[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I te rozmowy zawsze są krótkie i wyglądają podobnie. Pan się ulituje i wspomoże samotną matkę" - mówi ona.Apan oczywiście się lituje.Bo po pierwsze, znajduje się podkościołem, a tu nie wypada w swej wielkoduszności i bogobojności odmawiać pomocy blizniemu.A po wtóre,czeka na niego wspaniały, niedzielny obiad, którego na pewnonie da się przejeść. Przyjdz, dobra kobieto, dziś po południudo dworu, to dostaniecie nieco jedzenia" - odpowiada więc ondobrotliwie. Bóg zapłać, jaśnie wielmożny panie.Bógzapłać".Dzieci biegają pomiędzy rozmawiającymi grupkamidorosłych.Dookoła słychać szum rozmów, śmiechy.Krystynanachyla się nad uchem przyjaciółki i szepcze:- Aadnie ci w tej nowej sukience.- Mrugaporozumiewawczo.- Specjalna okazja, co?- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiada Marianna, choćdoskonale rozumie.A przyjaciółka udaje, że nie słyszy oburzenia w jej głosie.- Ale pan Zenon się zmienił.I taki się zrobił przystojny.Prawda?- Od kiedy mówisz o nim  pan" Zenon? - pyta ześmiechem.- No wiesz? Wtedy byliśmy dziećmi.A teraz.Teraz bymnie miała śmiałości mówić mu na  ty".Milczą.Marianna myśli nad słowami przyjaciółki - czyrzeczywiście wszystko się zmieniło przez te dwa lata? Czy jużjesteśmy dorośli?- I co sądzisz o jego przyjacielu? Według mnie to bezdwóch zdań tamten z Nowego Zwiatu.Oczywiście, że to on.Jak Krysia może mieć wątpliwości?Czy tylko ja tak głęboko zajrzałam wówczas w te jasne oczy,że nie mogłabym ich pomylić z żadnymi innymi?- No cóż.- zaczyna najbardziej obojętnym tonem, najaki ją stać w tej chwili - wydaje mi się.Wyraz twarzy Krystyny się zmienia.Odsuwa się odprzyjaciółki i lekko dyga.Marianna odwraca się za jej wzrokiem w stronę, z której do uszu dziewcząt dobiegamonotonny głos księdza Piotrowskiego.- Niech będzie pochwalony.Panienki.- Odsuwa się.Zajego plecami stoi dwóch młodych mężczyzn.Wskazuje swojągładką, niespracowaną dłonią w ich kierunku.- Panowiekoniecznie chcieli się przywitać.Zenona, mojego nieznośnegosiostrzeńca, już panny znają.- Wuju - Zenek nazwany dobrotliwie  nieznośnym"przerywa proboszczowi i z udawanym oburzeniem uśmiechasię szeroko, jak stary przyjaciel, który z radością wita dawnoniewidziane towarzyszki letnich zabaw.Kłania się Mariannie iKrystynie.- Witam szanowne panie.Panie dygają, jak je nauczono w ich dobrych domach.- Widzicie go? Jaki z niego galant.- Ksiądz zpobłażliwym uśmiechem kręci głową, po czym odwraca oczyod błazeńsko uśmiechniętego siostrzeńca w stronę jegotowarzysza.- Poznajcie, dziewczęta, przyjaciela Zenona imojego gościa, pana Zygmunta Jasieńskiego.Wywołany mężczyzna schyla nieznacznie głowę, niespuszczając wzroku z nowo poznanych kobiet.Nie spuszczawzroku z niej.Tylko z niej.Czy inni też to widzą? CzyMariannie tylko się wydaje, że połączyła ich jakaśniewidzialna nić? Ona też nie dostrzega już nikogo innego.Krysi, Zenona, księdza Piotrowskiego, tłumu ludzi,biegających dzieci.Jest tylko on.Głos księdza przerywa ciszę:- Pozwól, mój drogi, że ci przedstawię.Panna KrystynaWieruszewska.Głos Jasieńskiego jest niski, chropowaty.- Już poznałem pannę Krystynę - uśmiecha się dodziewczyny - jako dobrą samarytankę.Jako wyjaśnienie, może z lekkim zażenowaniem, wyciągaopatrzoną dłoń.Wciąż w bandażu. - Ach tak - przypomina sobie ksiądz.- Zupełnie wypadłomi z głowy, że się poznaliście.Ot, starość.- Ogarnia ciepłymspojrzeniem drugą kobietę.- I panna Marianna Borucka.Zygmunt ponownie pochyla głowę.Może zaraz powie, żemnie też już poznał, że wtedy, na Nowym Zwiecie.że on.że zielony sweter.Ale mężczyzna tylko mówi zupełnieniezmienionym tonem:- Miło mi panią poznać.Choć jego spojrzenie - a może Mariannie tylko się wydaje- wyraża o wiele więcej.Ksiądz Piotrowski, jakby z ulgą, że wzajemną prezentacjęmłodych ludzi ma już za sobą, grzecznie przepraszatowarzystwo i kieruje się ku ojcu Marianny, który zuśmiechem deliberuje o czymś z doktorostwem, kilkanaściemetrów dalej.Jak dobrze, że jest tu Zenek - myśli Marianna, gdytymczasem mężczyznie nie zamykają się usta.Nie daje imdojść do słowa.Opowiada, jak tęsknił za wsią, i że poprzedniewakacje spędzał na stażu w jakimś szpitalu - tak jak Krystynaswą muzą uczynił medycynę.Mówi o studiach i o tym, jak sięcieszy, że mógł ponownie spotkać miłe "panie".Więc on też - myśli Marianna.- On także uważa, że jużnie jesteśmy dziećmi i nie wypada, by mówił nam: Marianno,Krystyno.Czy tylko ona to dostrzega, że przyjaciółka nabieralekkich rumieńców? A może on też jest rozemocjonowanybardziej, niż wypada osobie, która spotkała tylko stareznajome?Na myśl o tym coś w Mariannie mięknie.Jej ukochana itak dobra Krysia straciła głowę.Głowę, którą wolałabypewnie położyć pod topór, niż żeby świat się dowiedział, coczuje w głębi serca do tego wesołego, młodego człowieka.A on? Niby uśmiecha się do nich obu, ale dziewczyna wie, żeten uśmiech należy się tylko tej drugiej.Rozmawiają o banałach, a rzeczy ważne ubierają w słowatak, by nie stały się zbyt zasadnicze.Są piękne wakacje,upalne lato.Wszystko ma być lekkie, powierzchowne,słodkie i ulotne.Studia, maturalne egzaminy, miesiącespędzone nad łaciną, francuskim, historią, praca - dziś to niema znaczenia.Może urządzą jakąś wspólną przejażdżkę konną- jak tylko Zygmuntowi wydobrzeje ręka? A może piknik nadLiwcem albo wycieczkę łódką w górę rzeki - młode mięśnieporadzą sobie z prądem? Wypad do miasta, do kina? Jakiświeczór, rozgrzany, rozedrgany nowymi emocjami, przymuzyce z gramofonu? Plany, słońce, zabawa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •