[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ściana lasu rosła w oczach, zaczynali mijać pojedyncze drzewa, ale jeźdźcy, jak nieubłagana fala, byli coraz bliżej.W oddali, po lewej stronie, w świetle zachodzącego słońca, migotały wody jakiejś sporej rzeki.Orkowie biegli teraz wzdłuż jej brzegu.Merry dostrzegł jak ścigający ich formują półkole i najdalej wysunięte ramiona pościgu są już na tej samej linii co orkowie.Pytanie tylko co stanie się najpierw – czy orkowie dopadną do lasu, czy też koło się zamknie.Ugluk mimo obciążenia trzymał tempo i okrzykami przynaglał innych.Las był już tuż tuż.Uratują się.Zdążą przed Jeźdźcami.pomyślał Merry i sam nie wiedział, czy cieszyć się czy martwić.Las oznaczał dalszą poniewierkę a na jej końcu Isengard.Jeźdźcy zaś przynosili…śmierć.Hobbit zdawał sobie sprawę z tego, że orkowie nie pozwolą sobie odebrać jeńców żywych.Rohańczycy zresztą najwyraźniej nie wiedzieli nic o uprowadzonych więźniach, bo sypnęli deszczem strzał.Merry skulił się słysząc znajomy, złowrogi świst.Ork biegnący obok zachwiał się i padł.Strzała tkwiła mu w karku.Runęli też inni, kilku orków Grisznaka i dwóch Uruk-hai.Jeden z nich podniósł się jednak i biegł dalej, a drzewce sterczało mu z pleców na wysokości łopatki.Dobiegli do lasu dokładnie w chwili kiedy zamknął się pierścień jeźdźców.Byli już pod osłoną drzew, ale głębiej posuwać się nie mogli – w oddali, między pniami, pomykały sylwetki konnych.Znaleźli się w potrzasku.- No to nas wspaniały dowódca urządził! – Grisznak splunął, krzywiąc się.Ugluk, który właśnie skończył wydawać rozkazy odwrócił się do niego.- Nikt cię tu nie prosił – odparł.– Sam się za nami przywlokłeś.My, Uruk-hai, nie boimy się Białoskórych.Przebijemy się.Jak zwykle odwalimy czarną robotę.A w nagrodę zakosztujemy końskiego mięsa.I innego, lepszego jeszcze.- Ich jest ze dwie setki!- A nas tyle samo.Choć w zasadzie tego twojego tchórzliwego motłochu nie powinno się liczyć.Ale moich osiemdziesięciu chłopców wystarczy.Zresztą, nie jesteśmy sami.Mauhur czeka, przyczajony w lasach po tamtej stronie rzeki.Snaga! Podwój straże przy jeńcach.Rozkazy nadal obowiązują, macie ich nie zabijać, chyba, że Białoskórzy spróbują się do nich dobrać.Gdyby zrobiło się źle, zabij najpierw tarka, a dopiero na końcu tych dwóch.Ale pamiętaj, to ostateczność.Póki żyję są mi potrzebni, wszyscy.Odpowiadasz za nich głową.Zmrok zapadał szybko.Merry, tłumiąc westchnienie, spróbował zmienić nieco pozycję, ale związane w kostkach i na wysokości kolan nogi nie dawały mu zbyt wielu możliwości manewru.Pień drzewa wpijał mu się w plecy, a nogi Boromira zajmowały całą wolną przestrzeń przed nim, tak, że nie za bardzo mógł się wygodniej ułożyć i wyciągnąć, mając dodatkowo duży, omszały korzeń po prawej.Westchnął znowu i spojrzał w bok.Boromir spał w półsiedzącej pozycji, oparty o pień.Pippin, którego również zmogło zmęczenie, osunął się we śnie i w efekcie leżał teraz zwinięty w kłębek, z głową wspartą na udzie Gondorczyka.Merry zapatrzył się na nich i nagle poczuł dojmujące, obezwładniające wręcz rozrzewnienie.Jego przyjaciele.Kochani.Gardło mu się zacisnęło a w oczach błysnęły łzy.Co ich czeka? Czy tak ma się to wszystko skończyć? W ciemności, brudzie i smrodzie? I nikt się nie dowie co się z nimi stało, jak zginęli? Pippin nigdy już nie usiądzie na swym ganku z ulubioną fajeczką w dłoni? Boromir nie zobaczy swego miasta? Czy od początku było im to pisane, że zginą w orkowej niewoli?Muszę powiedzieć Pippinowi, jak ważna była dla mnie nasza przyjaźń.I chcę, żeby Boromir wiedział…Nagły gwar dobiegający od strony lasu uciął jego rozważania.Merry szybkim ruchem otarł łzę, spływającą mu po policzku i zganił się to rozklejanie się.Nie czas na głupie sentymenty, trzeba skupić się na teraźniejszości.Wyciągnął szyję, nasłuchując.Między punkcikami ognisk przesuwały się czarne sylwetki, a wśród orków zapanowało poruszenie.Z oddali dobiegło przeciągłe końskie rżenie.W pierwszym przebłysku pomyślał, że Jeźdźcy postanowili mimo wszystko zaatakować nocą, ale po chwili już wiedział, że to coś innego.Strażnicy kręcili się w pobliżu, spoglądając w głąb lasu, ale nie wyglądali na szczególnie zaniepokojonych.Wystarczyła chwila wytężonej uwagi i Merry zdołał wyłowić z ich rozmów garść informacji.Okazało się, że grupa orków z oddziału Grisznaka, wbrew rozkazom Ugluka, postanowiła przebić się na własną rękę.Rohańczycy nie dali się zaskoczyć.Z całej bandy uciekinierów wróciło jedynie dwóch.Merry uśmiechnął się z satysfakcją.O kilkudziesięciu orków mniej.Oby tak dalej.Strażnicy porozsiadali się na ziemi, a Merry zapatrzył się w punkciki ognisk.Postanowił, że nie będzie spał.Niech Pippin i Boromir odpoczną.On będzie czuwał.Nigdy nie wiadomo co może się stać.Trzeba się chwytać każdej szansy.Jeźdźcy są ostatnią nadzieją na ratunek, innej nie będzie.Może niebawem trafi się jakaś okazja, by ujść z łap orków, może zdarzy się jakiś cud…Przetarł klejące się oczy i podciągnął kolana w górę, tyle ile się dało, by choć na chwilę zmienić pozycję.Zrobiło mu się trochę lżej na duchu, kiedy wziął na siebie obowiązek czuwania.Pewnie gdyby był sam, załamałby się już dawno.A tak, troska o towarzyszy odwracała jego uwagę od niebezpieczeństwa, jakie groziło jemu samemu.W paradoksalny sposób strach o Pippina, a zwłaszcza o Boromira, dodawał mu sił.Tuż nad jego uchem rozległo się westchnienie.Merry spojrzał w górę.Boromir miał otwarte oczy.Oddychał szybciej i głośniej.- Spróbuj zasnąć.Ja czuwam – odezwał się hobbit cichutko.Boromir wyprostował się nieco, poruszył głową i nogami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •