[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Sami widzicie, że sytuacja była niewesoła.Nieszczęsny Conor całymi dniamiprzesiadywał w zamku i ani się nie mógł pośmiać, ani pofechtować, ani łyknąć choćnaparsteczka wody ze spiritusem, ani spojrzeć na białogłowę, żeby mu sięprzypadkiem mózgownica nie rozleciała na kawałki.Kulka tkwiła mu w skroni, pół nawierzchu, pół pod czaszką, i to był cały jego zakichany los. Niech licho porwie te dochtory!  skomentowała opowieść Matka Morlan.Jeden gorszy drań od drugiego.-1 co się z nim w końcu stało?  zapytał Gawaine. Długo jeszcze żył w tejseparatce? Co się stało? Właśnie miałem mówić.Pewnego dnia rozszalała się strasznaburza, mury zamku trzęsły się jak rybackie sieci, a dwie potężne baszty runęły jakścięte.Takiej burzy nikt w tamtych stronach od dawna nie pamiętał, więc Król Conor,nie bacząc na rozszalały żywioł, wybiegł szukaćjakowejś rady.Natknąwszy się najednego z cyrulików, zapytał go, co też to może oznaczać.Cyrulik był mężem uczonymi wytłumaczył zjawisko Królowi Conorowi.Powiedział mu mianowicie, że tegoż dniaw państwie żydowskim zawisł na drzewie Zbawiciel i właśnie dlatego rozpętała sięburza.A potem jeszcze opowiedział Królowi o Bożej Ewangelii.No i wtedy, jak sięzapewne sami domyślacie, Conor, Król Irlandii, zdjęty słusznym gniewem, popędziłdo zamku po miecz i niepomny na burzę gnał dalej, na odsiecz swemu Zbawicielowi.I tak właśnie umarł. Na śmierć? Na śmierć. Coś podobnego! Piękny sposób  zachwycił się Gareth  niezbyt korzystny dla zdrowia, ale za tojaki szlachetny!Agravaine rzekł na to: Gdyby mnie lekarz zalecił ostrożność, nie przejmowałbym się byle czym.Niechsię dzieje co chce. Ale Król postąpił po rycersku, prawda? Gawaine dłubał nerwowo przy palcachu nóg. Postąpił jak głupek  rzekł po namyśle. Nikomu na nic się to nie przydało. Jednak miał dobre intencje. Przecież ta sprawa nie dotyczyła jego rodziny  zauważył Gawaine. W ogólenie rozumiem, dlaczego się tak przejął.  Jak to: nie dotyczyła jego rodziny? Dotyczyła Boga, który jest rodziną każdegoczłowieka.Król Conor stanął w obronie słusznej sprawy i oddał za nią życie.Agravaine wiercił się niespokojnie na swoim miejscu w miękkim, rudawym,torfowym popielisku.Nie mógł spokojnie słuchać bzdur, które wygadywał Gareth.Aby zmienić temat, poprosił: Opowiedz nam o stworzeniu świń. Albo  dorzucił pospiesznie Gawaine  o przesławnym Conanie wczarowanymw fotel.Jak przyrósł do fotela i nie można go było stamtąd ruszyć.Oderwali go więcsiłą, a potem trzeba mu było zaszczepić na zadku płat skóry i przeszczepili mu skóręowcy, i od tamtego czasu skarpety klanu Fianna wyrabiano z wełny, która wyrosła naConanie. Nie zgadzam się  rzekł Gareth. Dosyć bajek.Lepiej usiądzmy kołem.Pomówmy o naszym ojcu, który toczy wojny w dalekich stronach.Zwięty Toirdealbhach pociągnął solidny łyk górskiej rosy i splunął w ogień. Czy to nie piękna rzecz: wojna?  rozmarzył się. Sam niegdyś wiele czasuspędzałem na wojnach, zanim mnie uświęcili.Ale w końcu zmęczyło mnie towojowanie.Gawaine bardzo się zdziwił. Nie rozumiem, jak można zmęczyć się wojaczką.Ja na pewno nigdy się nią niezmęczę.Wojna to właściwe zajęcie dla dżentelmena.Zmęczyć się wojną to tak, jakbysię zmęczyć polowaniem albo sokołami. Wojna  zauważył Toirdealbhach  jest dobra, póki nie ma w niej za wielkiegotłoku.Jak wielu walczy naraz, trudno się połapać, o co się w ogóle walczy.W StarejIrlandii bywały piękne wojny, ale zawsze o byka albo coś w tym stylu, więc każdywalczył jak o swoje. A czemu ciebie zmęczyło wojowanie? Bo był tłok niemożebny i okrutna rzez.Jak można zabić śmiertelnika za coś,czego on nie rozumie, albo w ogóle za nic? Zawsze wolałem pojedynki. To musiało być dawno temu. Oj, dawno!  westchnął żałośnie święty. Na te kulki, co wam mówiłem,nadawał się tylko mózg z pojedynku.To był cały ich sekret. Popieram Toirdealbhacha  powiedział Gareth. Jaki sens mordowaćnieszczęsnych łyków, którzy o niczym nie mają pojęcia? Niech lepiej ci, co mają dosiebie pretensje walczą sami między sobą, rycerz przeciwko rycerzowi. W ten sposób w ogóle nie byłoby wojen!  zawołał Gaheris. To absurd!  skrytykował ideę Gawaine. W wojnie muszą być ludzie, mrowieludzi. W przeciwnym razie nie byłoby kogo zabijać  dokończył logicznie Agravaine. Zwięty dolał sobie whisky, zanucił parę taktów ballady Twoje zdrowie, kochanaPijutko i zerknął z ukosa na Matkę Morlan.Wyraznie czuł, że dopada go nowa herezja być może pod wpływem alkoholu  tym razem mająca związek z celibatem księży.Zwięty Toirdealbhach dysponował szerokim wachlarzem heretyckich ciągoti poglądów, jak to: kształt tonsury na jego własnej głowie, klasyczna polemika wokółdaty Wielkiej Nocy, pomysły pelagian, które gorliwie lansował  lecz ten nowy impulsbył dość szczególnej natury i kazał świętemu zwątpić w sens obecności dzieci u MatkiMorlan. Wojny, wojny!  parsknął pogardliwie. Co wy, smarkacze, możecie wiedziećo wojnach, skoro największy z was jest wzrostu siedzącej kury? Zmykajcie stąd, nimmnie wezmie ochota porachować wam kości.Nie ma nic gorszego niż rozjuszony święty i Pradawni doskonale o tym wiedzieli,więc chłopcy nie zwlekając zerwali się na równe nogi. Za przeproszeniem Waszej Zwiątobliwości, nie mieliśmy złych zamiarów tłumaczyli się na odchodnym. Chodziło nam tylko o wymianę poglądów. Ja wam tu zaraz wymienię poglądy!  ryknął święty, chwytając za pogrzebacz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •