[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli jednak łatwiej omijać sterczące wysoko góry czyli tak zwane ice-bergs, dalekotrudniejszą sprawę, szczególniej przy gęstej mgle, która zawisła w powietrzu,przedstawiały w żegludze naszej zaledwie czasem dostrzegalne na powierzchniolbrzymie płaszczyzny ice-fields, które z trudną do pojęcia siłą, i całkiem niespodzianieuderzały w dno okrętu.Jednakże i z tem złem dawaliśmy sobie jakoś radę przy zdwojonej pracy i bacznejuwadze.Byle tylko dalej, byle znalezć wreszcie upragnione przejście na drugą stronę!Cóżbyśmy wszakże poczęli, gdyby nas teraz mianowicie zaskoczyła znowu burza?!&Ale pogoda ustaliła się powoli, i pod ciepłemi promieniami słońca przy temperaturze+ 9 Celsyusza, topniały lody tak, że spadające strumienie z ich wyżyn, wyżłabiały na nich w swym biegu głębokie bruzdy i tysiącami kaskad zlewały się do morza.Po kilka razy zbliżaliśmy się na jakie dwie mile do zapory, zawsze jednak napróżno.Zwarte lodowce ciągnęły się w dal, jak tylko oko nasze zasięgnąć zdołało.Wreszcie, zawsze spokojny Jem West, począł tracić zwykłą sobie zimną krew. Całe nieszczęście  skarżył mi się  że nie mamy statku rezerwowego, którymoglibyśmy wysyłać na rekonesans.W takiej podróży jest to rzecz najkonieczniejsza,gdyż mając tylko jeden, musimy go bardzo oszczędzać. Przezorność tę zachował Weddell, wyprawa jego bowiem z dwóch składała siężaglowców  odrzekłem.Nareszcie dnia 19-go grudnia radosny okrzyk straży na górnym maszcie zwróciłnaszą uwagę. Co tam?  zapytał porucznik. Zapora jest przerwaną, na południo-wschodzie!& A dalej?& Nie mogę nic dojrzeć&Szybko począł Jem West wspinać się po drabinie do gniazda bocianiego.Napokładzie zapanowało gorączkowe oczekiwanie. Jeżeliby straż się pomyliła, on, Jem West, nie pomyli się pewno!  powtarzanosobie. Morze wolne!  zawołał wreszcie porucznik. Hura& hura!&  zagrzmiało na statku&W pełni rozwiniętych żagli, Halbran podążał o ile się dało szybko w oznaczonymkierunku  i w dwie godziny pózniej, błyszczące w promieniach słońca morze wolne odlodowców, roztaczało się przed nami. ROZDZIAA XIVGłos we śnie.Wolne od lodowców morze!!&.Tak, lecz nie zupełnie jeszcze.Tu i owdzie w dalipłynęły większe odłamy, czasem i góry olbrzymie.W każdym razie ruchy Halbrana byłyjuż swobodne i nie ulegało wątpliwości żadnej, że musiało znajdować się tam głębokiewerżnięcie się wód w jakiś obszerny ląd stały, od którego oderwane, płynące z prądemlodowce zrobiły przełom w zaporze.Tą też jedynie drogą mógł płynąć Weddell, tą samą w sześć lat pózniej posuwał sięOrion& Bóg nam dopomógł!  rzekł Len Guy rozpromieniony  teraz już cel naszejpodróży leży prosto przed nami!& I za tydzień możemy stanąć u wyspy Tsalal.Najpierw trzeba nam zawrócić zezboczenia, w jakiem znajdujemy się obecnie.Przy takiem wszakże morzu pójdzie to dośćprędko& I przy tak pożądanym kierunku wiatru&  dodałem. Niechno tylko ukaże się wyspa Bennet& Szukać jej wszakże musimy tam dalej nazachód. Myślę, kapitanie, że może na Bennecie znajdziemy jakiś dowód pobytu Oriona& Być to może! Teraz przedewszystkiem spieszę dopełnić wymiarów co dowysokości w jakiej się znajdujemy, i stosownie pokierować Halbranem&Gdy więc Len Guy wraz z porucznikiem zajęli się tą czynnością wymagającąspecyalnego obznajmienia, poświęciłem znowu kilka godzin rozpatrywaniu pamiętnikówArtura Pryma, zestawiając wszelkie dane pod bezstronny, krytyczny sąd, a wniosek stądotrzymany, jak już obecnie własnem doświadczeniem stwierdzić mogłem, wypadał nakorzyść dokładności i prawdy opisów odnośnie do samej podróży.Natomiast w dośćwątpliwem świetle przedstawiały się trzezwej mej myśli owe nadzwyczajności wyspyTsalal: jej grunt, rośliny, zwierzęta i ludzie, których Prym przedstawia, jakby z innejzgoła pochodzili planety.Nieprawdopodobną wydała mi się też owa grota zhieroglificznemi znakami, ów lęk szczególny dla białej barwy, jakiego mieli doświadczaćczarni mieszkańcy wyspy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •