[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wojska Deepgate rozstępowały się jak fale przed nieruchomymi tarczami maszyny,wpadały na siebie, uciekając przed prącym naprzód Zębem.Grupki Spinewypuszczały bełty w okna mostka.Dziesiątki żołnierzy znikały pod wielkimi kołami.Niektórym udawało się podskoczyć do noży tnących i zawisnąć na nich.Wielu niemiało tyle szczęścia.- Chciałeś ich skosić, to masz - warknął Truciciel.Bataba nic nie odpowiedział.Wycofał się w kąt mostka, z twarzą ściągniętą ispopielała.Devon pchnął dzwignię do przodu i ostre tarcze zaczęły się obracać.Wiszący nanich ludzie spadli na łyżkę albo zostali zmiażdżeni przez gąsienice.Kilku nadal siętrzymało, ale kiedy noże przyspieszyły, polecieli na kadłub albo w dół, prosto naogarnięte paniką masy żołnierzy.Ząb jechał po nich bezlitośnie.Truciciel skręcił w lewo, gdzie stała porzucona wieża oblężnicza.Obracające sięnoże pocięły drewnianą konstrukcję na drzazgi.Obsługa wyskoczyła z niej albozginęła.Na piechotę, która znajdowała się w całkowitej rozsypce, opadła krwawamgła.Devon zawrócił na południe, kierując maszynę na pasmo wzniesień otaczająceprzepaść.%7łelazne ostrogi załamały się pod gąsienicami Zęba z głuchym trzaskiem.Przed nimi pojawiło się Deepgate.Miasto wyglądało tak samo, jak w niezliczone poranki: zakurzone chaty z drewnai blachy w Lidze, łukowaty cień rzucany przez wschodnią skarpę, smog nad Sierpem iwystające z niego kominy, dzwigi i wieże do cumowania, skupiska czynszówekrozdzielone niekończącymi się krętymi zaułkami.I górująca nad tym wszystkimświątynia spowita mgłą.Wśród łańcuchów słabo migotały lampy gazowe.Czy ktośzadał sobie trud ewakuacji miasta? Devon wątpił.Deepgate zawsze było miejscemśmierci.Obracające się noże stanowiły zamazaną plamę, tarcze szumiały, wprawiającmostek w nerwowe wibracje.Nie odrywając oczu od miasta, Truciciel zwolnił izatrzymał Ząb na skraju przepaści.Pociągnął do siebie krótką dzwignię.Bataba zbliżył się do niego.- Tego chcesz? - zapytał Devon. - Dla Ayen - wyszeptał szaman.Ramiona tnące wysunęły się do przodu.Gdy Truciciel przesunął inny drążek,wirujące ostrza obniżył się i z cichym wizgiem przecięły skupisko peryferyjnych ruderz drewna i blach.Chałupy rozpadły się jak domki z kart.Potem noże z metalicznym,przerazliwym zgrzytem wgryzły się w łańcuch fundamentowy.W górę trysnął gejzeriskier i spadł na dachy Ligi znajdujące się dwieście jardów dalej.Aańcuch fundamentowy pękł z ogłuszającym trzaskiem i zwisł międzyprzekrzywionymi ulicami, a chwilę pózniej Liga Sznurów runęła jak uschnięte drzewo.Mniejsze łańcuchy zerwały się pod dodatkowym obciążeniem, kable strzeliły wpowietrze jak bicze, a na koniec sam wielki łańcuch wyrył ścieżkę przez miasto.Buchnęły płomienie, gdy przeciął rury z gazem.Pół tysiąca budynków przewróciło sięi zsunęło w otchłań.W sercu Deepgate świątynia zatrzęsła się i pochyliła.- Człowiek albo bóg.- Devon manewrował Zębem w stronę następnego łańcucha.- Kimkolwiek jest Ulcis, to powinno zwrócić jego uwagę.***Po opuszczeniu celi Dilla przez jakiś czas podążali serią ciemnych korytarzy,zanim stanęli przed kościaną górą.Głód zniknął z oczu Carnival, i zamiast niegopojawił się wyraz, którego Rachel nigdy wcześniej nie widziała.Może nie spokój, alecoś do niego zbliżonego.Anielka była pokryta krwią, ale nie miała na ciele świeżychran.Zmierć ojca najwyrazniej jej nie zasmuciła.Nigdzie nie było śladu sieciarza.Rachel miała nadzieję, że wielkolud żyje i żejakoś udało mu się uciec z łańcuchowego pałacu.Dill stał z boku i patrzył w milczeniu na miasto Deep.W kuzniach panowała cisza.Armia Ulcisa przestała wyrabiać broń i teraz, całkiem zdezorientowana, błąkała siębez celu po skalnych jaskiniach i korytarzach.W mroku migotały tysiące świec,rzucając długie cienie na stosy kości.Gdy Rachel do niego podeszła, Dill odwrócił się, ale jego twarz nadal byłaobojętną maską.Asasynka uniosła lampę.- Masz siłę latać?Fizycznie wydawał się w porządku, lecz jego oczy miały nieobecny wyraz.Trzymałdłoń na rękojeści miecza.- Gdzie jestem? - zapytał. - Pamiętasz cokolwiek?- Coś.- Przyjrzał się łączącemu Rachel i Carnival zakrwawionemu łańcuchowi,który leżał zwinięty między nimi.- Dlaczego jesteście ze sobą skute?- Taka tradycja.- Asasynka wzruszyła ramionami.- Wiesz, jak mam na imię?Milczenie.- Rachel - powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •