[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Tato, to ja – mówi.– To ja, Józefina Maria – kłamie.– Ja umieram – mamrocze to albo coś równie ostatecznego i trudnego do przyjęcia.Córka udaje, że nie słyszy, mężczyzna już zdążył pożałować swoich szczerych słów.Florian wraca ze szkół, z Warszawy.To dwudziestodziewięcioletni mężczyzna, w pełnisił.Dziedzic dziedzica.Nie wezwały go, przybył sam.Sprytnemu i inteligentnemuwystarczyła godzina, by rozejrzeć się po dworze, wszystko ocenić.To i owo zostawićdla siebie, czymś innym obrzucić jak kamieniem.Ucałować rękę ojca:– Wyglądasz lepiej niż ostatnim razem.Stary nie potrafi ukryć radości na jego widok.Córek nie rozumiał, a w szczególnościjednej: Anny Konstancji.To ona właśnie nie wita brata na ganku.Nie ma jej: poszłana spacer.Kiedy wraca, widzi w salonie Teodora Floriana i Józefinę Marię,upozowanych jak rodzina na biedermeierowskim portrecie.– Co to? – pyta brat, wskazując jasną plamkę na jej białej sukni.Wspólne spacery weszły im w krew, można by rzec, że serca poczęły bić w jednymrytmie.Ten i ów napomyka o zapowiedziach, a oni śmieją się, kładąc palce na ustach.„Z miłości nie wolno się śmiać”, mówi czasem młodym sprana, niemal przezroczystahrabina Wąsowska.To siostra babki Jerzego.Jedyna, jaka poza nim pozostała z tejrodziny.Próchniejąca gałąź i młody liść.Anna Konstancja boi się prosić Jerzego do swojego dworku, boi się, że siostra go jejodbierze, ale nie zdradza się z tym sekretnym przeczuciem.Woli mówić, żeodosobnienie wymusza choroba ojca.– Chciałbym go poznać.– Tak, wiem.– A twój brat? Czy nie powinienem porozmawiać z twoim bratem?– Przyznać mu się, że chadzasz ze mną bez przyzwoitki?– Anno, jaka ty jesteś pragmatyczna! Matka Najświętszej Panienki musiała byćtaka.– Cii.Nie psuj tego – rumieni się na wzmiankę o cudzym macierzyństwie, a późniejopanowuje ją złość, kiedy myśli o własnej matce, która ją tak „zdradziecko” opuściła.Dlaczego nie walczyła ze śmiercią? Dlaczego nie próbowała chociaż z nią zatańczyć?– Uchodząc z Moskwy, napoleonidzi odnaleźli pośród poległych pod Borodino żywegogrenadiera.Miał oberwane nogi, ale jakoś zatamował krwotok.Półtora miesiąca żywiłsię końskim ścierwem i zanieczyszczoną wodą.– Ojca już wtedy dawno nie było z Napoleonem – mówi Anna Konstancja,jednocześnie zastanawiając się, jakaż to substancja płynąca w krwi mężczyzn sprawia,że tak różnią się oni od kobiet.Serca biją przecież w jednym rytmie.Przy miejscu, gdzie niegdyś była glinianka, a teraz w największe upały pokładają sięwiejskie psy, zaczepia ich obdarta dziewczynka.– Jak masz na imię?– Marta.– Tylko Marta?– Ojciec mówi: mała księżniczka.– Weź to, mała księżniczko, i kup sobie cukru – rzecze Jerzy, przesypując w brudnądłoń garść monet.Obdarowana przygląda się im uważnie.Trąca palcem drugiej rękinajwiększą.– To samiec – mówi z powagą.Oddalają się.Anna Konstancja gryzie koniec czarnego panieńskiego warkocza.Toulubione uczesanie Jerzego.Anna Konstancja ma wrażenie, że zna Zacharskiego jużze sto lat.– Anno, nie jesteś świętą.– Co?!– Żyj.Nie zamykaj się w klasztorze obcej starości.– Przecież przyszłam do ciebie.– Dobrze, że nie poczytujesz sobie tego za grzech.– Nie wierzę w grzechy.– Więc w co?Wzrusza ramionami, a jednak dodaje:– W oddech.– Oddychajmy więc razem – zbliża usta do jej ust.– Pachniesz spalenizną.– Och! – Anna Konstancja obiecuje sobie, że już nigdy nie zapali machorki Tituby.– A ty drzewem.Żywicą.Na niebie zarysowuje się tęcza, która według legend ma prowadzić wprost do Piekła.Ewentualnie służy jako pomost między światem żywych i umarłych.„Nie było cię.Jesteś.Nie będzie cię”, myśli Anna Konstancja.Nie czuje nic.Nawet miękkich kropelodchodzącego, drobnego deszczu.Burza minęła.Piorun o włos ominął chłopską chatęi uderzył w rosnące obok drzewo, podpalając je jak suchą drzazgę.Bogu niech będądzięki! Nikt się nie śmieje.Sąsiedzi w łapciach rozchodzą się – przybiegli, by pomóc,a przy okazji popatrzeć na pogorzelców.Na drzewie – bocianie gniazdo.Bocianica krąży wokół niego, nie zważając na wężepłomieni pełznące po pniu, próbuje wydrzeć z żywiołu swoje dzieci.Z ognia dopowietrza.Krzyczy i rzuca się do palącego gniazda.Cisza.Jerzy Zacharski płacze.Anna Konstancja udaje, że tego nie widzi, tak jakzamyka oczy na łzy ojca.Później pyta:– Wierzysz w to, że zwierzęta nie mają duszy?– Słucham? – Pauza.– Nie, oczywiście, że nie.Czymże one różnią się od nas?– Rosjanie to świnie! – gorączkuje się Teodor Florian.– A car Mikołaj największebydlę! On i brat Konstanty, dwa azjatyckie bydlęta.– Przestań [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •