[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzi pani, jestem chora.Przy puszczam, że od lat zżera mnie smutek.To się zaczęło po śmierci męża.Wszy stkiego się boję.Nie mam odwagi wy jść z domu.Mamzawroty głowy.Nie wy obraża sobie pani, co przeży łam po śmierci męża& Naprawdę trudno samotnie chować chłopca.Aadna z pani dziewczy na& Ma pani dzieci? A zatem nie sły szała pani, jak sy n wchodzi do domu? Zupełnie nic pani nie pamięta? Możejakiś hałas& cokolwiek& Proszę się zastanowić.To może się okazać bardzo ważne.Kobieta zwróciła na nią spłoszone zagubione spojrzenie, które zdawało się błagać o odpowiedzna py tanie:  Co powinnam powiedzieć, żeby chronić sy na? O której godzinie powinien wrócićw niedzielę do domu, żeby ście ostatecznie przestali go podejrzewać?.Jednak z jej ust wy doby ł się ty lko ledwie sły szalny szept, który po chwili przerodził sięw szloch.Niedaleko od niej Thibault usiadł na łóżku, zasłaniając twarz smukły mi młody mi dłońmi, żebynie patrzeć na skreślone czarny m ołówkiem pornograficzne szkice szaleńca. Wstawaj, Thibault, wracamy do aresztu.Spędzisz tam noc.Mam nadzieję, że to ci pomożeprzemy śleć swoją sy tuację.Musisz podjąć decy zję, chłopcze.Jutro rano znowu sobiepogadamy.A potem staniesz przed sędzią śledczy m.Musisz by ć bardziej rozmowny niż dziś.Rozumiesz, co próbuję ci wy tłumaczy ć? Zostało ci niewiele czasu, Thibault.Teraz nie masz jużwłaściwie wy boru, będziesz musiał wszy stko powiedzieć& Skuj go, Gombrowicz.Zobaczy my ,co robi prokurator Kauffmann, i wracamy do firmy.Gombrowicz pochy lił się nad chłopakiem, żeby go skuć.I wtedy zauważy ł ukry ty za oparciemłóżka przełącznik, który wy glądał na dzieło majsterkowicza.Uniósł podbródek, aby zwrócić uwagęLandarda na to miejsce.Komendant wskazał mur, wy ciągając rękę, na co jasnowłosy aniołzareagował niemal histery czny m krzy kiem: Nie doty kajcie tego! Zabraniam wam to ruszać, sły szy cie? Nie ważcie się doty kać tegoprzełącznika& Jakżeby m śmiał, drogi Thibault& Gombrowicz, przy gotuj się, nigdy nic nie wiadomo&Gombrowicz pod wpły wem adrenaliny nagle położy ł rękę na broni służbowej, którą miału pasa.Landard odliczy ł do trzech, nie zwracając uwagi na coraz ostrzejsze protesty chłopaka.Potem wcisnął guzik.Pokój pogrąży ł się w głębokich ciemnościach, bo przecież przez zaklejoneokiennice nie wpadała tu nawet odrobina światła z zewnątrz.Gombrowicz wolno wy ciągnął brońz kabury. Landard? Kurwa, Landard, co tu się dzieje?Zanim przełożony zdąży ł rozchy lić usta, Gombrowicz uzy skał odpowiedz.W nieprzenikniony ch ciemnościach, które ich otaczały , naraz rozbły sły setki  trzy sta, możenawet cztery sta  figurek Matki Boskiej.Migotały na półkach, a pokój upodobnił się do budyjarmarcznej.Thibault osunął się na łóżko i płakał w migający m świetle.Szlochając, powtarzał dwie sy laby ,który ch dziecko uczy się najwcześniej, i chy ba gotów by ł powtarzać je do rana:  Mamo&mamo& . Zroda Wszedł przez portal Zwiętej Anny wraz z pierwszą falą tury stów, niosąc torbę, z którą się nierozstawał, panterkę przerzuconą przez ramię, ubrany jak każdego dnia roku, zimą czy latem, w to,co miał najcenniejszego: w bordową puchową kurtkę, brudną, podartą, wciąż gubiącą pióra, któreopadały na posadzkę, pozwalając śledzić każdy jego krok.Kiedy znalazł się wewnątrz, przy klęknął w kruchcie, na osi nawy głównej, i przeżegnał się.Mamrotał coś, poruszając ustami, które niknęły w długiej jasnej splątanej brodzie.Po chwilidzwignął się niezgrabnie, przechy lając się na lewo pod ciężarem torby i  jak codziennie o ósmejrano  pod wpły wem zamroczenia alkoholowego.Kiedy już jako tako stanął na nogi, skierował sięw prawo, ku kolumnie z wy pełnioną w trzech czwarty ch kropielnicą.Tam z dziwny mnamaszczeniem, a może nawet z pewną kokieterią zanurzy ł palce w wodzie święconej i przy stąpiłdo starannego my cia uszu. Kristof, co ty wy prawiasz?! Kristof! Jak możesz robić to w kropielnicy ? Naprawdę nie maszlepszego miejsca, żeby się umy ć? A fontanna na dziedzińcu? Dość tego, Kristof!Krzy sztof przeprosił w niezrozumiałej mieszaninie polskiego i francuskiego, potem zabrał torbęi ruszy ł w kierunku wy jścia, ale już po paru krokach chy ba się rozmy ślił, bo przy stanął, rozejrzałsię nieco zdezorientowany , w końcu zatrzy mał oczy na ty m, który łagodnie go skarcił, i poznałojca Kerna.Wtedy rozpogodziła się jego znużona piciem i brakiem snu twarz.Znów podszedłbliżej, tłusty mi jak kiełbaski palcami doty kając czterech punktów wy znaczający ch ramionakrzy ża na piersi. Ja ci powiedzieć! Ja widzieć! Ja ci powiedzieć! mówił, z trudem klecąc francuskie zdania.Krzy sztof spędzał czas w polskiej misji katolickiej w 18.dzielnicy i w katedrze Notre-Dame, doktórej przy chodził już od trzech lat.Zimą mógł się tu ogrzać, latem schronić przed upałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •