[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W popielniczce tkwił żarzący sięniedopałek, który powoli zmieniał się w popiół.Peterson nie zwracał na to uwagi.Opuścił wzrok i uważnie przyjrzałsię trzem fotografiom leżącym na biurku.Allon i Anna Rolfe opuszczają willę.Allon i Anna Rolfe wsiadają domercedesa.Allon i Anna Rolfe odjeżdżają.Wreszcie się otrząsnął, jakby po przebudzeniu z nieprzyjemnego letargu, iwsunął fotografie do niszczarki, jedna po drugiej, z satysfakcją patrząc, jak zmieniają się w konfetti.Potem podniósłsłuchawkę, szybko wybrał numer i zastygł w oczekiwaniu.Po dwudziestu minutach wszystkie jego spotkania zaplanowane na ten dzień były już odwołane.Wsiadł do mercedesa i popędził wzdłuż wybrzeża Jeziora Zuryskiego kugórskiej rezydencji Herr Gesslera.12KorsykaStara signadora mieszkała w chylącym się ku ziemi domku, niedaleko kościoła.Powitała Anglika jak zawsze,obdarzając go zatroskanym uśmiechem i kładąc mu dłoń na policzku.Nosiła ciężką, czarną suknię z haftowanymkołnierzem.Jej skóra barwą przypominała mąkę, a siwe, zaczesane do tyłu włosy trzymały się na miejscu dziękimetalowym szpilkom.Anglik pomyślał, że to dziwne, jak z wiekiem zanikają oznaki przynależności etnicznej inarodowościowej.Gdyby nie korsykański język oraz mistyczne, katolickie obrzędy, staruszka mogłaby być jego ciociąBeatrice z Ipswich.- Zło powróciło, synu - wyszeptała, głaszcząc go po policzku.- Widzę to w twoich oczach.Usiądz.Pomogę ci.Staruszka zapaliła świecę, a Anglik usadowił się na małym drewnianym stołku.Postawiła przed nim porcelanowytalerz z wodą i miseczkę oleju.- Trzy krople - nakazała.- Zobaczymy, czy jest się czego bać.Anglik zanurzył palec wskazujący w oleju, anastępnie przeniósł go nad talerz i zaczekał, aż trzy krople spadną do wody.Zgodnie z prawami fizyki olej powinienutworzyć jedno oko, lecz zamiast tego rozprysł się na tysiąc drobin i znikł bez śladu.Staruszka westchnęła ciężko iuczyniła znak krzyża.Oto on, niezaprzeczalny dowód na to, że occhju, złe oko, nawiedziło duszę Anglika.Trzymając go za rękę, odmówiła modlitwę.Po chwili wybuchnęła płaczem, co oznaczało, że occhju przeniosło sięz jego ciała na nią.Zamknęła oczy, jakby spała, po czym otworzyła je i zarządziła powtórzenie próby z olejem i wodą.Tym razem tłuszcz zbił się w jedno oko.Egzorcyzm dopomógł, zło zostało usunięte.- Dziękuję - rzekł i wziął kobietę za rękę.Odwzajemniła uścisk, a potem szybko cofnęła dłoń, jakby mężczyznamiał gorączkę.- Co się stało? - zaniepokoił się.- Pozostaniesz w dolinie na dłużej czy wyjeżdżasz?- Obawiam się, że muszę ruszać w drogę.- W służbie don Orsatiego?Anglik skinął głową.Przed starą signadorą nie miał tajemnic.- Masz talizman?Rozpiął koszulę.Na rzemyku zwisał koral w kształcie dłoni.Chwyciła go palcami i pogłaskała, jakby chcąc sięupewnić, że wciąż kryje w sobie mistyczną moc, zdolną do odpędzenia occhju.Sprawiała wrażenie zadowolonej, leczwciąż była zatroskana.- Widzisz coś? - chciał wiedzieć Anglik.- Widzę mężczyznę.- Kim on jest?- Jest taki sam jak ty, ale to heretyk.Powinieneś go unikać.Postąpisz tak, jak powiedziałam?- Zawsze tak postępuję.Ucałował jej dłoń i wsunął w garść zwitek franków.- Za dużo - sprzeciwiła się.- Zawsze to powtarzasz.- Bo zawsze dajesz mi za dużo.Część druga13RzymGodzinę po wschodzie słońca przekroczyli granicę Włoch.Gabriel już dawno nie był tak zadowolony, żeopuszcza jakieś miejsce.Jechali do Mediolanu.Anna spała.Męczyły ją koszmary, rzucała głową, toczyła prywatnebitwy.Gdy sny w końcu ją opuściły, przebudziła się i szeroko rozwartymi oczyma wpatrywała w Gabriela, jakbyzdumiona jego obecnością.Zamknęła oczy, by po chwili znów zmagać się ze zjawami. W przydrożnej kawiarni zamówili omlety, chleb i kawę z mlekiem.Jedli w zupełnej ciszy, niczym wygłodnialikochankowie.Przed samym Mediolanem po raz ostatni omówili plany.Anna miała polecieć do Lizbony, a Gabrielzatrzymać mercedesa i dojechać nim do Rzymu.Na lotnisku zaparkował samochód przed halą odlotów.- Zanim się pożegnamy, muszę wiedzieć jeszcze jedno - oświadczył.- Ciekawi pana, dlaczego nie powiedziałam zuryskiej policji o skradzionych obrazach.- Otóż to.- Odpowiedz jest prosta.Nie ufam im.Właśnie z tego powodu do pana zatelefonowałam, a przede wszystkimdlatego pokazałam panu zaginioną kolekcję.- Dotknęła jego ręki.- Nie wierzę szwajcarskiej policji, panie Allon, ipanu też to radzę.Czy taka odpowiedz pana satysfakcjonuje?- Chwilowo.Wysiadła z samochodu i zniknęła w terminalu.Jej zapach unosił się w kabinie przez resztę poranka, niczym prostepytanie, które bezustannie kołatało w jego głowie.Dlaczego banda zawodowych złodziei dzieł sztuki zadała sobie trudukradzenia obrazów z piwnicy Rolfego, lecz pozostawiła Rafaela na ścianie salonu?Rzym pachniał jesienią: gorzką kawą, czosnkiem smażonym na oliwie, palonym drewnem i opadłymi liśćmi.Gabriel zameldował się w niewielkim hotelu na Corso d Italia, naprzeciwko Villa Borghese.Ze swojego pokojuwidział mały dziedziniec z nieczynną fontanną i parasolami kawiarnianego ogródka zwiniętymi na zimę.Wskoczył dołóżka i natychmiast zasnął.Od dawna nie śnił mu się Wiedeń; coś, co ujrzał w Zurychu, pobudziło jego podświadomość, dlatego w jegosnach znowu pojawiło się to miasto.Początek marzeń sennych okazał się taki sam jak zawsze: Gabriel przypinaswojego syna pasami do tylnego siedzenia samochodu, nieświadomy, że przymocowuje go do bomby podłożonej przezPalestyńczyka, który poprzysiągł, że zabije Allona.Całuje żonę, po raz ostatni mówi jej dobranoc, odchodzi.Potemwybucha samochód.Gabriel odwraca się i zaczyna biec.W jego śnie dotarcie do samochodu zajmuje mu kilka minut,chociaż to zaledwie parę metrów.Widzi syna, rozerwanego przez bombę na strzępy, na przednim siedzeniu zaśkobietę, poczerniałą od ognia.Teraz jest nią nie Leah, tylko Anna Rolfe.W końcu się obudził.Pościel była mokra.Spojrzał na zegarek.Spał dwanaście godzin.Wziął prysznic i ubrał się.Do południa było jeszcze daleko.Puszyste, białe chmury pędziły po błękitnym niebie, awiatr smagał Corso d Italia.W nocy przeszła burza: porywiste podmuchy tworzyły drobne, spienione fale w dużychkałużach na chodniku.Udał się na Via Veneto, kupił gazety i przeczytał je przy śniadaniu w kawiarni.Po godzinie opuścił kawiarnię, wszedł do budki telefonicznej i szybko wybrał numer.Stuk.brzęczenie.stuk.Wreszcie usłyszał głos, nieco oddalony, z pogłosem.- Tak?Gabriel przedstawił się jako Stevens.Powiedział, że chciałby spotkać się z panem Bakerem w Il Drappo, w porzelunchu.Zapadła cisza, rozległo się kolejne stuknięcie, brzęczenie i dzwięk przypominający rozbijaną porcelanę.Pochwili głos powrócił.- Pan Baker mówi, że lunch w Il Drappo mu odpowiada.Połączenie zostało przerwane.Czekał przez dwa dni.Wczesnym rankiem biegał po cichych alejkach Villa Borghese.Potem szedł spacerem doVia Veneto i wstępował na kawę: za barem krzątała się ładna dziewczyna o kasztanowych włosach.Drugiego dniaspostrzegł księdza w czarnej sutannie, którego twarz wydała mu się znajoma.Gabriel bezskutecznie usiłowałprzypomnieć sobie, skąd zna tego człowieka.Gdy dziewczyna podała mu rachunek, na odwrocie ujrzał jej numertelefonu.Uśmiechnął się przepraszająco i wyszedł, pozostawiając kartkę na barze.Ksiądz został w kawiarni.Tamtego popołudnia Gabriel przez dłuższy czas sprawdzał, czy nikt go nie śledzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •