[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To ludzie bez sumienia.- Ale to też Francuzi.- broniła się słabo.- Francuzi, którzy zapomnieli o Bogu, zamordowali króla, zbezcześcili kościoły i bestialsko mordująFrancuzów, którzy pozostali wierni temu, czym oni wzgardzili.- Joel wypowiedział to wszystko jednymtchem.Dopiero na ostatnim słowie głos odmówił mu posłuszeństwa.- Tak, tak - pokiwała głową Dominika i wziąwszy koszyk udała się na poszukiwanie jaj.Sydonia wolno poszła w stronę ogrodu, gdzie pracowała Serafina.Zcieżką między krzewami malin wydostałasię na drogę i poszła na wzgórek.Stąd widać było "kawał świata", stąd też dojrzała Gwena, jak szedł z fuzjązarzuconą na ramię niczym myśliwy wracający z udanego polowania.Z torby sterczały dwie pary długichzajęczych uszu.- Gwen - zawołała.- Gwen - powtórzyła ciszej.Kilkoma susami przebył dzielącą ich odległość.Nie zdając sobie sprawy z tego gestu, wyciągnęła do niego rękę, jak gdyby był markizem de Lescure.On też,podobnie jak uczynił to markiz, ujął tę rękę, pochylił się i pocałował.Gdy podniósł oczy, twarz jego opływałrumieniec.- Wybacz - szepnął - ale tak się cieszę.byłem bardzo niespokojny.- Ja też byłam niespokojna - głos miała stłumiony - a Dominika prawie od zmysłów odchodziła z rozpaczy.Jeden Joel był dobrej myśli.- A ty - przerwał - co myślałaś?- Myślałam, że taki człowiek jak ty nie może zginąć.- Tylu jednak zginęło - zasępił się.- Pod Fontenay padło chyba z pół tysiąca naszych.Wspaniałychchłopców.Musiałem ratować pana d'Elb~ee.- Czy był ciężko ranny?- Nie, stracił tylko sporo krwi.Doprowadziłem go do Clisson.Pani de Lescure to doskonały lekarz.Właśniewracam z La Loge, gdzie zostawiłem pana d'Elb~ee.%7łona czekała go z niecierpliwością.- Szczęście, że tobie nic się nie stało.- Powiodła wzrokiem po całej jego postaci.- Nic.- Powiedział to takim tonem, jak gdyby żałował, że ominęły go kule i szable republikanów.- Uspokoił nas chłopiec wysłany przez panią de Lescure - zauważyła.- Ma nadzwyczajną pamięć.- Mnie też uspokoiła wiadomość z domu - odpowiedział takim samym obojętnym tonem.- Armia Katolicka i Królewska wyzwoliła już tyle miast, taki szmat Wandei - poczuła nagłe skrępowanie.Sama nie wiedziała, jak poprowadzić rozmowę.- Są to zwycięstwa nie wykorzystane, zwycięstwa daremne, bez przyszłości.Na nic się nie zdadzą, tylkojeszcze bardziej rozwścieczą żołnierzy Republiki.- Jak to - nadaremne?- A tak.Opuszczenie pola bitwy natychmiast po zwycięstwie niweczy owoce tegoż zwycięstwa.Ten przeklętyzwyczaj powrotu do domu.- wyrzucił z gniewem.- Powstaliśmy przeciw zarządzeniom Konwentu po to, bypozostać na naszej ziemi, i oto ta nasza ziemia nie puszcza nas od siebie, każe wracać.I to nas zgubi.Wandeajest panią swego losu, a nie robi nic, co trzeba zrobić.Brak nam szerszego spojrzenia na sytuację.Jedyny celnaszych ludzi to zwalczanie rządu, który nas gnębi, a nie wyzwolenie Wandei, całej Wandei, a wreszcieFrancji.Za nami poszliby inni.Rewolucja nie wszystkim smakuje.Powstała także sąsiednia Bretania oraz inneprowincje.I co z tego? Na co tyle bohaterstwa, tyle krwi, tyle zgliszcz i gwałtów.Na co?- Jak możesz, Gwen.- Tego samego zdania są ci nasi wodzowie.Tylko milczą.Bo cóż mogą powiedzieć? I tak ich nie usłuchają.Zacisnęli więc zęby i walczą.Chodzi już tylko o honor.O nasz honor.Wybacz.- Zmitygował się, widzącwyraz przerażenia na jej twarzy.- Jestem trochę wytrącony z równowagi - dodał niepewnie.- I dużorozmawiałem z markizem i z panem d'Elb~ee.- Chodzmy do domu - powiedziała zgnębiona.- Jesteś bardzo zmęczony i pewnie głodny.Po porządnieprzespanej nocy inaczej spojrzysz na sytuację.Ja w każdym razie jestem dobrej myśli.- Dlaczego Franciszek nie zabrał cię do Anglii? - zapytał nagle, przystając.- Nie mógł - ożywiła się.- Sam ledwie wydostał się z Paryża.- Miał dokumenty i stanowisko woznicy, jak mówiłaś.Michał z łatwością mógł cię zabrać.- Widocznie nie mógł - ożywienie jej opadło.- Nie myśleliśmy o tym.Nie przychodziło nam do głowy.- Byłabyś dziś bezpieczna.w Anglii - dodał ciszej.- Tak, bezpieczna.- Rozejrzała się dookoła, jak gdyby szukając zagrażającego jej niebezpieczeństwa.Dlaczego Franciszek mnie nie zabrał? - tłukło się jej po głowie, gdy nie mogąc zasnąć, przewracała się wpościeli.Dlaczego?3.Wandeo, na koń,@ chwyć broń,@ chwyć miecz.@ Niebieskie mundury@ za rzeki i góry@ precz, precz!@Taką oto śpiewkę posłyszała Sydonia w tę upalną czerwcową środę.Ludzie szli śpiewając, szły szaro odziane szeregi, turkotały koła wozów, jaszczów, armat, podskakując nanierównościach drogi.Było ich tylu, że zdawało się, iż nie ma końca temu przemarszowi Armii Katolickiej iKrólewskiej.Biały sztandar ze złotą lilią łopotał na silnym wietrze, który szczęśliwie łagodził żar bijący zrozpalonego nieba.Na burych kaftanach niczym kropla krwi czerwieniało serce, a krzyż, co z niego wyrastał, był zapowiedziąmęczeństwa.Za wojskiem ciągnęły gromady kobiet, które nie chciały rozstawać się z mężami.Nie miały już nic dostracenia, spalona wieś straszyła poczerniałym pogorzeliskiem.Zabrały więc dzieci i to, co się dało ocalić zdobytku.Nic więcej nie posiadały.Wlokły się utrudzone, nierzadko z niemowlęciem na ręku, niektóre pchałytaczki.Głodne, osowiałe psy wolały towarzyszyć domownikom, niż warować przy dymiących jeszczezgliszczach.Wozy wiozły prowiant, pędzono nawet bydło, by po bitwie zmordowany żołnierz mógł nasycić głód.- Widzisz - Joel wskazał grupkę nieco barwniej odzianą.- To bretońscy szuani.I oni się ruszyli.Sydonia, Dominika, Serafina i Joel stali na wzgórku, jak gdyby przyjmując tę królewską defiladę.- Bretania więc też walczy - zauważyła Sydonia, gdy po przejściu wojska wracali do domu.- Od Bretanii dzieli nas jedynie Loara - odparł Joel, usiłując mówić wyraznie.- Tam też walczą, ale nie majątakiej armii jak my.Oni małymi grupami nękają wroga, niewielkie więc osiągają rezultaty.Za to odwetRepubliki jest tam straszliwy.Szczególnie po śmierci pana de La Rouerie.- A cóż ten pan.?- Zawiązał spisek.Jezdził do Koblencji do książąt.Bywał w Paryżu.I odwiedzał zamki i dwory Bretanii.Werbował ochotników.Zbierał wszystkich niezadowolonych z Rewolucji.A wielu takich było.I miałprzyjaciela, lekarza, który mu w owej robocie pomagał: to doktor Ch~evetel.Płynął nawet do Anglii wsprawie spisku.Woził listy domagające się pomocy.broni i amunicji.- I co?- I zdradził.Miał w ręku wszystkie nici.Pan de La Rouerie ufał mu bezgranicznie, uważał za oddanegoprzyjaciela, a on tymczasem składał w Paryżu raporty Dantonowi.- Czy nie można było temu zapobiec?- Jak można zapobiec zdradzie? - Joel rozłożył ręce.- Zdrada jest nieuchwytna.jak powietrze.Można niąoddychać i nie poczuć.Dopiero potem.jej skutki.- Koniec zdania rozpłynął się w niewyraznymmruczeniu.- Jak powietrze - powtórzyła.- To prawda.- Doktor Ch~evetel był sprytny, piekielnie sprytny - podjął Joel po chwili odpoczynku.- I dobrze sięmaskował.A jednak ci w Londynie coś przewąchali.Coś im się nie spodobało w gorliwości pana doktora.- Co się stało z panem de La Rouerie? - przynagliła go.- Umarł tej zimy.- Joel wzruszył ramionami.- A wraz z jego śmiercią upadła cała konspiracja.Zginęło wieleosób.Powstanie miało wybuchnąć w marcu, jak u nas.Co się tam działo w tej Bretanii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]