[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale skąd te dostawy?- Tego nie wiem.Żaden uczciwy lekarz nie dostarczałby: narkotyków.Ale sądzę, że istnieją inne możliwości.Można stać narkotyki w Londynie, oczywiście za grube pieniądze.Frankie pokiwała głową w zamyśleniu.Przypomniała sobie, że mówiła Bobby’emu o przemytnikach narkotyków, i że Bobby nie chciał się tym zajmować.To ciekawe: znów natykali się tę sprawę.A jeszcze ciekawsze, że główny podejrzany sam prowadzał ją na ślad.To tym bardziej przekonywało ją o niewinności Rogera Bassington-ffrencha.Ale była jeszcze nie wyjaśniona sprawa zamienionych fotografii.Tu, upomniała samą siebie, dowody przeciwko niemu były nadal niepodważalne.Na jego korzyść przemawiały tylko cechy osobowości.Ale, o czym wie każdy czytelnik kryminałów, mordercy zawsze są czarujący!Otrząsnęła się z tych rozważań i zwróciła do towarzysza: - Po co właściwie mi pan o tym mówi? - spytała otwarcie.- Bo nie wiem, czy powinienem o tych podejrzeniach mówić Sylvii - odrzekł po prostu.- Uważa pan, że ona nic nie podejrzewa?- Jestem tego pewien.Powiedzieć jej?- To trudna sprawa.- Wyjątkowo trudna.Właśnie dlatego pomyślałem, że pani mogłaby mi pomóc.Sylvia darzy panią wielką sympatią.Ona nie ma nikogo bliskiego w tej okolicy.Panią polubiła od razu, sama mi to powiedziała.Co mam robić, łady Frances? Jeżeli Sylvii powiem, przysporzy jej to zmartwień.- Gdyby wiedziała, mogłaby może jakoś temu zaradzić - podsunęła Frankie.- Wątpię.Na narkomana nikt nie ma wpływu, nawet najbliżsi i kochający.- Nie ma więc nadziei.- Ale to fakty.Są, oczywiście, sposoby.Gdyby tylko Henry zgodził się na terapię odwykową, mamy tu niedaleko ośrodek.Prowadzi go doktor Nicholson.- Ale on się pewnie nie zgodzi.- Może by się zgodził, gdyby był w odpowiednim nastroju.Czasem narkomani, kiedy opadną ich wyrzuty sumienia, chcą się leczyć i godzą się na wszystko.Jestem przekonany, że Henry łatwiej dałby się przekonać do kuracji, gdyby sądził, że Sylvia o niczym nie wie.Można by go wtedy szantażować, grożąc, że się jej to ujawni.A jeśli leczenie by się powiodło, mogłaby o niczym się nie dowiedzieć.Terapia mogłaby się odbyć pod płaszczykiem leczenia załamania nerwowego lub czegoś w tym rodzaju.- Dokąd miałby jechać na leczenie?- Ten ośrodek, o którym wspomniałem, mieści się zaledwie trzy mile stąd, po drugiej stronie osady.Prowadzi go Kanadyjczyk, doktor Nicholson.Inteligentny człowiek, jestem przekonany, a poza tym dobrze się składa, bo Henry go lubi.Cśśś.! Sylvia nadchodzi.Pani Bassington-ffrench przyłączyła się do nich.- Namęczyliście się?- Trzy sety.Wszystkie przegrałam - z rezygnacją rzekła Frankie.- Broniła się pani świetnie - uprzejmie powiedział Roger.- Nie mam siły na tenisa - rzekła Sylvia.- Musimy któregoś dnia zaprosić Nicholsonów.Ona bardzo lubi grać.Co się stało? - spytała zauważywszy, że Frankie i Roger wymieniają znaczące spojrzenia.- Nic takiego.Zbieg okoliczności, właśnie opowiadałem Frances o Nicholsonach.- Lepiej zwracałbyś się do Frankie po imieniu, jak ja - proponowała Sylvia.- Czy to nie zastanawiające, że ilekroć mówimy o kimś lub czymś, ktoś inny za chwilę robi to samo?- To Kanadyjczycy, prawda? - zapytała Frankie.- On tak.Ona chyba jest Angielką, ale nie jestem pewien.Śliczna i czarująca istotka o przepięknych, smutnych oczach.Nie wiem dlaczego, ale myślę, że nie jest bezgranicznie szczęśliwa.Takie życie musi być przygnębiające.- Podobno on prowadzi coś w rodzaju sanatorium?- Tak.Załamania nerwowe, narkomani.Z tego, co wiem, duże osiągnięcia.To człowiek, który robi wrażenie.- Lubisz go?- Nie - odparła zwięźle Sylvia.- Nie lubię.- A po chwili dodała gwałtownie: - Nie znoszę!W chwilę później pokazywała Frankie stojące na fortepianie zdjęcie uroczej wielkookiej piękności.- To właśnie Moira Nicholson.Fascynująca twarz, nieprawdaż? Przyjechał tu kiedyś z naszymi przyjaciółmi człowiek, którego to zdjęcie wręcz zwaliło z nóg.Strasznie chciał ją poznać.- Roześmiała się.- Zaproszę ich jutro na kolację.Ciekawa jestem, jak ci się spodoba.- Ona?- On.Jak ci mówiłam, nie lubię go, ale to pociągający mężczyzna.W jej tonie było coś takiego, że Frankie spojrzała na nią bacznie, ale Sylvia Bassington-ffrench stała już tyłem do niej i wyjmowała z wazonu zwiędłe kwiaty.Muszę pozbierać myśli, rzekła do siebie wieczorem Frankie rozczesując gęste, ciemne włosy i szykując się do kolacji.A poza tym czas już najwyższy przeprowadzić parę eksperymentów, dodała w myślach z determinacją.Czy Roger Bassington-ffrench był zabójcą, czy też nie?Ten, kto chciał zgładzić Bobby’ego, musiał mieć łatwy dostęp do morfiny.To pasowało do Rogera Bassington-ffrencha.Jego brat otrzymywał dostawy morfiny pocztą, nic łatwiejszego jak przechwycić jedną przesyłkę i wykorzystać ją do własnych celów.- Ważne - napisała na kartce papieru.- 1) Dowiedzieć się, gdzie Roger był szesnastego, w dniu kiedy próbowano otruć Bobby’ego.- To wydawało jej się łatwe.- 2) Pokazać fotografie zmarłego i zaobserwować reakcję.Zwrócić uwagę, czy R.B.-f.się przyzna, że był w Marchbolt tego dnia.Była trochę niespokojna w związku z tą drugą sprawą.W ten sposób mogła się zdemaskować.Ale przecież ta tragedia wydarzyła się w jej rodzinnym mieście, więc rzuconą od niechcenia wzmiankę na ten temat można uznać za rzecz najnaturalniejszą w świecie.Zgniotła swoje notatki i spaliła je.Pierwszy punkt udało jej się zrealizować już przy kolacji.- Wciąż mam wrażenie - powiedziała do Rogera - że gdzieś już się spotkaliśmy.I to nie tak dawno.Czy przypadkiem nie widzieliśmy się na przyjęciu u lady Shane w Claridges, szesnastego?- To nie mogło być szesnastego - szybko powiedziała Sylvia.- Roger był wtedy tutaj.Pamiętam, bo w tym dniu mieliśmy balik dla dzieci i nie wiem, jak poradziłabym sobie bez niego.Rzuciła mu spojrzenie pełne wdzięczności, a on odpowiedział jej uśmiechem.- Mnie się nie wydaje, żebyśmy się przedtem spotkali - powiedział z namysłem i dodał: - jestem pewien, że zapamiętałbym to.Było to mile powiedziane.Jeden punkt załatwiony, pomyślała.Roger Bassngton-ffrench nie był w Walii w dniu próby otrucia Bobby’ego.Drugi punkt udało się wyjaśnić łatwo nieco później.Frankie skierowała konwersację na strony rodzinne, nudę jaka tam pani i zaciekawienie, jakie wywołuje każde nadzwyczajne wydarzenie.- Mieliśmy wypadek: mężczyzna, który spadł z klifowego urwiska.Wszystkimi to do głębi wstrząsnęło.Poszłam na rozprawę u koronera bardzo podekscytowana, ale niestety, sprawa okazała się banalna.- Czy to nie było w miejscowości Marchbolt? - nagle zapytała Sylvia.Frankie kiwnęła głową.- Zamek Derwent położony jest zaledwie siedem mil Marchbolt - wyjaśniła.- Roger, to musiał być ten twój człowiek - zawołała Sylvia.Frankie spojrzała badawczo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •