[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów usłyszałem głosy, szepty, które popychały mnie dalej, popędzały mnie i nie dawały mi spokoju, i kolejny razusłyszałem płacz kobiety, tyle \e to nie była Virginia Lee. Nie mo\esz tak ze mną postąpić  łkała. Nie mo\esz tego zrobić! A potem rozległ się niewyrazny gwarzmieszanych głosów. Pogrzebana na wieczność!  wykrzyknęła jakaś kobieta, Po czym przestałem cokolwiekrozumieć.- 61 - Słyszałem głosy, ale wydawały mi się pozbawione sensu, pogrą\ałem się w grzęzawisku snów i majaków.Pamiętam, \e rozpaczliwie starałem się wyłowić coś sensownego, ale najwa\niejsze było utrzymanie równowagi iodpychanie się od dna.Obawiałem się, \e drąg wpadnie do oślizgłej wody i będę musiał go wyławiać.Ju\ zdarzało mi się brodzić po pas wbagiennych wodach i zupełnie nie przypadły mi do gustu.Roślinność zabarwiała światło na zielono, ale i tak raziło mioczy.Chyba znów dosłyszałem słowa, ale roztopiły się w mojej pamięci i nic z nich tam nie pozostało.Słyszałem krzykptaków dziwne melancholijne zawołania skar\ących się na samotność osobników.Piroga przedzierała się przez rzęsę wodną i gdy prowadziłem ją z uporem przez d\unglę cyprysowych pni, poprawej stronie wyrosła ogromna plątanina kwitnącej glicynii.Kwiaty były wściekle purpurowe, tak manieryczniepurpurowe, \e a\ mnie to rozbawiło i śmiałem się do rozpuku.Znów ogarnęły mnie zawroty głowy.Towarzyszyło im uczucie rozkosznego komfortu, słodyczy, jakbym się upiłszampanem.Zwiatło układało się w cętki, a purpura glicynii była bez skazy.Słyszałem głosy.Rozpoznawałem głosRebeki i wiedziałem, \e cierpi.Zrozumiałem:  & dopadną cię, znajdą cię&  Urwany fragment falował jak spadający liść.A śmiech, który się po nimrozległ, pochłonął resztę i nie zrozumiałem ani słowa więcej.Nagle po mojej prawej stronie wyrósł gigantyczny cyprys, jeden z najstarszych, jakie kiedykolwiek widziałem.Miałopaskę z prze\artego rdzą łańcucha, jak poprzedni, i głęboko wyr\niętą strzałkę, nakazującą skręt w lewo.Toniewątpliwie były niespenetrowane terytoria, le\ące daleko od Blackwood.Gdy spojrzałem na kompas, przekonałemsię, \e mam rację.Piroga nabrała prędkości, drąg zanurzał się głęboko w wodę  Strach przed wypadnięciem za burtę wzrósł, atymczasem pojawiła się kolejna gęstwina kwitnącej glicynii.Znasz te pnącza, wiesz, jak potrafią się rozprzestrzeniać, więc z pewnością wyobra\asz sobie, jak piękny byłtamten widok.A słońce padało teraz skosem, jak przez okno katedry, rozkładając się poza tunelem, który wytyczał midalszą drogę, płynąłem przed siebie, a\ ujrzałem kolejny zardzewiały łańcuch j strzałkę.Tym razem nakazywała płynąćdalej przed siebie, więc zastosowałem się do tej wskazówki.Wiedziałem, \e jestem bardzo daleko od posiadłości, \ena wszelką pomoc musiałbym czekać godzinę, a godzina na bagnach to szmat czasu.Spojrzałem na zegarek i przekonałem się, \e pomyliłem się o całe pół godziny.Nie było mnie w domu półtorejgodziny, podniecenie, które wytrąciło mnie ze snu, rosło.Gdy pojawił się kolejny cyprys ze starym łańcuchem inierówno wyrytą strzałką, skręciłem w lewo, by zaraz natrafić na kolejne drzewo z opaską i strzałką, pokazującą zakrętw prawo.Płynąłem posłusznie dalej, po jeszcze głębszej wodzie, a gdy uniosłem wzrok, zobaczyłem dom.W tym samymmomencie piroga uderzyła o brzeg.Mało nie wypadłem za burtę.Musiałem się zorientować, gdzie jestem.Kolczastaje\ynowa gęstwina rozrastała się przed dziobem, ale wyciąłem sobie drogę kuchennym no\em, a potem rozepchnąłemkrzewy, wło\ywszy wpierw rękawice.Sytuacja nie była najgorsza.A tymczasem przekonałem się, \e moje pierwsze wra\enie było słuszne.Przede mnąstał du\y dom na palach, z naturalnie wysezonowanego cyprysowego drewna.Pomyślałem, \e być mo\e wypłynąłempoza granice naszej posiadłości i jestem na obcym terenie.Uznałem, \e jeśli się oka\e prawdą, zachowam nale\yty szacunek wobec właściciela.Przebiłem się przez je\yny,wciągnąłem pirogę na brzeg i stanąłem przed lasem tupelo i młodych eukauptusów.Te drzewa upiory o wstrętnej, sinejkorze rozpaczliwie Walczyły o światło z zazdrosnymi gigantycznymi cyprysami, tuszyłem kolumnadą drzew, chłostanyliśćmi palm.Gdy przystanąłem, znów czując zawroty głowy, usłyszałem jęczenie pszczół.Otarłem twarz, ale \e miałemzabrudzone rękawice, więc tylko jeszcze się umazałem.Miałem w kieszeni lnianą chusteczkę i całe opakowaniechusteczek higienicznych jednak nie było czasu na zajmowanie się własnym wyglądem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •