[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec z początku ani rusz nie chciał wziąćode mnie pieniędzy, bo  mówił  twoje to szczęście i twoja w tym głowa była; chowajże tosobie, abyś miał na przyszłe postanowienie i na złe godziny, bo widzisz jakom ja dlatego, iżw czas stu złotych dla podstarościego i hajduka nie miałem, na moje nieszczęście do Turekmusiał jechać i w pogańską niewolę się dostał.Ale kiedym ojca bardzo prosić począł, a jużosobliwie kiedym mu poradził aby we Lwowie, gdzie ku temu właśnie dobra okazja była,kupił sobie wóz i parę koni, które mu do gospodarstwa w Podborzu będą bardzo potrzebne,odezwała się w nim żyłka furmańska i oczy mu wesoło zajaśniały, tak mu to do smaku przy-padło.Zaraz też poszedł z panem Bonarkiem dobierać koni i już go prawie nie widzieliśmyprzez ten cały czas, ja zaś z matką poszedłem do złotnika Prusznica i zamówiłem dla naszegokościoła w Podborzu lampę z szczerego srebra, aby ją zawiesić przed obrazem NajświętszejPanny.Nie zapomnieliśmy także o Matysku, który ciągle jeszcze był we Lwowie z kapelą panaSienławskiego i jak tylko miał wolny czas, do nas przybiegał.Uradziliśmy z ojcem dać mudwadzieścia dukatów, bo wart był tego za swoją poczciwość i za uratowanie królewskiegodekretu.Matysek rzewnie się rozpłakał, kiedy to usłyszał, ale pieniędzy zaraz brać nie chciał,jeno prosił, aby mu je ojciec u siebie przechował aż do czasu, kiedy się dobrze w Brzeżanachmuzyki poduczy i jako organista chleba szukać zacznie.Kiedy mu powiedziałem, że z Koza-kami do Podborza jedziemy i sami sobie sprawimy egzekucję królewskiego dekretu, aż pod-skoczył z radości i zawołał: To i ja z wami pojadę, już koniecznie pojadę! Jakożby to być mogło, abym ja przy tymnie był, kiedy Kajdasza będziecie pędzić z waszej zagrody! Wyproszę się na dwa dni; i takjuż wesele się skończyło, a choćbym i służbę stracić miał, to przecież pojadę!Obaj Bedryszkowie z dwoma mołojcami, których sobie dobrali z starosielskich Kozaków,stawili się raniutko przed kamienicą Niewczasa, wszyscy konno i zbrojno, przy szablach i zpistoletami w olstrach; ojciec zajechał nowym kowanym wozem, uprzężonym we dwa rosłekonie, daleko lepsze niż te, którymi był do Turek z karawaną wyjechał; siedliśmy z matką iMatyskiem i żegnani serdecznie przez pana Niewczasa, Marianeczkę i mendyczka Urbanka,który na zimę już do szkoły krakowskiej miał jechać, ruszyliśmy ze Lwowa, a Kozacy zanami jakby za kasztelańską karetą.Niedaleko już było wieczora, kiedyśmy wjechali do Podborza.Zagroda nasza była zawsią, jak to na swoim miejscu mówiłem; musieliśmy przez całą wieś jechać.Spostrzegli nasludzie, z ciekawością wielką wybiegali z chat, kto by to tak jechał z Kozakami; ten i ów zaraznas poznał i wołać zaczął, i witać, i drugim przekazywać; co żyło, biegło za nami, chłopy,baby, dzieci i psy szczekające, a niektórzy wołali na całe gardło: Marek wrócił z Turek! Marek wrócił z Turek!Wawrzyniec, dziad kościelny, już przygłuchy, zasłyszał tylko coś o Turkach i myśląc, żeto ludzie taki hałas czynią, bo Turcy albo Tatarzy idą, wylazł co tchu na dzwonnicę i począł118 na gwałt bić w dzwony.Tedy wszystko, co jeszcze zostało było w chałupach, z najdalszychnawet zagród biec za ludzmi z krzykiem wielkim poczęło  i tak z całą tą hurmą, a wśródbezustannego wrzasku i wołania jechaliśmy do naszej zagrody, a do tego wszystkiego Maty-sek skrzypki z sobą miał, wygrywał na nich jakby opętaniec i Kozacy po swojemu także hu-kali.Ale im bardziej zbliżaliśmy się do naszego domu, tym ciszej się robiło, aż całkiem krzykuzaniechano, nie wiedzieć, czy ze strachu przed hajdukiem, czy jeno z wielkiej ciekawości, codalej będzie.Tymczasem z domu naszego dochodzi nas muzyka i wesoły gwar, i wiwaty hu-lackie, snadz Kajdasz ma gości i bankietuje z nimi.Jakoż tak było; wyprawiał sobie hajduk,niecnota, dobre myśli; zaprosił sobie takich samych, jako on, był tam podstarości, którysnadz z Kajdaszem znowu się pobratał, jako to między szelmy bywa, że u nich łacno z wrogabrat, a z brata wróg; był podsadek od spryńskiej żupy, mytnik spod Sambora, Niemiec nad-stawnik nad tymi ludzmi, co w lasach popioły palili; był jakiś oberwany szlachetka czynszo-wy, jeden z takich, co to o nich się mawia: szlachcic z Pomyjewa, pana Wiechcia syn, ijeszcze drabusów kilka  a to wszystko piło i hulało przy cygańskiej muzyce.Nikt nas tam w domu nie słyszał nadjeżdżających; choćby ta gromada, co z nami szła,krzyczała sobie była jeszcze głośniej, nie byłoby ich zasłyszano, taki hałas pijacka owa kom-pania czyniła, hukając przy muzyce, że aż okna brzęczały.Ledwie wóz był przed bramą, wy-skoczył mój ojciec i lejce jakiemuś chłopu rzucił, aby konie potrzymał, a sam leci przez po-dwórze do swojej chaty.Matka za nim, że go prawie za poły trzyma, bo się bała, aby wpierwszym gniewie nieszczęścia jakiego nie nabroił, ja za matką, a za nami Kozacy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •