[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mimi pociągnęła go zarękaw.- Na razie.- Rzucił Jack.Schuyler czuła się odrętwiała.Była całkowicie pewna, że to zJackiem się całowała.101Całkowicie pewna, że to on ukrywał się pod czarną maską.Alejego wyluzowanie, obojętna życzliwość sprawiły, że się zawahała.Alejeśli to nie Jack całował ją przed chwilą, to kto?Kim był zamaskowany chłopak?Poczuła bolesny skurcz na myśl o tym, że następnego dniazaczyna się przerwa świąteczna i nie zobaczy Jacka Force'a przez całedwa tygodnie.102ROZDZIAA 17ROZDZIAA 17Zima nareszcie na serio zagościła w Nowym Jorku, zasypującmiasto kolejnymi śnieżycami.Przez kilka dni jak okiem sięgnąć -wszędzie dookoła rozpościerał się nieskazitelny dywan śniegu, któryw końcu zmienił się w szaro - żółtawą breję.Wzdłuż chodnikówwznosiły się wysokie śnieżne hałdy, a mieszkańcy przeskakiwaliprzez błotniste kałuże lub ponuro brnęli przez nie w pokrytychosadem soli botkach.Schuyler odpowiadało to zimno, pogoda odzwierciedlała jej standucha.Zwięta w rodzinie Van Alenów mijały zawsze bardzospokojnie.Dawniej wraz z Cordelia wzięłaby udział w mszy wkościele Zw.Bartłomieja, a potem spożyła skromną wigilijną kolację.Każdego roku Boże Narodzenie spędzała z matką w szpitalu.Julius i Hattie mieli wolne, więc pojechała sama autobusem.Kiedydotarła na miejsce, szpital wydawał się praktycznie opuszczony.Namiejscu pozostał tylko jeden śpiący strażnik przy wejściu i okrojonyzespół pielęgniarek, z niecierpliwością czekających na koniec zmiany.Schuyler zauważyła, że pracownicy próbowali tchnąć w to miejsceodrobinę świątecznego ducha.Na drzwiach powieszono świątecznedekoracje, a w dyżurce pielęgniarek stała samotna choinka wtowarzystwie migoczącej świecami menory.Matka jak zwykle spała.Nic się nie zmieniło.Schuyler położyłaprzy niej paczuszkę w świątecznym opakowaniu.Nagromadzoneprzez lata kolejne prezenty porastały coraz grubszym kurzem w szafieAllegry.Potem zdjęła płaszcz, strzepując z niego śnieg, i wepchnęła dokieszeni wełnianą czapkę i rękawiczki.Gdyby była z nią Cordelia,zaczęłaby w tym momencie przygotowania do bożonarodzeniowegolunchu, wyjmując nadziewanego indyka, szynkę i gorące roladki z103pojemników, naszykowanych przez Hattie.Hattie przygotowała takisam posiłek dla Schuyler, ale jedzenie go bez Cordelii korygującejmaniery wnuczki przy stole albo strofującej pielęgniarki, żebyprzyniosły porcelanowe, nie plastikowe talerze, było kompletnie,czym innym.Schuyler włączyła telewizor i rozłożyła się z samotnym lunchem,oglądając kolejną powtórkę filmu To wspaniałe życie.Za każdymrazem wpędzał ją w głęboką depresję, ponieważ nie widziała żadnejmożliwości happy endu dla Allegry.Oliver zapraszał ją, żeby spędziła ten dzień z nim i jegonajbliższymi, ale odmówiła.Cała rodzina, jaka jej pozostała naświecie, kryła się w tym samotnym szpitalnym pokoju.Tu było jejmiejsce.Po drugiej stronie miasta wielkie domy i okazałe rezydencje naUpper East Side stały opustoszałe.Force'owie wybrali się już swoimgulfstreamem IV na coroczny urlop, wysyłając stroje plażowe do williw St.Barths, gdzie spędzali pierwszy tydzień wolnego, a wyposażenienarciarskie do domu w Aspen, na drugą połowę ferii.Llewellynowiewyjechali do Teksasu na bożonarodzeniowe spotkanie rodzinne, apotem, przed Nowym Rokiem, mieli dołączyć do Force'ów w Aspen.Nawet rodzina Olivera planowała wyjazd na plażę do posiadłościw Tortoli, ale on sam postanowił zostać w mieście, żeby być bliżejSchuyler.Zamierzał odwiedzić dom Van Alenów w drugi dzień świąt,przynosząc naręcza prezentów.Zawsze spędzali ten dzień razem.Oliver planował zabrać napoświąteczną ucztę chrupiące bagietki, francuskie masło (prawdziwe,jak podkreślał, w niczym nieprzypominające mdłej wersjiamerykańskiej), kilka słoików najlepszego rosyjskiego kawioru odPetrossiana, a także butlę szampana z rodzinnej piwniczki.104Rankiem 26 grudnia, kiedy Oliver spakował już kosz z zapasami izamierzał wychodzić, odebrał telefon od przerażonej Hattie,pokojówki Van Alenów.- Panie Oliverze, niech pan zaraz przyjeżdża! - Usłyszał błagalnygłos.Natychmiast wskoczył do taksówki, na miejscu zastajączdenerwowaną do szaleństwa i półprzytomną Hattie, zaciskającądłonie na swoim fartuchu i bliską łez.Zaprowadziła go na górę, dopokoju Schuyler.- Panienka nie zeszła rano na śniadanie.Myślałam, że po prostuzaspała, aż Beauty zbiegła i prawie mnie zaciągnęła na górę.Ona tamleżała i nie mogłam jej obudzić.Boże, dopomóż, ona wyglądałazupełnie jak panienka Allegra i tak się bałam, że się wcale nie rusza,prawie nie oddycha, więc zadzwoniłam po Olivera.Beauty skomlała w nogach łóżka.Kiedy Oliver wszedł do pokoju,skoczyła do niego, liżąc mu twarz i ręce.- Dziękuję, Hattie.- Powiedział Oliver, głaszcząc Beauty, a potempotrząsając Schuyler i sprawdzając jej puls.Nie wyczuł go, ale to oniczym nie świadczyło.Jego wiedza zausznika podpowiadała, żewampiry mogą zwolnić tempo uderzeń serca tak, że staje się niemalniewyczuwalne, żeby oszczędzać energię.Ale Schuyler miałazaledwie piętnaście lat i dopiero rozpoczęła transformację.Zawcześnie, żeby wchodziła w stan hibernacji.Chyba że.Okropna myśl tknęła Olivera: a jeśli Schuyler zostałazaatakowana przez srebrnokrwistego?Drżącymi rękami wybrał numer swojej ciotki, doktor Pat, lekarkiopiekującej się błękitnokrwistymi.Doktor Pat odradziła wzywaniekaretki i zawożenie Schuyler do szpitala. Nie będą wiedzieli, jak jej pomoc.Przywiez ją natychmiast domojego gabinetu".Kiedy Oliver wniósł na rękach Schuyler, doktor Pat już czekała zeswoim zespołem.Wtoczyli szpitalne łóżko, na którym Oliverostrożnie położył przyjaciółkę.105- Czy nic jej nie będzie? - Spytał z rozpaczą w głosie.Doktor Patobejrzała szyję Schuyler.Nie było na niej śladów.%7ładnych oznakObrzydliwości.- Raczej nie.Nie wygląda, jakby została zaatakowana.Nic jej niebędzie.Oni są przecież nieśmiertelni.Ale zobaczymy, co się dzieje.Oliver siedział w poczekalni doktor Pat na wyjątkowoniewygodnym plastikowym krześle.Jego ciotka zawsze uwielbiała nowoczesne meble, dlatego klinikaprzypominała bardziej modny hotel niż przychodnię: białe plastikowemeble, białe kosmate dywany, białe kosmiczne lampy.Po kilkunerwowych godzinach ciotka Olivera wyszła z pokoju zabiegowego.Wyglądała na zmęczoną i wyczerpaną.- Wejdz.- Powiedziała siostrzeńcowi.- Jest przytomna.Zrobiliśmy transfuzję, bardzo jej to pomogło.Schuyler w szpitalnym łóżku wyglądała na jeszcze drobniejszą ibardziej kruchą niż zazwyczaj.Miała na sobie szpitalny, zawiązywanyz tyłu fartuch, a jej twarz była bledsza niż zwykle.Mógł dostrzecbłękitne żyły, prześwitujące przez skórę.- Cześć, śpiąca królewno! - Uśmiechnął się, starając się ukryćniepokój.- Gdzie ja jestem?- W moim gabinecie, maleńka.- Powiedziała poważnie doktorPat.- Weszłaś w stan hibernacji.Coś takiego nie powinno się zdarzyć,dopóki nie będziesz znacznie, znacznie starsza.To coś w rodzajudługiego snu, na który decydują się wampiry, kiedy pod koniec cyklustają się znużone nieśmiertelnością.- Dziwnie się czuję.I moja krew.jest w niej coś dziwnego.Paskudnego.- Musieliśmy przetoczyć ci krew.Miałaś bardzo niski poziomczerwonych krwinek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]