[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jest unikat łódzkichfabrykantów.Człowiek, który mógł mieć miliony i nie chciał się schy-lić po nie, człowiek, który setki tysięcy rubli zapłacił za drugich, nie-przyjaciel wielkiego przemysłu, rutynista, snob albo arcyfioł, jak gonazywają, a w istocie nic innego, tylko wariat, stara resztka czasówręcznej fabrykacji.Pożegnali się w milczeniu.Karol odczuł w nim przy rozstaniu jakiś chłód.Patrzał za nim oknem z dziwnym uczuciem politowania. Mazgaj, szlachecka resztka  myślał prawie głośno, aby zagłu-szyć w sobie jakiś cichy jeszcze wyrzut, który się podnosił w nim irozrastał szybko.Nie chciał mu pomóc i usprawiedliwił się przed samym sobą z tegow zupełności, a pomimo to nie był z siebie zadowolony.Ciągle stałamu przed oczami ta jasna, piękna głowa napiętnowana, niby stygma-tem, wieczną troską i niepokojem.Czuł, że powinien mu był pożyczyć,że nic by na tym nie stracił, a zrobiłby wielką usługę.Gryzło go to co-raz mocniej. Cóż mnie obchodzi, że jednego więcej diabli wezmą  myślałprzebiegając postrzygalnię, zapchaną pod sufit stosami białego towaru,który szedł na maszyny pomiędzy dwa ostrza, jedno obiegające cylin-der spiralną linią, a drugie proste i równe, które z obu stron materiałówprzesuwających się pomiędzy nimi ścinały z matematyczną dokładno-ścią przy samym włóknie mech bawełniany, powstający przy tkaniu.Kilkanaście kobiet pracowało w tej białej, chłodnej i prawie cichejsali, zapełnionej niedostrzegalnym prawie obłokiem pyłu bawełniane-go, który powstawał z tego strzyżenia materiałów, wisiał nad postrzy-galniami, oblepiał białą powłoką ludzi i maszyny i trząsł się szarawymgęstym mchem na transmisjach obracających maszyny i ginących wsuficie.Borowiecki obejrzał się tylko po sali i szedł do windy, aby zjechaćna dół, gdy rozległ się krótki, straszny ryk ludzki.Jedno z kół, wprawiających w ruch maszyny, schwyciło nieostroż-nie przysuniętego robotnika za kaftan, wciągnęło go w swój ruch, rzu-ciło na maszynę, obróciło, zgniotło, połamało o maszynę, zmiażdżyło iwyrzuciło miazgę, nie przestając iść ani na chwilę.Krew bluznęła aż pod sufit i czerwonym strumieniem oblała ma-szynę i część towaru leżącego przy niej, i najbliżej stojące robotnice.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG153Krzyk się rozległ ogromny, maszynę zatrzymano ale było już zapózno; krwawa masa zwieszała się z osi koła i z różnych części maszy-ny, opadając na ziemię, ciężka, drgająca jeszcze odruchami życia.Ratunku nie było żadnego, bo robotnik był literalnie zmiażżdzony,leżał niby kupa mięsa krwawą plamą na białym tle perkalów surowych.Podniosły się ciche płacze kobiet, a nawet kilka starszych poklęka-ło przy trupie i zaczęły głośno odmawiać litanię za konających, robot-nicy pozdejmowali czapki, niektórzy żegnali się nabożnie i wszyscykołem skupili się przy zabitym.W oczach nie błyszczał żal, a tylkoświeciła jakaś dzika, surowa apatia.Sala ogłuchła, tylko w tej ciszy rozlegały się płacze kobiet i szum, iłoskot sal sąsiednich robiących bez ustanku.Skoro zjawił się felczer, stale dyżurujący w fabryce, Borowiecki sięwyniósł.Przyleciał i główny majster oddziału i widząc salę bezczynną i lu-dzi zbitych około trupa, krzyknął już od drzwi: Do maszyn!Rozlecieli się wszyscy jak ptaki spłoszone przez jastrzębia i pochwili sala znowu szła, wszystkie maszyny były w ruchu prócz tej jed-nej, okrwawionej zbrodnią, ale którą natychmiast zaczynano oczysz-czać. Verflucht! tyle materiału na nic!  klął majster oglądając popla-miony krwią perkal i zaczął wymyślać robotnikom za nieostrożność, igroził, że całej sali każe wytrącić za ten materiał.Borowiecki już nie słyszał tego, bo winda piorunowo zapadała się znim i wyrzuciła go do farbiarni.Nie zrobił ten wypadek na nim żadnego wrażenia, był przyzwycza-jonym do tego. Socha!  zawołał na protegowanego swojej narzeczonej, którydzisiaj pierwszy dzień robił w fabryce wożąc wózkami materiały.Chłop puścił wózek i stanął przed nim wyprostowany. Jakże wam idzie? A dyć robię, wielmożny dziedzicu! No to róbcie, tylko pilnujcie się maszyn. A te ścierwy!  zaczął i chciał kazać żonie, aby resztędopowiedziała, jako mu już te ścierwy oberwały dzisiaj kawał kapoty,ale żony nie było, a Borowiecki odszedł, bo dano mu znać, że goBucholc wzywa do kantoru, więc Socha popatrzył markotno na swójspencerek, jaki mu z kapoty zrobiła maszyna, podrapał się w głowę,plunął w garście i pchał wózek do windy, bo ze wszystkich stronNASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG154pchał wózek do windy, bo ze wszystkich stron zaczęto wymyślać, żezatamowywa drogę.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG155IXTrawiński wyszedł zgnębiony.Idąc do Borowieckiego był prawie pewnym dobrego rezultatuprośby, bo jak każdy człowiek w położeniu bez wyjścia, pragnieniabrał za rzeczywistość, za fakt, który powinien się był stać.Siadł w dorożkę i kazał jechać prosto w Piotrkowską.Nie mógł nicmyśleć, czuł się rozbitym i niezdolnym już do żadnej akcji, do żadnegoruchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •