[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Julian uniósł dłoń do jej policzka i pogładził go drżącymipalcami.- Nigdy nie powinienem był cię opuszczać.Jak pomyślęo tych wszystkich straconych latach.- Nie opuszczaj mnie teraz - błagała go.Grube łzy spływały jej po policzkach.- Proszę.- Głos jej się łamał.Wsparła czoło na jego skroni.- Nie płacz, mój aniele - wymamrotał, unosząc jej głowę,żeby móc spojrzeć jej w oczy.- Dokończyłaś dzieła, którerozpoczęłaś w krypcie.Ocaliłaś mnie.- Przysunął jej rękę doswojej piersi, tak że musiała poczuć cudowne, choć niemia-rowe bicie jego serca.- Będziesz płakać na moim grobie,kiedy już odejdę? - spytał ochryple.- Codziennie - odpowiedziała cicho, starając się uśmiechnąć przez łzy.- A kiedy któryś z twoich wielbicieli podaruje ci kota,nazwiesz go moim imieniem?Skinęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.Uśmiechnął się do niej uwodzicielskim uśmiechem, któryzawsze tak lubiła.Blask w jego oczach zaczynał powoligasnąć.- Miałem nadzieję, że oddam ci duszę, ale obawiam się,że tam, gdzie idę, będzie mi potrzebna.Ale nie martw się,Pięknooka.Moje serce jest twoje na zawsze.Portia ukryła twarz na jego piersi, wydając z siebie zduszony okrzyk rozpaczy.Czuła, że jego serce przestało bić.obiety płakały.KCaroline i Vivienne siedziały blisko siebie na drewnianej kościelnej ławie, a Eloisa przysiadła między nimi,podgryzając sznur pereł matki.Larkin usiadł obok żonyi trzymał ją za rękę, pomagając jej zachować spokój.- Nigdy się nie spodziewałam, że ten dzień nadejdzie takszybko.A ty? - powiedziała Caroline do siostry, przykładając do zaczerwienionego nosa chusteczkę z monogramem,jaką zawsze nosiła za gorsetem sukni.Vivienne potrząsnęła głową, a do jej wielkich, niebieskichoczu znów napłynęły łzy.- Pociesza mnie tylko to, że zawsze będziemy mogłysłużyć Portii radą i pomocą, dodawać je otuchy podczastrudnych dni, które niewątpliwie nadejdą.Caroline poklepała ją po ręku.- Niełatwo jest patrzeć, kiedy odchodzi ktoś bliski.Vivienne przytaknęła.- Zwłaszcza tak ukochany.Z każdą minutą coraz bardziej zniecierpliwiona Eloisastanęła na ławie.Wypluła perły i uważnie przyglądała sięskupionym i poważnym twarzom dorosłych, którzy wypełniali wnętrze kościoła.Nagle w drzwiach ukazał się jakiś człowiek.Słońce podświetlało od tyłu jego wysoką, szczupłą postać.Caroline pisnęła z radości i wyciągnęła do niego pulchneramiona.- Wujek Jules!Julian wszedł do środka, jego twarz rozjaśniał szerokiuśmiech.Chwycił Eloise na ręce i pocałował ją w rumianypoliczek.- Witaj, pączuszku.Tęskniłaś za kochanym starym wujkiem?Kiwnęła główką i przytuliła się do niego z zadowoleniem.- Na litość boską! - Caroline wzniosła oczy do nieba.- Przecież widziała cię przy śniadaniu.Julian spojrzał na nią z udawanym wyrzutem.- %7ładna kobieta nie potrafi mi się oprzeć i nic na to nieporadzę.Kiedy zaznają moich pocałunków, nigdy już nie sątakie same.- Tak słyszałam.- Caroline uśmiechnęła się do niegozaczepnie.Larkin wyjął z kieszeni zegarek i sprawdził godzinę.- Czy nie jesteś trochę spózniony? Już się baliśmy, żeuciekłeś na kontynent z jakąś tancereczką.- Musiałem zostać trochę dłużej w domu, żeby pomócWilbury'emu w lukrowaniu tortu.Przypominam ci, że zawdzięczam temu staremu, sprytnemu lisowi życie.Larkin potrząsnął głową.- Czy mógłbym o tym zapomnieć? Nie miałem pojęcia,o co mu chodzi, kiedy nagle odepchnął na bok Portię i zacząłmiarowo uderzać cię w pierś.Okazało się, że to jakaś sztuczka, której nauczył się w młodości na wojnie.Dzięki Bogu, żeWallingford przyprowadził ze sobą tego lekarza chirurga.Gdyby nie powstrzymał krwawienia i nie zaszył rany.- Chociaż nie dokończył zdania, w rozgrzanym słońcempowietrzu nagle dał się poczuć zimny powiew.Jakiś człowiek, siedzący za nimi, pochylił się ku nim.Podsłuchiwanie rozmowy przestało już mu wystarczać i postanowił wtrącić swoje trzy grosze.- Ach, Wallingford! Słyszałem, że zupełnie zwariował.Ciągle plecie coś o jakichś wysysających krew potworach,które krążą po londyńskich ulicach.Musieli biedaka zamknąć w domu wariatów, żeby nie zrobił nikomu żadnejkrzywdy.Larkin i Julian wymienili twarde spojrzenia.Nie byliw stanie do końca ukryć satysfakcji.Nieznajomy mówił dalej:- Ciągle przysięga, że Kane zamordował jakąś nieszczęsną kobietę, chociaż nigdy nie znaleziono jej ciała.Nawetludzie, z którymi był tamtej nocy, nie chcą potwierdzić jegosłów.Wszyscy przysięgają, że światło było bardzo słabei wiedzieli tylko, jak Wallingford wyrwał konstablowi pistolet i wystrzelił.Obawiam się, że pozostanie w zamknięciuna bardzo długi czas.Ale i tak miał szczęście, że go niepowieszono za strzelanie do niewinnego człowieka.Kiedy nieznajomy znów usiadł prosto w swojej ławie,Julian wymamrotał:- Niewinny człowiek.Nikt mnie tak jeszcze nie nazwał.Zerknął w stronę ołtarza, gdzie Adrian z Cuthbertemcierpliwie czekali na jego przyjście.Nie potrafił zdecydować, który z nich ma zostać jego drużbą, więc poprosiło to obu.Cubby nerwowo bawił się fularem, natomiast Adrian stałspokojny i wyprostowany jak struna, splótłszy dłonie zaplecami.Julian oddał Eloisę Caroline, przedtem czule mierzwiąc jej złote loczki.Cubby powitał go pełnym ulgi westchnieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]