy jest dobrze zaszpuntowana, po czym zaczął napełniać ją zdrugiego końca mieszanką wybuchową, którą wpychał do środka długim prętem.Folletprzyglądał się temu przez chwilę i nagle powiedział nerwowo:- Andy, zostaw to.Tozier znieruchomiał.- O co chodzi?- To.rurka ze stali, prawda? - zapytał Follet.- No i co?- I upychasz masę stalowym prętem.Na miłość boską, nie zrób iskry!Tozier wypuścił powietrze z płuc.- Postaram się - stwierdził i zaczął dużo ostrożniej poruszać prętem.Napełnił całą rurkęmasą, starannie ją upychając, a potem wziął do ręki zegar, nastawił go i wcisnął trzpieńdetonatora w koniec rurki.- W głębi jaskini leży parę kawałków blachy, a skrzynia, na którejsiedzi Warren, jest skręcona śrubami.Dzięki temu będziemy mogli przymocować rurkę dodrzwi.Potrwało to bardzo długo, gdyż musieli pracować w ciszy, obawiając się, by strażnicynie zwrócili na nich uwagi.Zanim skończyli, mały scyzoryk Toziera, którego używali jakoprowizorycznego śrubokręta, miał połamane wszystkie ostrza.Tozier przyjrzał się krytyczniebombie, a potem popatrzył na zegarek.132 - Zajęło nam to więcej czasu niż przypuszczałem.Jest już prawie piąta.Zostało niewieleponad pół godziny.- Nie chcę wyjść na zrzędę - stwierdził Follet-ale siedzimy teraz zamknięci w jaskini zbombą, która zaraz wybuchnie.Pomyślałeś o tym drobiazgu? -- Jeżeli położymy się z tyłu, za tamtymi skrzyniami, powinniśmy być bezpieczni.- Dobrze, że jest z nami lekarz - powiedział Follet.- Może pan się okazać potrzebny,Nick, jeżeli ta petarda naprawdę zadziała.Idę znalezć sobie jakiś bezpieczny kąt.Warren i Tozier poszli za nim w głąb jaskini i zbudowali tam prowizoryczną barykadęze skrzyń, a potem położyli się, używając worków ze słomą jako materacy.Przez następnepół godziny czas bardzo się dłużył.Warren był zdumiony, bo w pewnej chwili poczuł, żeusypia.Zmiałby się, gdyby ktoś mu powiedział, że coś podobnego może się zdarzyć w takkrytycznej sytuacji.Nie było w tym jednak właściwie nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że niespał już drugą dobę.Tozier obudził go kuksańcem.- Zostało pięć minut.Bądz gotowy.Warrenowi kłębiło się w głowie mnóstwo pytań.Czy ta idiotyczna bomba Tozierazadziała? Jeżeli tak, czy okaże się wystarczająco skuteczna? A może aż za bardzo? Folletwyraził już swoje obawy na ten temat.- Cztery minuty - oznajmił Tozier, wpatrując się w zegarek.- Johnny, ruszasz pierwszy,potem Nick.Ja biegnę na końcu.Mijały sekundy i Warren obserwował, jak ogarnia go coraz większe napięcie.Zaschłomu w gardle i odczuwał dziwne ssanie w żołądku, jakby był bardzo głodny.Jakiś zakątekjego świadomości odnotowywał beznamiętnie te objawy. A więc to jest uczucie przerażenia" - pomyślał.- Trzy minuty - oznajmił Tozier, a zaledwie to powiedział, od strony drzwi rozległy sięjakieś odgłosy.- Niech to szlag! -wyszeptał.- Ktoś wchodzi.- W cholernie dobrym momencie - mruknął Follet.Zaskrzypiały otwierane drzwi, a kiedy Tozier uniósł ostrożnie głowę, zobaczył wszarym świetle poranka sylwetki jakichś mężczyzn.Drwiący glos Ahmeda odbił się echem odkamiennych ścian:- Cóż to, wszyscy śpią? Nikogo nie męczą wyrzuty sumienia? Tozier podniósł się nałokciu i przeciągnął się, jakby właśnie go obudzono.- Czego pan znowu chce, do cholery? - zapytał opryskliwym tonem.- Chcę z kimś porozmawiać - odparł Ahmed.- Któż to mógłby być? Jak pan myśli,panie Tozier, kogo powinniśmy zabrać najpierw?Tozier próbował zyskać na czasie.Spojrzał na zegarek i powiedział:- Na mój gust, za wcześnie pan zaczyna.Proszę wrócić za godzinę.Albo niech panlepiej w ogóle nie wraca.Jeszcze półtorej minuty.Ahmed rozłożył ręce.- %7łałuję, że nie mogę spełnić pańskiej prośby.Mój ojciec zle sypia - to starszy człowiek.Właśnie się obudził i bardzo się niecierpliwi.- W porządku - odparł Tozier.- Ej, wy dwaj, obudzcie się! Za minutę macie być nanogach.Słyszycie? Za minutę!Warren pojął wypowiedziane z naciskiem słowa i przylgnął do podłogi.- O co chodzi, Andy? - odezwał się.- Jestem zmęczony.- A, pan Warren - powiedział Ahmed.- Mam nadzieję, że dobrze pan spał.- Jego głosnabrał ostrego tonu: - Wstawać, wszyscy.A może mam kazać was stąd wyciągnąć? Ojciecczeka już, żeby wam pokazać, jak wygląda typowa kurdyjska gościnność - oznajmił iroześmiał się.Tozier zdążył na niego spojrzeć, zanim rzucił się na ziemię.Ahmed jeszcze się śmiał,kiedy nastąpiła eksplozja.Wyrwane z zawiasów drzwi poleciały z impetem na roześmianego133 człowieka, przygniatając go do skalnej ściany.Podniósł się tuman kurzu, a w oddali słychaćbyło czyjś krzyk.- Naprzód! - wrzasnął Tozier.Zgodnie z planem Follet pierwszy znalazł się za drzwiami.Zrobił skręt w lewo, potknąłsię o leżące na skalnej półce ciało i o mało nie spadł z krawędzi urwiska.Warren, który biegłtuż za nim, błyskawicznie wyciągnął rękę i uchronił go przez upadkiem.Follet szybko się pozbierał i popędził wzdłuż skalnej półki.Tam, gdzie zaczynała sięścieżka, stał strażnik.Rozdziawił ze zdumienia usta i próbował pośpiesznie zdjąć karabin.Follet dopadł go, zanim tamten mógł skorzystać z broni i dał mu pięścią w twarz.Wewnątrzpięści miał duży stalowy pręt i Warren wyraznie usłyszał chrzęst miażdżonej szczęki.Strażnik wydał zdławiony jęk i upadł.Prowadząca w dolinę wąska ścieżka była wolna.Follet zbiegał po niej niebezpiecznie szybko, ślizgając się i potykając.Spod jego butówosuwały się lawiny kurzu i kamieni.Warren zawadził nogą o skałę i poleciał do przodu,myśląc przez ułamek sekundy, że upadnie, ale Tozier chwycił go swą potężną dłonią za paseki przytrzymał.To były jedyne trudności, jakie napotkali schodząc w dolinę.Tymczasem w okolicy zaczęły się dziać różne rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •