[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To tylko interesy, George.- Jackson zrobił przepraszającą minę.- Nie mają wpływu na naszą transakcję.- Jak to? Sprzedajesz kradzione niewolnice? Nie chcę żadnychproblemów.- Ależ skądże! Nie są kradzione.To uciekinierki.Oficerzmarszczył brwi.- Nie obchodzi mnie, czym zajmujesz się po godzinach pracy, aleto trochę wstrętne, nie uważasz? Sprzedajesz je jak mięso.- Wyjął z ustcygaro I wskazał na Cameron.- A ta? Nie jest czarna.- Przyglądał sięjej z zainteresowaniem.- Aadna.- Ta? - Jackson wyciągnął rękę i złapał Cameron za włosy.- Auć!Ból był nie do zniesienia.Cameron nie spodziewała się, że możebyć tak brutalny.Próbowali go kopnąć, ale złapał ją w pasie i ścisnąłmocniej.- To już inna historia.Oficer ze śmiechem patrzył na ich szarpaninę.Jacksonprzerzucił sobie Cameron przez ramię jak sakwę.RozwścieczonaCameron wierzgała nogami, ale nadaremnie.Był zbyt silny.- Słucham dalej.- Uciekła z burdelu.- Ty sukinsynu! - wrzasnęła Cameron.- Puść mnie.Już ja ciousladanscpokażę!George zachichotał.- Dzielna sikoreczka.- Muszę ją odwiezć z powrotem do Baton Rouge.Wyznaczyli zanią nagrodę.Nie masz pojęcia, co czasami znajduję pod pokładem.Oficer zamyślił się na chwilę.- Chyba słyszałem, że naraziłeś się komuś z Baton Rouge.-Podrapał się po głowie.- Mógłbym przysiąc, że chodziło o kradzieżniewolnicy.Ktoś ciągle wypatruje cię w porcie.- To tylko plotki, George.Nie mają nic wspólnego z prawdą.-Jackson porozumiewawczo mrugnął do niego.- Lepiej będzie, jaksobie pójdę.Umówiłem się z człowiekiem, który kupi ode mnieniewolnice.- Spojrzał na Cameron.- Obiecaj, że będziesz grzeczna, tomoże cię puszczę.- Logan, jak ty sobie z nimi poradzisz? Dam ci kawałek sznura.Hej, tam! - Oficer zawołał jednego z żołnierzy.- Przynieś panukapitanowi mocny kawałek sznura.Chłopak za moment wrócił z całym naręczem cienkiej linki.Jackson przycisnął Cameron do ściany.- Dziękuję.- Uśmiechnął się i złapał za koniec sznura.- Fanny,bądz dobrą dziewczynką, wysuń ręce.Cameron nienawistnie spojrzałana Jacksona.Gdyby wzrok mógł zabijać, byłby trupem.- Szybciej - wycedził przez zaciśnięte zęby -wynośmy się stąd.Posłusznie wyciągnęła przed siebie ręce, które Jackson związał wnadgarstkach.ousladansc- Gotowe.- Zrobił supeł i mocno pociągnął.Cameron drgnęła, kiedy sznur wbił się jej w skórę, alenatychmiast zacisnęła usta i nic nie powiedziała.Pomyślała, żerozprawi się z Jacksonem, kiedy zostaną sami.- No dobrze, moje panie, ruszamy w dalszą drogę.George puścił dym z cygara.- Tamtych nie zwiążesz? Jackson zrobił skwaszoną minę.- Nie, są posłuszne.Z tą zawsze miałem najwięcej kłopotów.Spod oka zerknął na Cameron i nagle klepnął ją w pośladek.Odwróciła się, żeby go kopnąć, ale zrobił błyskawiczny unik.%7łołnierze wybuchnęli śmiechem.- Miło robić z tobą interesy - powiedział George.- Powodzenia,pewnie się zobaczymy.- Idziemy - rozkazał Jackson i poprowadził kobiety w dół ulicy.- Co ty wyprawiasz? - warknęła Cameron, kiedy znalezli się pozazasięgiem głosu.- Zamilcz i nawet się nie odwracaj, jeżeli nie chcesz skończyć zkulą w głowie.- Położył jej rękę na plecach i popchnął w stronęnastępnej przecznicy.Kiedy znalezli się nieco dalej od świateł miasta, Cameronzatrzymała się w pół kroku.- Rozwiąż mnie! - rozkazała.Była tak wściekła, że miała ochotęsplunąć na Jacksona.- Niby dlaczego? - spytał.Tak blisko pochylił się w jej stronę, żeprawie dotknął twarzą czubka jej nosa.ousladansc- Jak to?! Nie masz najmniejszego prawa tak mnie traktować!- Bądz trochę ciszej, z łaski swojej - grzecznie wtrąciła Taye.Cameron nie odrywała wzroku od Jacksona.- Rozwiąż mnie! - zażądała stanowczym głosem.- Dlaczego mnie śledzisz? Zdajesz sobie sprawę, na co sięnarażasz? Zresztą nie tylko siebie.- Znacząco popatrzył na pozostałedziewczęta.- Wojna dotarła nawet do Wirginii.- Gdzie?! - zawołała.- A co mnie to obchodzi?- Zmienisz zdanie, kiedy żołnierze Unii wejdą do Missisipi.Zaczął rozwiązywać węzły na jej dłoniach.Cameron jęknęła zbólu.Ostry sznur przeciął jej skórę.Nie zamierzała słuchać o wojnie.Chciała po prostu dotrzeć do domu.- Nie śledziłam cię.Wracam do Elmwood.- Pod oknami głównej kwatery pułku Konfederatów?Taye podeszła bliżej.- To nie miejsce na kłótnie - powiedziała zdecydowanym tonem.- Musimy jak najszybciej zabrać stąd blizniaczki.Nie chcę, żebyzaznały jakiejś krzywdy.- Cholera! - zaklął Jackson.- Powinienem zabrać was zpowrotem na statek, ale wtedy nie zdążę na spotkanie w Jackson.- Jedziesz do Jackson? - Cameron poczuła, jak jej serce zabiłomocniej.Tak bardzo chciała wrócić do domu, że łzy napłynęły jej dooczu.Ku jej zaskoczeniu, ton jego głosu się zmienił, a twarzzłagodniała.ousladansc- Nie mogę zabrać cię do domu.To zbyt niebezpieczne.-Odgarnął jej włosy z czoła.- Chciałbym, żebyś mi zaufała.Popatrzyła na niego z rozpaczą.- Też bym tego chciała.Jackson zerknął na Taye i blizniaczki, które przez cały czastrzymały się za ręce.Westchnął ciężko.- Dobrze, jednak zabiorę was na statek.- Wskazał palcem naCameron.- I nie chcę słyszeć ani słowa! Wiesz, co powiedział George.Szukają nas.To sprawka Granta i Peppina.Cameron poczuła się jak zbity pies.- Jak uważasz - rzekła obojętnym tonem.Może jednak Jackson miał trochę racji? Nie chciała narażać Taye.Postanowiła, że zostawi ją pod opieką Thomasa Burla i sama uda się doElmwood.Bez dalszej dyskusji wrócili nad rzekę.Zanim dotarli do portu,usłyszeli strzały.- Co to? - spytała wystraszona Efia.W oddali słychać było głośneokrzyki i ostrą wymianę ognia.Coś się paliło.Jackson zaklął i odwrócił się w stronę kobiet.- Taye, zostaniesz tutaj z dziewczętami.Muszę sprawdzić, co siętam dzieje.Wiem, że Cameron i tak pójdzie za mną.Przynajmniej będęmiał na nią oko.Taye uśmiechnęła się.- Tak jest, panie kapitanie.- Przegoniła dziewczęta za stertęświeżego drewna, które wciąż jeszcze pachniało żywicą.- Będziemyousladansccichutko jak myszki - Popatrzyła na Efię.- Prawda?Obydwie Murzynki kiwnęły głowami.Jackson rzucił okiem naCameron.- Idziesz? Pobiegła za nim.Gdy dotarli do głównej ulicy, wiodącej do portu Jacksonwyciągnął rewolwer.- Kiedy ci powiem, że masz biec, to biegniesz bez pytania, jasne?Przytaknęła bez słowa.Wkrótce znalezli się na przystani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]