[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepodniosła wzroku, dłonie zacisnęła w pięści.- Pew-nie na początku nie miały z tego przyjemności, nawet otym nie myślały.Tylko się dotykały.Dotykały się,takie czułe, miękkie i nagie jak.Hugh gwizdnął.Barry dołączył do niego.Amanda się skrzywiła.Timothy obrzucił kolegów wściekłym spojrze-niem i syknął:- Zamknijcie się, gówniarze.Byłam zdziwiona.Pokazał prawdziwe emocje.I opiekuńczość.Dojrzałam łzę spływającą po policzku Amandyi wsiąkającą w materiał jej dżinsów.Potem kolejną.Nie otarła ich.Timothy wstał, przeszedł przez salę, przyklęk-nął przed Amandą, położył ręce na podłokietni-kach jej krzesła i szepnął do niej coś, czego nieusłyszałam.Chyba nikt w sali tego nie słyszał.Nieodpowiedziała mu, za to kolejna łza wypłynęłaspod jej powieki i wylądowała na ręce Timo-thy'ego.Spuścił wzrok i patrzył na nią, ale jej niewytarł.186- Amanda?Wszyscy wyszli z sali i ruszyli w stronę swoichszafek.Amanda obejrzała się, powiedziała coś doJodi i podeszła do mnie.- Chciałam ci to dać.- Wyciągnęłam do niej rękęz moją wizytówką.Nie wzięła jej.- Trzy tygodnie temu, kiedy dołączyłaś do grupy,zostawiłaś ją na krześle.Wszyscy chłopcy mają mójadres i numer telefonu.Dziewczęta też.- Tak.I co z tego?- To z tego, że nigdy nic nie wiadomo.To nieznaczy, że musisz do mnie zadzwonić, ale jeśli jej niewezmiesz, nie będziesz miała wyboru.Amanda wpatrywała się w wizytówkę.Byłamprzekonana, że chciała o czymś porozmawiać, alepowstrzymuje ją przed tym jakiś lęk.W innymwypadku wzięcie wizytówki byłoby dla niej bezznaczenia.Gdyby jednak miała ją przy sobie, mog-łoby ją kusić, by się ze mną skontaktować, a przerażało jąwłaśnie to, że wtedy mimo woli mogłabysię otworzyć.- Obiecałam to całej grupie.%7ładne słowa, któretutaj padną, nie wyjdą poza ten pokój.Nigdy niezawiodę waszego zaufania.Na tym między innymipolega moja praca.- Wiem.- Dlaczego mi nie ufasz?- Nie o to chodzi.- Więc o co?Wzruszyła ramionami, a ja postanowiłam wyko-rzystać okazję.187- Bardzo chętnie obejrzałabym twoje prace pla-styczne.Skinęła głową, jakby się nad tym zastanawiała.- Dlaczego?- Bo interesuję się sztuką.Mówiłam ci już, żetrochę rzezbię.Moim zdaniem tworzenie to jeden zesposobów na zgłębienie naszych uczuć.W obrazieczy rzezbie możemy wyrazić coś, czego nie po-trafilibyśmy ująć w słowa.- W zdjęciach także.Przytaknęłam.- Robisz zdjęcia?- Tak.I krótkie filmy.W korytarzu panowała cisza, głosy i kroki pozo-stałych członków grupy już się oddaliły.SłowaAmandy zawisły w powietrzu, niezupełnie jak echo,raczej jak gasnąca nuta zagrana na pianinie.- Krótkie filmy?Cofnęła się przestraszona.- Amanda.O co chodzi?Potrząsnęła głową.- Nie oczekuję, że zaczniesz mówić o czymś, oczym nie jesteś gotowa powiedzieć.Ale chciała-bym, żebyś to wzięła.Wiem, że coś cię dręczy, że to cośwydaje ci się beznadziejne i przytłaczające.- Skąd pani wie?Uśmiechnęłam się do niej.Wolałabym ją przytu-lić, ale tego właśnie nie mogłam zrobić.- To moja praca, Amando.Mogę pomóc ci pora-dzić sobie z tym.Nie pomogę ci się tego pozbyć.Aniuwolnić się od bólu.Ale pomogę ci nabrać do tegodystansu, żebyś mogła z tym żyć.188Amanda poruszyła się.Skorupa opadła.Amandapostąpiła krok do tyłu.- Tak samo jak pomaga pani chłopakom zapano-wać nad tym, jak często wchodzą do Internetu? Onidalej nie potrafią trzymać się od tego z daleka.Niepomaga im pani.- Jeszcze tego nie wiemy.Potrzeba sporo czasu,żeby zerwać z nałogiem.- Amanda? - To wołała Ellen, która stała w koń-cu korytarza.- Idziesz czy nie?- Muszę iść.Nadal wyciągałam do niej rękę z wizytówką.- Wez to.Patrzyła na wizytówkę kilka sekund.- Im dłużej trzymasz coś w tajemnicy, tym tasprawa wydaje się trudniejsza.- Podsunęłam jejbiały kartonik, który w ciemnym korytarzu niemalświecił.- Amanda? - To znowu była Ellen.Amanda odwróciła się, zerwała ze mną kontaktwzrokowy, ale potem wyciągnęła lewą rękę i chwyci-ła wizytówkę, jakby po krótkim namyśle wykonałagest pozbawiony większego znaczenia.A jednak to miało znaczenie.I to ogromne.189ROZDZIAA CZTERDZIESTYMoja matka miała szklaną kulę, która stała na jejzniszczonej toaletce w naszym obskurnym miesz-kaniu w śródmieściu.W środku znajdował się minia-turowy teatralny neon z tytułem Zagubione dziew-częta oraz nazwiskiem mojej matki, wypisanymmaleńkimi żółtymi żarówkami.Teraz kula zajmowała miejsce na mojej toaletce,pośród butelek perfum i oprawionych fotografii.W dzieciństwie Dulcie lubiła ją tak jak ja niegdyś.Potrafiła przez długi czas siedzieć i bawić się nią,oczarowana płatkami śniegu opadającymi na mar-kizę.Zamówiłam dla niej podobną szklaną kulę na jejkolejne urodziny - z teatralnym neonem, zawierają-cym jej imię i nazwisko oraz tytuł sztuki, w którejwystępowała.Kiedy taksówka zatrzymała się przed teatrem,neon był przysypany śniegiem, identycznie jakw szklanej kuli.Dulcie i ja rozmawiałyśmy ze sobą,aczkolwiek z rezerwą, lecz Dulcie zaakceptowała już mojądecyzję zakazującą jej udziału w castingu doserialu.Po raz pierwszy od wielu godzin zapomniałamo dzieciakach z Park East i dziwnym przeczuciu, żeAmanda i Timothy wiedzą coś, o czym i ja powinnamsię dowiedzieć - im szybciej, tym lepiej.Drzwi do sali były zamknięte.Harold, bileter,zobaczył mnie, uśmiechnął się i pozwolił mi pocichutku wśliznąć się do środka.190Stanęłam z tyłu, za rzędami foteli, i obserwowa-łam moją córkę na scenie.Niezależnie od tego, ilerazy oglądałam już tę sztukę, widząc Dulcie w świat-łach rampy, byłam zdziwiona.Zawsze, jak na począt-ku, ogarniało mnie wielkie zdumienie, że ona tamjest, na Broadwayu - a nie w auli swojej szkoły, niew jakimś przedstawieniu na letnim obozie, ale w za-wodowym teatrze, gdzie każdego wieczoru występu-je dla obcych ludzi.Równocześnie byłam niesamowicie dumna - kie-dy Dulcie skończyła swoją przedostatnią piosenkę,zerwała się burza oklasków - i czułam głęboko skrytyniepokój trzepoczący gdzieś pod żebrami.Dulciebyła taka bezbronna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]