[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście nie obligowały mnie do tegożadne przepisy, ale prawo zwyczajowe wyraznie mówiło, że obcy inkwizytor powinienzameldować o swej obecności miejscowym i przedstawić cel pobytu, jeżeli tylko nie był ontajemnicą służbową.Tak więc zostawiłem Enyę (ona zresztą momentalnie odwróciła się do ściany i zasnęła) iwolnym spacerkiem udałem się na rynek, przy którym stał solidny, murowany budynekInkwizytorium.Od ulicy odgradzał go kamienny mur, tak wysoki, że musiałbym niezlepodskoczyć, by zobaczyć, co się za nim dzieje.Przy kutej w żelazie bramie siedział znudzonystrażnik miejski, z glewią opartą o mur.Ze zgorszeniem zauważyłem, że ostrze broni byłocałe pokryte rdzawymi naciekami.W Hezie za takie niedbalstwo z całą pewnością ukarano bygo solidną chłostą. Czego? warknął, widząc, że zmierzam w stronę bramy. Wstań, synu, kiedy ze mną rozmawiasz! powiedziałem ostro.Spojrzał spode łba. Bo co? podniósł się na nogi i oparł dłoń na drzewcu glewii. Burdy chcesz robić? Zamelduj, że inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu, Mordimer Madderdin,chce wejść na teren Inkwizytorium. Oww-wielmożny, raczcie wybaczyć. Wzrok strażnika nagle spokorniał, a on samskulił się i puścił drzewce glewii, jakby go parzyło. Już wołam.Szarpnął za sznur zwisający przy murze i po drugiej stronie odezwał się czysty, głośnydzwięk dzwonka.Już po chwili szczęknęła odmykana brama i zobaczyłem służącego wwytartym, czarnym kaftanie i trzymającej się czubka głowy czapeczce. Czym mogę służyć? spytał uprzejmym tonem. Jestem Mordimer Madderdin powtórzyłem, zastanawiając się, ile razy będę musiałjeszcze się przedstawiać, zanim dotrę do Inkwizytorium. Inkwizytor Jego Ekscelencjibiskupa Hez-hezronu. Zapraszam, mistrzu. Odemknął szerzej bramę i uśmiechnął się. U nas dziś pustki,ale starszy cechu na pewno z radością przyjmie waszą dostojność.Podziękowałem mu skinieniem głowy i wszedłem za bramę.Murowany budynekInkwizytorium otoczony był pięknym, świetnie utrzymanym ogrodem.Wśród grządek zróżanymi krzewami krzątali się dwaj ogrodnicy w szarych fartuchach, a trzeci szczękałwielkimi nożycami, przycinając wysmukłe tuje.Na środku ogrodu zobaczyłem marmurowąfontannę, z której wypływał sztuczny strumyk ginący gdzieś pośród krzewów.A przedsamymi drzwiami stała marmurowa figura Jezusa ze stalowym mieczem w dłoni.Jezus byłubrany w lekką zbroję, długie włosy wypływały spod hełmu z nosalem.Sam posąg byłznakomity, lecz jego umiejscowienie wydało mi się nieco dziwne.Otóż Chrystus wyglądałtutaj na odzwiernego, stróżującego przy drzwiach Inkwizytorium.Za mniejsze już błędypaliło się ludzi na stosach.No, sprostujmy: za mniejsze błędy paliło się niegdyś ludzi nastosach, bo w dzisiejszych czasach Kościół i jego słudzy złagodnieli i nie ścigali już herezjitak zawzięcie jak dawnymi czasy.Szczerze mówiąc, uważałem to za słuszne, gdyż takpostawiony posąg wystarczyło jedynie przenieść w inne miejsce, a nie od razu palićwłaściciela.Pochopność jest często wrogiem pokory i zrozumienia.A my inkwizytorzy chcemy wszak w pokorze rozumieć innych. Piękna rzezba powiedziałem.Służący skwapliwie pokiwał głową. Mistrz Ignacius specjalnie sprowadzał rzezbiarzy z Hezu wyjaśnił.Mistrz Ignacius był starszym tiriańskiego Inkwizytorium.Pamiętałem go jeszcze zeszkoły, gdyż przybył niegdyś na cykl gościnnych wykładów.Nie bardzo mogłem sobieprzypomnieć temat jego nauk, ale wydawało mi się, że był specjalistą od pogańskich wierzeń.Przedstawiał również kontrowersyjną tezę, iż pogańskie wierzenia są bardziej niebezpieczneod herezji wynikających z błędnego rozumienia Pisma.Czyli, że poganin jest gorszy odchrześcijanina heretyka.Szczerze mówiąc, trudno mi było zgodzić się z takimtwierdzeniem, gdyż wypaczanie nauk świętej wiary znacznie jest gorsze od jej nieznajomości.Służący otworzył drzwi i weszliśmy do chłodnej, kamiennej sieni. Proszę na lewo, mistrzu powiedział. Mistrz Ignacius wieczerza.Znowu rozwarł przede mną następne drzwi, tym razem prowadzące do niedużej komnaty,w której stały prostokątny stół i osiem rzezbionych krzeseł o wysokich oparciach.Tylkojedno z nich było zajęte, a siedział na nim pulchny, niski człowieczek z wianuszkiem włosów,otaczających mu łysinę, niczym wieniec laurowy.Kiedy mnie zobaczył, wstał wolno i odłożyłnóż, którym kroił właśnie tłustą pieczeń. Kogo mam zaszczyt gościć? zapytał niezbyt wyraznie, bo miał pełne usta. Jestem Mordimer Madderdin, inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu poraz trzeci, i miałem nadzieję, że ostatni, wygłosiłem tę formułkę. Witam, drogi Mordimerze! zakrzyknął, jakbym był upragnionym i z dawnaspodziewanym gościem. Jakżeś się zmienił od czasów szkoły! Wasza dostojność mnie pamięta? spytałem uprzejmie. Oczywiście, Mordimer.I proszę, nie zawstydzaj mnie waszą dostojnością.Nie jesteśjuż uczniem, lecz inkwizytorem, o którego dokonaniach wiele tu słyszeliśmy, na naszejgłuchej i spokojnej prowincji. Jesteś zbyt uprzejmy, Ignaciusie pochyliłem głowę. Tak, tak, siadaj, Mordimer. Wskazał mi krzesło naprzeciw siebie. Manuelu,przynieś drugie nakrycie, proszę.Zmężniałeś rzekł, znów obracając na mnie wzrok.Pamiętam cię jako chudego, wiecznie milczącego szesnastolatka, mój drogi.Wiesz, że nigdynie zadałeś mi żadnego pytania? Słuchałem odparłem, gdyż lepiej pamiętał przeszłość ode mnie i byłem tymzdumiony. To prawda, pilnie słuchałeś.I zastanawiałeś się, jak blisko jestem herezji, prawda?Drgnąłem.Czyżby było to aż tak widoczne? Faktycznie, jedno zdarzenie akurat sobieprzypomniałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]