[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po-wiedziałem więc cierpko:- Jeśli będę miał wątpliwości, spytam cię o zdanie.Wyjąłem wytrych, którym jeszcze wuj uczył mnie ro-boty.Przez chwilę gmerałem nim w zamku.Natrafiłemna opór.Bardzo silny opór.Próbując go przezwyciężyć,byłbym złamał to antyczne narzędzie, gdybym przy okazjinie nacisnął klamki i nie pociągnął drzwi do siebie.Oka-zało się, że są otwarte.Zrobiłem żartobliwą uwagę natemat kobiecego roztargnienia i weszliśmy do środka. 5* %7łYCIE NA MAKSADoszedłem do wniosku, że lepiej będzie najpierw po-szukać maszynopisu, a dopiero pózniej podpalić dom.Rozalia zgodziła się ze mną, o ile to właśnie oznaczało jejdziwne spojrzenie, i podała mi parę chirurgicznych rę-kawiczek.Takie same włożyła na swoje szczupłe i zmy-słowe dłonie, po czym zaczęła przeglądać wszystko pokolei, zaczynając od szafki na buty i szafy na płaszcze.Jużmiałem to skomentować z właściwą sobie błyskotliwościąi brakiem taktu, kiedy przyszło mi do głowy, że nie za-szkodzi, jeśli jedno z nas będzie kierować się logiką ko-biecą, a drugie po prostu logiką.W końcu Halina byłakobietą, a to nic nie wyjaśnia.Ludzie, którzy mają do dyspozycji za dużo przestrzeni,dzielą ją według najbardziej nierozłącznych potrzeb -śpią, jedzą, oglądają telewizję i załatwiają się w całkieminnych miejscach, które w dodatku odpowiednio do tegonazywają.Z tą myślą udałem się na poszukiwanie gabine-tu, czyli miejsca, gdzie Halina prześladowała swoje nie-winne bohaterki oraz, dla odmiany, wrzucała je w łoża- 54 - przystojnych ponuraków.Znalazłem go bez trudu.Był toduży pokój, urządzony zaskakująco powściągliwie (z jed-nym wyjątkiem).Pod ścianami stały regały z makulaturą:po jednej stronie z książkami, po drugiej z segregatoramioznaczonymi datami, pośrodku zaś biurko większe niżmoje mieszkanie.Obok, na niskim stoliku, stały faks idrukarka.Wyjątek stał pod oknem - był to absurdalnysekretarzyk, przypominający buldoga na szeroko roz-stawionych, krzywych łapach, z kwadratowym, spłasz-czonym pyskiem nadstawki i wystającą szczęką szuflad.Nieduża maszyna w ciemnym pokrowcu sprawiała wra-żenie nieforemnego nosa.Moją uwagę zwróciło jednakcoś innego.Biurko było pootwierane i zasypane szpargałami, a napodłodze leżało coś w rodzaju stosu całopalnego.Pomy-ślałem, że sprzątaczka Haliny musi ostro zapracować naswoją dniówkę, i wziąłem się za biurko.Szybko i wnikli-wie obejrzałem bogaty przekrój tego, co może zaoferowaćprzemysł papierniczy, to jest kopert, kartek, bloczkówmałych żółtych karteczek, znaczków, zeszytów, notesów,kalendarzy, jednego czy dwóch albumów ze zdjęciami,teczek i skoroszytów, a oprócz tego jednej srebrnej ramkibez zdjęcia.Przekartkowałem najnowszy kalendarz i od-kryłem, że pod datą 17 pazdziernika Halina Mentirosozapisała:  Rumun, Bristol.Wątpię, czy na świecie istnia-ła większa liczba Rumunów, którzy zapraszali Halinę doBristolu, przyjąłem więc, że chodzi o mnie, co pozwoliłomi wreszcie zlokalizować się w czasie bez koniecznościpytania o to Rozalii i robienia z siebie czubka.- 55 - Odłożyłem kalendarz i przerzuciłem się na stos.Zdą-żyłem wziąć do ręki pierwszą z brzegu kartkę z intrygują-co brzmiącym nagłówkiem ( w sprawie odpowiedzi z dn.w sprawie zapytania z dn.w sprawie odpowiedzi z dn.wsprawie zażalenia z dn.w sprawie nr C89/ 342/ 58002 ),kiedy mój wzrok padł na coś jeszcze bardziej intrygujące-go.Ze stosu, pod oknem, po lewej stronie, wystawaładamska dłoń z pomalowanymi na czerwono paznokciamii pierścionkiem z białego złota, który dobrze pamiętałemz wczorajszej kolacji.Po dłuższej chwili kontemplacjitego zagadkowego bądz co bądz widoku obszedłem stos izłapałem dłoń w nadgarstku, tam, gdzie żywi mają puls.Woń nie miała, choć była jeszcze ciepła i miękka.Pocią-gnąłem ją, żeby sprawdzić, czy nie jest oderwanym odcałości fragmentem.Stos nie drgnął, ręka również.Od-rzuciłem ją więc na miejsce i odruchowo wytarłem swojąw spodnie.Z trudem zdławiłem krzyk i chęć ucieczki i ro-zejrzałem się po pokoju całkiem świeżym okiem.Nazdrowy rozum, ktoś przetrząsnął go dokładnie - być możeHalina zastała go na tej czynności, a może było odwrotnie- to opór Haliny sprawił, że jakiś Bogu ducha winny oby-watel, który nie mógł dostać od niej tego, czego pragnął,rąbnął Halinę w głowę, a potem przykrył grubą warstwąpapierów.Może zresztą nie była to Halina, ale jakaś innakobieta z pierścionkiem - chociaż powód takiej mistyfi-kacji byłby dla mnie psychologiczną zagadką.Halina cze-kała na swój wielki dzień, nie miała więc powodu pod-szywać się pod zwłoki i uciekać na koniec świata w prze-braniu, dajmy na to, mnicha-kapucyna.- 56 - Zlustrowałem powierzchownie kopiec Haliny i dosze-dłem do wniosku, że tworzy go zawiła korespondencja zeskarbówką.Wszystkie segregatory w najbliższym regaleopróżniono - ktoś musiał się niezle napracować, wyciąga-jąc kartki i zasypując nimi Halinę.Miałem nadzieję, że Koncert łgarzy nie krył się w głębszych warstwach, bonie zamierzałem ich przekopywać do poziomu ciała.Zawartość pozostałych regałów została nienaruszona,o czym świadczyła wyrazna warstwa kurzu.Na końcudotarłem do strasznego sekretarzyka.W szufladach zna-lazłem maszynopisy pod wiele mówiącymi tytułami:  Zli-na i krew ,  Bagno rodzinne ,  Zwis ,  Skurwiel i ciotka ,oznaczone datami i miejscem ich powstania (to drugie wprzeciwieństwie do pierwszego było zawsze takie samo).Przy tym śmiesznym meblu, który pasował do wyobrażeńmasowego czytelnika o melodramatycznej pisarce, Hali-na wylewała na papier żółć życia, a płomienne romanserżnęła na tęgim biurku, które bardziej nadawałoby się dlabiskupa albo ministra.Prowadziła podwójne życie li-terackie - jedno do szuflady, drugie na półki.Miała dwanazwiska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •