[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czy nam co grozi? Jak myślisz?  spytała szeptem. Nie wiem.Boję się o Wiktora. Julia de Nesle drżała nerwowo. Pewnie chodzi mu oniego.Chce go tu zwabić.Dlatego mnie więzi  dodała z rozpaczą.  A ja? Po co mnie tu sprowadził? Czy nie rozumiesz?  Julia w desperacji załamała ręce. Jemu chodzi o nich obu! OWiktora i o Patrycego! Obu chce mieć w ręku.Nie dostałby ich nigdy, gdyby nie my!.Nie mogły usiedzieć ze zdenerwowania.Chodziły po gabinecie przypominając bezradne ćmy,które  przykryte szklanym kloszem  obijają się o ściany więzienia.Mogły przypuszczać, że znajdują się z dała od stolicy, tak głęboka cisza panowała dokoła.Anijeden dzwięk nie przedostawał się przez grube zasłony, doprawdy były chyba odcięte od świata.Nie wiedziały, jak długo pozostawały zamknięte, choć na kominku stał zegar.Ta noc zdawałasię nie mieć końca, jednakże w spowijającej je czerni błyszczał maleńki ognik nadziei.Dzień,niestety, mógł zgasić słabo tlejący płomyczek, by pozostawić je na pastwę rozpaczy. Ktoś idzie  powiedziała w pewnej chwili Julia.Rzeczywiście, dom jak gdyby ożył.Coś sięw nim zaczynało dziać.Coś strasznego  myślała Afra, zaciskając ręce, by powstrzymaćichdrżenie.Były uwięzione, bezradne, bez żadnej możliwości działania.Bały się nawet głośno rozmawiać,żeby nie zbudzić złych mocy, władających tym przeklętym domem.Czuły zbliżające sięnieszczęście, a nie mogły nic uczynić, by je zażegnać, oddalić, opóznić cios.Przekręcono klucz w zamku.Twarz hrabiego promieniała zadowoleniem.Zerwały się niepewne,co mówić, pytać czy prosić.229 Oczekiwani goście już przybyli  oznajmił pan de Merode od progu. Możemy zasiąść donieco spóznionej kolacji.Popatrzyły na siebie sądząc, że to jeden z okrutnych żartów człowieka, którego rozum powolizapadał w mrok szaleństwa.W saloniku czekał lokaj z płonącym kandelabrem.Sprowadzono je do pięknej sali jadalnej.Stółlśnił szkłem, srebrem, bielą adamaszkowego obrusa.W dwóch świecznikach paliły się świece zwonnego wosku.Hrabia stanął u szczytu stołu, wskazując gościom dwa miejsca po obu stronach.Obok każdej z nich było jeszcze jedno nakrycie.Pan de Merode dał znak i lokaj wyszedł, skłoniwszy się przed damami.Wrócił po chwili.Otwierając szeroko drzwi, zaanonsował: Pan wicehrabia de Merode.Pan wicehrabia de Prądy.Afra omal nie zerwała się, Julia natomiast pochyliła się nad stołem, jak gdyby nie miała siłutrzymać się na krześle.Patrycy nosił zwykłe ciemne ubranie, przy tym Afrę uderzył brak szpady u jego boku.Coprawda do stołu nie siadało się z bronią, zważywszy jednak specjalne okoliczności, jakie go tusprowadzały, wyglądało raczej, że rozbrojonogo siłą.Wiktor de Prądy za to ubrany był z niezwykłą elegancją.Z wytwornością stroju kłócił się wyrazchorobliwie bladej twarzy i drżenie rąk.Podobnie jak Patrycy, nie nosił szpady.Pan de Merode siedział przymknąwszy oczy, rozkoszując się, rzec można, obecnością czworgamłodych, którym wkrótce miał zadać śmiertelny zaiste cios.*Owego ranka, gdy to Kawaler nakarmił w Halach zgłodniałych żebraków, Wiktor de Prądy,znalazłszy się w swoim schronieniu w Luwrze, zdał sobie w pełni sprawę z tego, co zaszło.Jegoincognito przestało być tajemnicą przynajmniej dla jednego człowieka, a tym człowiekiem byłchudy drab z rapierem u boku, ciałem i duszą oddany Patrycemu.  Jestem zgubiony  powiedział głośno zatrzasnąwszy drzwi. Nadszedł czas płaceniarachunków.Mało go obchodziło, co się z nim stanie, ale Julia.Musiał zrobić wszystko, by jej oszczędzićstrasznego wstrząsu.Jednego był pewien, wiedział, że nie przeżyje pogardy, lęku i obrzydzenia,jaki wzbudzi w niej widok prawdziwego Kawalera.230Czekał kilka dni.W mieszkaniu wicehrabiego, jak i w izdebce staruszka, każdy odgłos,dobiegający z zewnątrz, wywoływał w nim skurcz serca.Ale nic się.nie działo.Tylko Julia zrosnącym wciąż niepokojem spoglądała na coraz mizerniejszą twarz ukochanego.Stała się teraz łagodna, jak gdyby uciszona wewnętrznie.Może przeczuwała kruchość ichzwiązku? Traktowała Wiktora niczym chore dziecko.I słusznie, bo choroba jego miała sięskończyć śmiercią, nie istniało bowiem lekarstwo, które mogłoby przywrócić mu zdrowie.Po tygodniu nie wytrzymał takiego napięcia i pewnej nocy zastukał do izdebki Graffa.Sas nie zdziwił się ujrzawszy gościa, prawdę powiedziawszy co dzień oczekiwał wizyty pana dePrądy.Wicehrabia zrzucił płaszcz i kapelusz.W migotliwym blasku świecy Graff mógł nareszcie ujrzećprawdziwą twarz prawdziwego Kawalera. Winien jestem panu życie  zaczął gość głuchym głosem. Przyszedłem wywiązać się zdługu wdzięczności.Sas w milczeniu podsunął stołek, ale de Prądy stał, wypełniając zdawało się swoją osobą całąizdebkę Graffa. Chodzi mi tylko o nią. Mówił z trudem, jak gdyby przy każdym słowie musiałprzezwyciężać niewidzialną przeszkodę. Nie wolno, by się dowiedziała. Nie dowie się  Graff powiedział to z przekonaniem, które sprawiło gościowi wyrazną ulgę. Pan Patrycy obiecał.Postawił jednak warunki.Musi zostać zrehabilitowany. Wiem.Jakie?  Wiktor de Prądy opadł ciężko na stołek.Może bał się, że zabraknie mu siłdo wysłuchania werdyktu Sprawiedliwości? Pan wicehrabia sporządzi pisemne zeznanie. Graff zwracał się do powalonego wroga zwyszukaną grzecznością. W obecności dwóch świadków. Dwóch świadków? Tak.Oni także złożą podpisy pod dokumentem. Któż to taki? Jeden to ja  Graff dotknął piersi  a drugi. Kto?  głos wicehrabiego był już tylko szeptem. Pan markiz de Conflans  wyrecytował Sas. Pan de Conflans?  poderwał się wicehrabia. Niemożliwe! Dlaczego? To przyjaciel pana Patrycego, przy tym zna wicehrabiego de Prądy. Graffchrząknął. To nie wszystko.231 Co jeszcze?  po udręczonej twarzy gościa spływały strużki potu. Dokument zostanie złożony u notariusza.A po to, by nabrał urzędowej mocy, notariuszswoim podpisem i pieczęcią stwierdzi autentyczność zeznań i podpisów świadków. W takim razie o wszystkim dowie się cały Paryż. Nikt się nie dowie  przerwał Graff. Pan Aubanel, notariusz, to człowiek honoru.Szczegóły zostały już omówione.Czekaliśmy tylko pańskiej decyzji, panie wicehrabio.  Jestem zdecydowany  de Prądy wstał. Byle tylko ona nie wiedziała0 niczym.Byle tylko ona. głos mu się załamał.Graff patrzył za wychodzącym.W niczym nie przypominał on groznego bandyty, osławionegoKawalera.Był tylko człowiekiem złamanym bólem1 rozpaczą, który musiał umrzeć.Z miłości.Powiadomiony przez Graffa o obecności wicehrabiego w Halach, zamiast ulgi Patrycy poczułdziwną przykrość.Miał oto wroga na końcu szpady, ostrzem dotykał nieledwie jego serca,wystarczył jeden niewielki ruch, a przeciwnik runie bez życia i wszystko już będzie dobrze.APatrycy zamiast cieszyć się tryumfem, bolał nad tragicznym końcem sprawiedliwie przecieżukaranego złoczyńcy.Potem wszystko odbyło się tak, jak zaplanował pan Aubanel, wierny przyjaciel, do któregoPatrycy udał się po radę.Wiktor de Prądy spełnił nałożone nań warunki i gruby pakiet gęstozapisanych kart spoczął pod kluczem w kancelarii notariusza.%7łycie Kawalera znalazło się na łasce człowieka, którego pan de Merode zniszczył rękamiposłusznego sobie bandyty.I rzecz dziwna.Im bardziej niespokojny był Patrycy wiedząc, czym dla Julii de Nesle będzieśmierć ukochanego, tym spokojniejszy wydawał się wicehrabia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •