[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tamtych czasach zdecydowanie się na staropanieństwoniekoniecznie było złe: bystre kobiety mogły wybrać życiew klasztorze.Z czasem poznałam je dobrze i w żadnym razienie były one naiwne.Jedną z nich, siostrę Helenę, cechowała bezgranicznaskromność.Była delikatna, miała anielską twarz i uśmiechw odrobinę zezowatych, ale spokojnych oczach.Nigdy niesłyszałam, by się odezwała; albo z wielką lojalnością przestrzegała reguły milczenia, albo może miała jakąś wadę wymowy.Robiła takie wrażenie, jakby nie potrzebowała mówić.Ta siostrzyczka działała jak balsam na moją duszę; otaczałają niezmiennie aura spokoju i życzliwości.Popatrywała namnie niekiedy swoimi spokojnymi oczami, a z mojego sercaulatniało się poczucie bólu.Pracując ze świeckimi siostrami, zaczęłam z nimi rozmawiać.Było to wbrew regułom, ale ta grupka pomywaczekzgadzała się, że rozmowy są konieczne, jeżeli mają nie zwariować.Mówiły o tym, co ich zdaniem działo się na górnychpiętrach (one pracowały w piwnicy), a ponieważ sióstr świeckich nigdy nie powiadamiano o sprawach, które ich nie powinny dotyczyć, na przykład o wydarzeniach z życia szkoły,same się tego dowiadywały.Zawsze było sporo ploteczeki śmiechu.Przyłączałam się, porykując z rozbawienia tak, żemusiały zwracać mi uwagę, bym zachowywała się ciszej!Była to grupa, z którą mogłam się utożsamiać.Wydawałysię rozumieć, że chociaż przebywam w klasztorze jako gośći nauczycielka, nie cieszę się dobrą opinią przełożonych i żejestem młoda i bezbronna.Ufały mi i dawały mi do zrozumienia, że są po mojej stronie.Siostra Helenę pokazała mi pewnego dnia coś dziwnegoi cudownego.Skinęła na mnie, żebym za nią poszła, i otworzyła szafę z rzeczami do sprzątania.Dostrzegłam w niej figurkę Czarnej Madonny, ukrytą w rogu.Wystarczyło, że nanią spojrzałam, a włosy stanęły mi dęba.Otaczała ją auradziwnej energii; rysy miała mocne, nie ładniutkie czy słodkie,a twarz czarną, wypolerowaną do połysku, przez co robiła takie wrażenie, jakby była spocona, i ona, i Jezus, którego trzymała w ramionach.Dlaczego tę figurkę ukryto w szafie, a nie postawiono najakimś otoczonym czcią miejscu jak wiele innych, na przykład Dzieciątko z Pragi, świętą Filomenę, świętego Antoniego, świętego Józefa, Matkę Boską taką czy inną? I dlaczegota siostrzyczka pokazała mi ją ukradkiem? Obserwowałaprzez cały czas bacznie moją twarz, a ja odniosłam wrażenie,że figurka musi być w jakiś sposób poza kanonem".Terazzastanawiam się, czy zastrzeżenia nie miały związku z rasizmem.Czarna Madonna! Słyszałam o czymś takim chybagdzieś w Rosji, gdzie potajemna działalność katolików rzucała wyzwanie komunizmowi, ale Rosjanie nie byli tacy jakcała reszta świata - obawiano się ich jako wywrotowców.Hiszpanie również czcili Czarną Madonnę, ale w tym czasieo niej nie wiedziałam; nie wiedział też najprawdopodobniejnikt inny w przesądnej i krytycznie nastawionej Belgii latsześćdziesiątych.Pokochałam tę figurkę tak bardzo, że zastanawiałam się,czy by jej nie ukraść.Azy mi napływały do oczu na myśl, żetak ją utknięto w ciemnej szafie razem z rzeczami do sprzątania, jakby była niedobra, tylko dlatego że była inna.Musiałam identyfikować się z jej trudnym położeniem i porywając ją, symbolicznie chciałam uratować siebie.To smutne,ale nie sądziłam, bym miała do tego prawo, i zostawiłam fi-gurkę tam, gdzie byia.Po latach często zastanawiałam się,co się z nią stało.Zaczęły dręczyć mnie koszmarne sny.Stary stryszek, naktórym spałam, był nie tylko trzeszczący, zakurzony, wietrznyi zimny, ale i pełen ciemnych, niezbadanych zakątków.W nocy łatwo było wyobrazić sobie, że grasuje tam ktoś obcy.Może jakiś mężczyzna przedostał się przez niepodbity niczymdach nad stryszkiem.W Brukseli tak wielu Belgów było niezadowolonych z tego, że klasztor zadaje się z Amerykanami,że matka Josephine potraktowała mnie poważnie, kiedy pewnej nocy zapukałam roztrzęsiona do jej drzwi, przekonana, żesłyszałam kroki mężczyzny.Zawołała furtiankę i razem, przyświecając sobie latarkami, przeszukały strych.Nikogo tam nie było, poza może wieloma duchami minionych stuleci, które nie dawały mi spokoju w inne noce.Pewnego dnia, kiedy szłam korytarzem po skrzypiącejpodłodze, zatrzymała mnie matka Josephine i stanęłaprzede mną.Była niższa i musiała patrzeć na mnie do góry.Na jej twarzy malował się wyraz, którego nie potrafiłamodczytać, a to, co powiedziała, kompletnie mnie zaszokowało.- Siostro Carlo, przykro mi.- zaczęła.- Wszystko w porządku - przerwałam pospiesznie, chcącją oszczędzić, by nie musiała mówić tego czegoś, co zamierzała powiedzieć.Matka Josephine wyglądała tak, jakby próbowała opanować irytację.Zaczęła znowu:- Przykro mi.I znowu jej przerwałam, ogarnięta dziwną paniką.MatkaJosephine poddała się i odeszła.Czułam się oszołomiona.Czy miało to być jakieś wyznanie? Czy próbowała mi cośwynagrodzić? Nigdy się nie dowiedziałam.Wybawiłam jąz opresji, co ani mnie, ani jej nie zrobiło wcale dobrze.Niespodziewanie powiadomiono mnie, że mam wyjechać,a wszystko dzięki naleganiom mojej matki, by odesłano mniedo Australii albo sama po mnie pojedzie.Wzburzona matkaJosephine przyszła do mnie z informacją, że następnego ranka mam udać się do Broadstairs.Nie było czasu, by zorganizować za mnie jakieś zastępstwo, miałam wyjechać jak najszybciej; taki był rozkaz matki generalnej.Matka Josephinezachowywała się z niezwykłym niepokojem i niecierpliwościąi miała niezdrowo bladą cerę.Czułam się oszołomiona, zdezorientowana, zadowolona, ale nie starczyło czasu na emocjeani na pożegnania, ani nic podobnego.Mój paszport był teraz w porządku, matka Josephine miała go w swoich rękach.Odzyskano moją walizkę z przechowalni i szybko ją zapakowano.Wstałyśmy o czwartej rano.Wtłoczyłam w swój oporny żołądek trochę płatków na mleku i niedojrzałego banana, naciągnęłam rękawiczki z patetycznymi dziurkami i z matką Josephine ruszyłyśmy taksówką w drogę do portu.Znowu znalazłam się na promie, tym razem miałyśmy płynąć z.Ostendy do Dover w towarzystwie jakichś farmerów.Skłonni byli do współczucia dla pasażerek zakonnic, którewyglądały jakoś nieswojo.- Cest dur - powiedział jeden z nich po chwili.Przyglądałsię bacznie naszym twarzom, które były blade i wymizerowa-ne.Walczyłam z chorobą morską, czymś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam na oceanicznym liniowcu, ale zielonybanan w żołądku nie chciał się uspokoić.W końcu natura wzięła górę.Nie było czasu na wyjaśnienia, nie było czasu pytać, gdzie są toalety - a zawsze w miejscach publicznych udawałyśmy, że ich nie potrzebujemy.Poomacku trafiłam na korytarz, wpadłam do łazienki i zwymiotowałam.Niedobrze mi się znowu zrobiło na widok tego paskudztwa w umywalce.Wcale nie dawało się go porządniespłukać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]